Doświadczanie stylu – rejestrów mowy, niuansów frazy oraz zgrabności języka – to jeden ze sposobów uczestnictwa w literaturze, wynikający wprost z gigantycznej pisarskiej różnorodności. I tak, buszując między bibliotecznymi półkami możemy sięgnąć po dzieła autorów, którzy na potrzeby zmagań z materią słowa stworzyli języki własne, unikalne i nieprzeniknione (Marcel Proust, Hermann Broch, Thomas Bernhard). Znajdziemy tam zarówno miłośników stylu wysokiego (Thomas Mann), jak i tych upatrujących piękna w prostocie (Hermann Hesse, Ernest Hemingway). Jedni rytm i dźwięczność wyssali z mlekiem matki (Edgar Allan Poe), drudzy agregowali w głowie całe słowniki (Julian Tuwim), inni zaś reguły traktowali wyłącznie jako pretekst do ich łamania i celowego wychodzenia poza marginesy znaczeń (Bolesław Leśmian). Zna dobrze literatura koneserów barokowych rozważań (Stanisław Lem), admiratorów encyklopedycznego prowadzenia narracji (David Foster Wallace) oraz tych, dla których język stał się narzędziem powołującym do życia światotwórcze struktury (Jacek Dukaj).
Nie sposób takiego bogactwa stylów sportretować w krótkim tekście, niemniej faktem jest, że literatura w języku żyje, a wszystkich wspomnianych autorów – mimo wielu dzielących ich różnic – łączą przynajmniej dwie cechy wspólne. Po pierwsze, potrafili oni uwodzić słowem, tkając z liter korowody zdań i metafor, które trafiały do serc czytelników. Po drugie, wypłynęli na szerokie wody kultury, zyskując popularność w kręgach artystycznych, gdzie tak zwany mainstream przygarnął ich pod swoje skrzydła i otoczył opieką. To grupa nazwisk, które miały szczęście zostać rozpoznane. O nich się mówi, ich twórczość się bada, śledzi, interpretuje. Niestety, nie do wszystkich uśmiecha się los. Są bowiem miejsca, do których krytyka zagląda nader rzadko; owiane niesławą, podejrzane i cierpiące na brak dobrej renomy. Jednym słowem terytoria omijane. Co gorsza, omijane niesłusznie. Przy bliższym bowiem kontakcie okazuje się, że na tej „ziemi niczyjej” również tętni życie artystyczne i że możemy tu znaleźć zagubione skarby literatury. Stąd inicjatywa mająca na celu przedstawienie jednego z takich przemilczanych autorów. Skoro obecnie na literackie salony trafiają nazwiska Johna Williamsa, Flannery O’Connor czy Denisa Johnsona, to nie znajduję powodów, dla których talent Luciusa Sheparda miałby dłużej pozostawać poza zainteresowaniem głównego nurtu.
