Linia poety

Przede wszystkim muszę uznać, że w nic się nie wpisuje,
w żaden długi szereg cieni. Mimo że są skojarzenia, rzekome podobieństwa, zapach śmierci spokojnie czekającej na swoje; więc nie jak Burtowy, Szymanowicz, Babiński, Laine, Milczewski-Bruno, Gielo, Wojaczek, Ratoń, Belwit i tak dalej. Nawet nie jak Pułka, bo ten to inna historia, inny język. Juliusz Gabryel, naznaczony po swojemu, ale nie wyklęty, niepasujący do buńczucznej etykiety z Wikipedii, która łatwo zapędziłaby go w kozi róg słowami – „grupa poetów przekraczających normy obyczajowe”. Nie, to nie o Gabryelu piszą, to o kimś innym. On – poza jakąkolwiek grupą, a jeżeli „przekraczający” – to bez skandalu i interwencji służb.

I gdy tak uzna się jego odrębność i samotność, to nic się nie zyskuje, a raczej na pewno coś się traci. Bo chciałoby się widzieć w ciągłości, w tradycji, w szufladce z ładnym napisem. Tymczasem czytam Element Piąty, czytam Gabryela na nowo, widząc bogactwo zaburzeń i uskoków, czyli coś, co mogłoby złożyć się w zgrabny rozdzialik o surrealnych ciągotach młodej, niezmarłej poezji. Ale nic się nie składa. Chyba że broń, z którą przystępujemy do tych wierszy, chyba że narzędzia.

Juliusz Gabryel, „Element piąty”, Brzeg: K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, 2024.

No bo jak czytać takie coś – bo słowo „świadectwo” także nie chce przejść przez gardło – taką dobitną nieforemność i pozasystemowość, takie nie wiadomo co? Świadectwo? Niby czego? Braku poczucia łączności z jakąś tam wspólnotą? Metafizycznego głodu, bo świat bez ostatecznej instancji nie do zniesienia jest? Dysfunkcji? Choroby? Szaleństwa? Pustki?

Jeszcze czego… Świadectw nam się zachciało.

Powtarzająca się historia jest taka, że naznaczeni wiedzą od początku: z czymś się mierzą i na coś się zamierzają. W juwenilnych wierszach są prawie cali. To, co przychodzi potem, to zaledwie  nieznaczne przesunięcia i korekty, szybki rozwój w cieniu śmierci. W Antologii poezji Cogito z 1999 roku czytamy fragment wiersza Gabryela Królestwo za ogień:

Pamiętajcie My też kiedyś przyjdziemy was ocenić
wśród rozpływających się dogmatów
tego czego nie zdołamy skończyć
posiadając słowa tylko po to aby się wysłowić

 

LINIA POETY ma jeden cel
kończy się raz
nigdy się nie zaczęła

Nie wydaje mi się, że Juliusz Gabryel czegoś nie zdołał skończyć. Wybrzmiał na tyle, na ile mógł, intensywnie wypełnił krótki czas, który w sensie twórczym okazał się wystarczający i rozległy. W sensie życiowym oczywiście nie. Opłakaliśmy to już. Przed nami większe zadanie: sprostać umykającej pamięci, zatrzaskującej się historycznoliterackiej przepaści; wytrzymać spojrzenie w oczy, które kierują do nas ci, którzy „przyszli nas ocenić” – stamtąd, z drugiej strony, „wśród rozpływających się dogmatów”.

Wielu poetów z tamtej strony jakoś nie może się do nas dopchać. Wiemy, że byli, ale już nie czujemy oddechu, obecności. Julek Gabriel wciąż patrzy, „posiada słowa”, których ostatnio coraz częściej brakuje – niekiedy parzą jak węgle, innym razem wprowadzają w trans.

Jeżeli nastolatek pisze o „linii poety”, że ta kończy się raz, choć nigdy się nie zaczęła, to już wie, co mówi. Najłatwiej byłoby to wziąć w nawias paradoksu. Podobno im większy poeta, większa poetka, to więcej w jego/jej wierszach paradoksów: ale rzecz w tym, że i to się nie sprawdza. To, co odczuwamy jako surrealne, „odleciane”, paradoksalne, jest w tych wierszach rzeczywiste bez zadęcia i minoderii, jest konieczne bez wzniosłej opowieści o przekleństwie bycia poetą.

Linia poety, jeśli spojrzeć na nią inaczej, nie istnieje, nigdy nie miała początku, iluzorycznie trwając w wieczności albo w czymś takim. Jedynie koniec staje się widzialny. O, wtedy przychodzą słowa o tym końcu, kolejne frazesy w stylu „jakiegoż to poetę mieliśmy! dlaczego nikt w porę nie zareagował?” – i tak dalej. Czy przypadkiem Gabryel nie chciał być poza tymi frazesami? Czy nie chciał być poza „liniami” – wytycznymi określającymi społeczne i kulturowe bycie kimś, kto wprawdzie wysławia się publicznie, ale jakoś dziwnie, jakby mówił do ściany?

Takie myśli przychodzą do głowy przy ponownym zaczerpnięciu z tego źródła. Frazes, że było „ciemne” (koniecznie „mroczne”), jakoś nie chce mi przejść przez usta.

Co tu zrobić, żeby go – nie frazes, a poetę – udostępnić? Żeby paniusie w milusim programie kulturalnym mogły chociaż trochę poszczebiotać na kanwie? Najlepiej nic. Bo tego nie robi się poecie. Takiemu – poza l i n i ą.

– poeta, prozaik, krytyk literacki. Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego.

więcej →

– (1979–2018) – polski poeta.

więcej →

Powiązane teksty