Luciusa Sheparda (1943–2014), amerykańskiego pisarza, Kaliope nawiedziła – podobnie jak Umberta Eco czy Andrzeja Sapkowskiego – dość późno: dopiero gdy skończył czterdzieści lat. Jak sam wspominał w licznych wywiadach, już od wczesnej młodości odbierał z rąk ojca praktyczne przygotowanie do tego, by zostać człowiekiem pióra. Karmiony twórczością klasyczną: od Williama Shakespeare’a przez poezję romantyków aż po utwory Williama Butlera Yeatsa, Jane Austen czy sióstr Brontë, uczył się wrażliwości na słowo – cechy, która w dojrzałym życiu stała się jego wizytówką. Zarabiał jako dziennikarz, podróżował, a przy tym, korzystając ze znajomości języka hiszpańskiego, poznawał i chłonął lektury z Ameryki Południowej. Do grona swoich ulubionych pisarzy zaliczał chociażby Aleja Carpentiera, Carlosa Fuentesa czy Manuela Puiga. Nomadyczne życie, zainteresowanie działaniami wojennymi w Wietnamie czy na Kubie, pobyt w Hondurasie, ale też specyfika literatury iberoamerykańskiej uwrażliwiły go na swego rodzaju pęknięcia występujące w rzeczywistości. Sheparda fascynowały erozje prowadzące do rozpadu, tak świata, jak podmiotu. Stąd pociąg tego autora do szukania ujścia artystycznych wizji w szeroko pojętej fantastyce, w której rzeczywistości „pomiędzy” oddziałują zarówno realnie (w tekście), jak i symboliczne (poza nim). Tylko na tym gruncie Shepard był w stanie oddać złożoność i niesamowitość wszelkiego rodzaju pogranicza: kulturowego, etycznego, metafizycznego czy środowiskowego. Był przy tym minimalistą ceniącym precyzję, dlatego największe sukcesy święcił jako autor krótkich lub średniej długości tekstów. Odznaczony wieloma branżowymi nagrodami (Hugo, Nebula, Locus, World Fantasy Award)1, został pisarzem uznanym w pewnym kręgu, lecz z niezrozumiałych powodów niedocenionym poza nim.
Shepard a kontekst historycznoliteracki
Nie dajmy się zwieść pozornej przynależności gatunkowej. Shepard, którego debiut przypada na 1984 rok, czerpie inspiracje z przynajmniej czterech kierunków literackich. Po pierwsze, daje tu o sobie znać wspomniane wcześniej wykształcenie klasyczne, zdobywane pod wpływem ojca. Po drugie, Shepard z ciekawością obserwuje eksperymenty i postmodernistyczne przekształcenie dyskursu twórczego. Po trzecie, ceni osiągnięcia realizmu magicznego i to, w jaki sposób wytycza on nowe ścieżki wyobraźni. Po czwarte wreszcie, bacznie śledzi przemiany w amerykańskiej literaturze popularnej, dostrzega też w tym obszarze potencjał artystyczny. Twórczość Sheparda i źródła jego inspiracji pokazują, że mamy do czynienia z późnym dzieckiem albo wręcz z przedstawicielem drugiego pokolenia Nowej Fali.
Przełom lat 60. i 70. XX wieku dla anglosaskiej fantastyki był okresem wyjątkowym, żeby nie powiedzieć: reformacyjnym. W pulpowych magazynach zrobiło się zbyt ciasno dla autorów i autorek, którzy zakwestionowali paradygmat kategoryzujący fantastykę jako tanią literaturę o niskiej wartości estetycznej. Odrzuciwszy jej powierzchowne rozumienie, zaczęli rewidować zastany porządek; zauważali, że najciekawsze rzeczy dzieją się na pograniczu gatunków, nauki, humanistyki – w miejscach rozszczepienia sensów i przynależności. Te nisze, będące jednocześnie kuźniami wyobraźni i nowych – nie zawsze prostych do zdekodowania – metafor, ubranych w kostiumy podróży w kosmos, fikcyjnych światów czy grozy, stały się ich azylem. W ten sposób wykrystalizował się nurt Nowej Fali, dążący do mariażu intelektualnej spekulacji z ambicjami artystycznymi. To właśnie wtedy fantaści zanegowali powtarzalne konwencje, zrezygnowali z infantylnego opisu człowieka i świata, a nade wszystko udoskonalili swój warsztat, koncentrując się na formie oraz stylu. Ochoczo szukali inspiracji w nauce, filozofii, antropologii czy psychologii, ale co istotniejsze, przedmiotem swoich refleksji uczynili nie tylko to, o c z y m piszą, ale również sposób, w j a k i to robią. Dominika Oramus, anglistka i badaczka fantastyki, w odniesieniu do Nowej Fali stwierdza:
Fantastyka musiała ustosunkować się do kilku spraw. Po pierwsze skomentować powszechne już przekonanie, że przyszłość będzie kompletnie inna niż teraźniejszość, zapewne znacznie groźniejsza i gorsza. Po drugie przyjąć do wiadomości narastające obawy, że koniec rasy ludzkiej to nie abstrakcja czy wydarzenie z niewyobrażalnie odległej przyszłości, ale rzecz wielce prawdopodobna i zapewne bliska. Po trzecie pogodzić się z faktem, że entropia wygrywa zawsze, a optymistyczne wizje podboju i postępu na skalę galaktyczną to mrzonki. Po czwarte wreszcie przenieść punkt ciężkości ze świata zewnętrznego do perspektywy umysłu jednego bohatera, uzewnętrznić najdziwniejsze surrealistyczne wizje2.
Tak szeroki wachlarz zmian programowych w myśleniu o fantastyce dość szybko znalazł odzwierciedlenie w publikowanych powieściach i opowiadaniach. W tamtym okresie powstawały utwory, których oś stanowiły zagadnienia: ekologiczno-polityczne (Diuna Franka Herberta, Ślepe stado Johna Brunnera), narkotyczno-solipsystyczne (Trzy stygmaty Palmera Eldritcha Philipa K. Dicka, Odwrócony świat Christophera Priesta), językowe (Babel 17 Samuela R. Delany’ego), narracyjne (Wszyscy na Zanzibarze Brunnera), tożsamościowo-płciowe (Lewa ręka ciemności, Dojrzewanie w Karhidzie Ursuli K. Le Guin), erudycyjno-eseistyczne (Umierając, żyjemy Roberta Silverberga), mitologiczno-symboliczne (Rodzimy się z umarłymi Silverberga, Grobowce Atuanu, Le Guin) czy psychologiczne (Czarnoksiężnik z Archipelagu Le Guin, Ogród czasu J.G. Ballarda). Eksperymenty intelektualne i formalne mają na celu wyplenienie z literatury science fiction wyidealizowanej wizji kolonizowania kosmosu, w fantasy zaś dochodzi do twórczej rewizji kanonu opartego na pracach J.R.R. Tolkiena i C.S. Lewisa. Jak twierdzi Antoni Smuszkiewicz, przedstawiciele Nowej Fali charakteryzują się:
zarówno uporczywym poszukiwaniem nowych pomysłów fabularnych i zaskakujących konfliktów, jak i próbami przełamywania stereotypowych ujęć narracyjnych. […] Nowatorskie zabiegi mają na celu przede wszystkim ugruntowanie najlepszych tradycji science fiction, zbliżenie jej do literatury wyższego obiegu artystycznego, a przynajmniej wyrwanie jej z zaklętego kręgu literatury wyłącznie rozrywkowej3.
Lekkość i płynność
Lucius Shepard jest w tym kontekście spadkobiercą marzeń o wyższym obiegu artystycznym i związanych z tym ambicji. Ochoczo czerpie z osiągnięć Nowej Fali, pisząc na przekór temu, co fantastyce zwykło się zarzucać: generyczności fabularnej, jałowości językowej, powtarzalności motywów i stagnacji intelektualnej. Wypracowuje unikatowy i niepodrabialny4 styl, który staje się jego wizytówką.
Nie da się wywrzeć dwa razy pierwszego wrażenia. Shepard doskonale o tym wiedział, dlatego w swoich najlepszych pracach rzadko kiedy potrzebował więcej niż jednego zdania czy akapitu, żeby zatrzymać czytelnika przy lekturze. Opanował unikalną umiejętność: zakotwiczał wyobraźnię i odprawiał w języku magiczne rytuały, za sprawą których skutecznie przesłaniał wszystko to, co znajdowało się poza tekstem. Wywoływał to samo wrażenie, którego doświadczamy w kinie, gdy drzwi do sali się zamykają, światła gasną, a my zostajemy z utworem sami i nic już nas nie rozprasza. Shepard posiadał słuch absolutny, niesamowite wyczucie rytmu oraz tempa. Dzięki tym cechom i życiu tętniącemu w strukturze jego tekstów osiągał efekt nieprzerwanej płynności. W tę prozę trudno wbić klin, a brak widocznych wyżłobień nie pozwala nawet na chwilę odpoczynku czy rozkojarzenia. Tu wszystko dzieje się „na wdechu” i tylko od Sheparda zależy, kiedy pozwoli on odbiorcy wypuścić powietrze z płuc. Spójrzmy zresztą na początek Modlitewnika amerykańskiego:
Kiedy człowiek spogląda wstecz i z perspektywy czasu ocenia rzeczy, których mu wstyd, i upiera się, że musiał je zrobić ktoś inny (chociaż nie ma pojęcia kto), to w rzeczywistości mówi – chociaż najczęściej nie zdaje sobie z tego sprawy – że doskonale zna tamtego człowieka, nie wie natomiast, kim jest obecnie. Wierzy (lub przynajmniej udaje, że wierzy), że wiek i doświadczenie uczyniły zeń osobę lepszą, mądrzejszą, wspanialszą, a przez to mniej poznawalną niż jego poprzednie „ja”, niezdolne do podobnych szubrawstw. Może akt skrajnej przemocy pomaga nieco rozwiać te wątpliwości, ponieważ wiem dokładnie, kim byłem tamtej nocy, dwanaście lat temu, kiedy zabiłem Mario Kirschnera, i choć od tamtej pory nauczyłem się cierpliwości i wyzbyłem pewnych złudzeń, jestem dzisiaj dokładnie tym samym człowiekiem, tak samo podatnym na głupotę. Modlitwa zmieniła moje życie, mimo że – wbrew temu, co sugerują kaznodzieje – nie okazała się wcale cudownym lekiem na całe zło. Oczywiście nie mierzę w swoich pacierzach tak wysoko jak księża i mułłowie; nie liczę na cuda, lecz na uzyskanie drobnych, konkretnie mierzalnych efektów5.
Shepard opanował sztukę językowego paradoksu – im więcej pięter (dygresji, wtrąceń, złożoności) do pokonania, tym swobodniej czytelnik sobie z nimi radzi. Bez zmęczenia i z przyjemnością, tak jakby grawitacja nie imała się tego sposobu pisania. W tekstach tego autora odkrywamy jakiś rodzaj magii służącej odejmowaniu ciężaru, usuwaniu blokad i nadawaniu lekkości; słowem: mamy do czynienia z płynnością w stanie czystym. Stoi ona jednak w opozycji do upraszczania. Shepard unika zubożenia stylu – krótkich i pociętych zdań stwarzających miraż flow, wynikający wyłącznie z tego, że nasze oko szybko po nich przemyka. Płynność w utworach Sheparda to nie prostota (albo, co gorsza, prostackość) struktury, ale swoboda meandrowania między refleksjami, opisami i odczuciami. Do osiągnięcia tego efektu potrzeba zarówno rzemieślniczej sprawności, jak i naddatku w postaci finezji oraz namysłu nad frazą, żeby nie popaść w pułapkę pięknego pustosłowia.
Sekret wyjątkowości Sheparda tkwi w językowym wyrafinowaniu oraz w próbie osiągnięcia przez tego twórcę narracyjnego equilibrium, za co odpowiadają dwa czynniki. Po pierwsze, generując odpowiednie tempo i zachowując rytm, autor oszukuje umysł czytelnika, wywołuje wrażenie klarownej i przejrzystej struktury. Ten rodzaj prozy działa jak dobrze namalowany obraz. Odbiorca napawa oczy, ulega doznaniom i swobodnie przechodzi w stan immersji, jednocześnie nie dostrzegając, jak dużo technik i metod wpływa na ten efekt. Im lepiej niuanse architektury słowa zostają zamaskowane, tym naturalniejszy wydaje się tekst i tym mocniej oddziałuje on na czytelnika. Po drugie, dochodzi do uspójnienia opowieści na poziomie technicznym i ideowym – forma współpracuje z treścią (o czym jeszcze powiemy), a sam autor unika nadmiernej egzaltacji, zamykając większość swoich utworów w formie nowel. Szukając w stylu sposobu na wyrażenie nurtujących go problemów, pozostaje Shepard wierny opowieści – urozmaiconej, bezwiednej, podanej z pasją, ale wychodzącej poza schemat repetytywnych i epigońskich fikcji.
W momencie, w którym postmodernizm dowartościowuje rolę eksperymentów, a w ramach tak zwanej fikcji ufikcyjnionej kwestionowany jest prymat narracyjności tekstu, Shepard przypomina nam o pięknie ukrytym w samym sposobie snucia opowieści, o tym, jaka moc drzemie w odpowiednim dobieraniu i układaniu słów. Składa tym samym hołd amerykańskiej tradycji gawędy. Zaciąga dług u romantyków – szczególnie u wielkiej trójcy (Edgara Allana Poego, Nathaniela Hawthorne’a, Hermana Melville’a), która upodobała sobie narracje pełne dygresji, barwnego słownictwa i rytmu6 – a jednocześnie nie kryje powinowactwa ze szkołą wybitnych współczesnych mu storytellerów pokroju Kena Keseya, Johna Steinbecka czy Larry’ego McMurtry’ego. Charakterystyczna dla tego rodzaju prozy jest funkcja języka służąca przekazywaniu atmosfery i nastroju. Fraza staje się narzędziem, za pomocą którego autor ma urzeczywistniać idee infekujące wyobraźnię i czynić opowieść – nawet najpoważniejszą i o wysokim standardzie artystycznym – plastyczną i dynamiczną. Ten typ pisarstwa opiera się na naturalnym talencie, zwinności i wyczuciu subtelności twórcy, których nie da się wyuczyć na kursach creative writingu, o czym niech zaświadczy krótki passus otwierający opowiadanie W sercu prawa:
Choć jako nastolatek byłem prześladowany programami dokumentalnymi pełnymi mężczyzn z kucykami, ubranych w podkoszulki damskich bokserów, o klatkach piersiowych i ramionach ciężarowców, i ciałach upstrzonych tatuażami własnej roboty, każda wzmianka o więzieniu zawsze przywodziła mi na myśl mniej butny rodzaj kryminalisty, którego obraz – jak sądzę – zapożyczyłem od bohaterów starych, czarno-białych filmów, które przed nadejściem spotów informacyjno-reklamowych wypełniały poranny czas antenowy; bezbarwnych mężczyzn w koszulach roboczych i luźnych spodniach, szubrawców, którzy – choć ciemiężeni przez klawiszy i naczelników oraz prześladowani przez współwięźniów – byli w stanie nawet bez słów wyrazić swoją szlachetną niezłomność, robotniczą witalność i poezję duszy. Nie rozumiejąc niczego więcej, najwyraźniej pojmowałem ich wykoślawiony honor, harcerski spryt i godną legionisty gotowość do cierpienia. Wyczuwałem w nich beznadziejnie smutną błogość, jakąś tajemną cnotę zaściankowości, której potencjał tylko im udało się opanować7.
Ten sposób tworzenia próbował zdefiniować Italo Calvino, pisząc w Wykładach amerykańskich:
Możemy uznać, że od stuleci o literaturę rywalizują dwie przeciwstawne tendencje: pierwsza stara się pozbawić język ciężaru, sprawić, by unosił się nad rzeczami niczym obłok, czy raczej drobny pyłek, albo jeszcze lepiej – jako pole magnetycznych impulsów; druga tendencja usiłuje nadać językowi ciężar, objętość, konkretność rzeczy, ciał i doznań8.
Tendencja pierwsza jest naturalna dla Sheparda, druga zaś jest mu obca.
Iluzje fikcji
Starożytni Grecy sformułowali trzy teorie opisujące sztukę w oparciu o wywoływane przez nią wrażenia: 1) mimetyczną – dążącą do odwzorowania rzeczywistości; 2) katarktyczną – za cel obierającą wstrząs uczuciowy; 3) apatyczną – skupioną na wytwarzaniu złudzeń. Ta ostatnia, zwana niekiedy teorią „iluzjonistyczną”, łączy się bezpośrednio z innym greckim pojęciem – goetia, czyli czarowaniem. Jak zauważał Władysław Tatarkiewicz:
Jest to działanie niezwyczajne, podobne do magicznego, oparte na uwodzicielskiej sile słowa, będące jakby oczarowaniem widza i słuchacza. Iluzja łączy się tu z magią9.
Bliższe spojrzenie na prace Sheparda pozwala dostrzec, z jakim upodobaniem korzysta on właśnie z różnych rodzajów iluzji. Po pierwsze, w jego twórczości elementy magiczne manifestują się zarówno w treści (fabule), jak i formie (języku, doborze narracji). Obie płaszczyzny zostają połączone w koherentną całość w ramach artystycznego uspójnienia. Po drugie, siłą iluzji jest jej dar przekonywania, mierzony skutecznością immersji – zanurzenia, podczas którego bez reszty oddajemy się relacji ze światem, uczestnictwu w zdarzeniach czy interakcjach z bohaterami. Im większa wiarygodność – niczym na płótnach malarzy trompe l’oeil – tym bardziej dopracowany efekt. Po trzecie, Shepard odrzuca etykietę zwykłych fantasmagorii. Jego iluzjom daleko do kuglarskich sztuczek czy spektakli przepełnionych udawanymi gestami. To pokaz sprawności, pozwalający partycypować w tym, co dla kultury, literatury i sztuki tak przecież istotne, czyli w procesie kreowania nowych metafor. Shepard oprócz fikcyjnych światów i symbolicznych opowieści tworzy własny język w celu:
a) mówienia o literaturze;
b) dyskutowania z klasykami;
c) reinterpretowania popularnych motywów;
d) nobilitowania gatunku uznanego za podrzędny;
e) polemizowania z postmodernizmem;
f) komentowania rzeczywistości społecznej;
g) penetrowania doświadczeń z pogranicza egzystencji.
Po czwarte, celem takich iluzji jest poszerzenie naszego poznania. To złudzenia pozytywne, po których rozmyciu (zakończeniu lektury) zostaje w nas ślad w postaci świeżo wyżłobionych ścieżek w wyobraźni. Zetknięcie z tymi historiami otwiera w czytelnikach przestrzenie do tej pory szczelnie zalakowane, umożliwiając dostrzeżenie nowych alternatyw i punktów odniesienia. Po piąte wreszcie, taka manifestacja siły fikcji przypomina o starej prawdzie: „wprowadzający w błąd jest uczciwszy od tego, kto nie wprowadza, a wprowadzany w błąd mędrszy od tego, kto nie jest wprowadzany”10.
Szukając tekstu reprezentatywnego dla tego sposobu pisania natykamy się na opowiadanie W sercu prawa. Utwór, w którym poznajemy historię nad wyraz inteligentnego i uzdolnionego plastycznie wyrzutka amerykańskiego społeczeństwa, Tommy’ego Penhaligona, skazanego najpierw za napad z bronią w ręku, a następnie przeniesionego z odsiadki w Vacaville do osobliwego zakładu penitencjarnego zwanego Diamentową Paką. Więzienia, którego próg przekracza się bez przymusu, w którym nie widać strażników i z którego nikt nie chce uciekać. Osadzeni sami nie do końca orientują się w prawach tego miejsca, tak nietransparentnego i nieprzejrzystego, w którym:
Nie istnieją żadne zasady. Ani żadne regulaminy. Liczy się tylko braterstwo przypisane temu miejscu. Czasem rada zmuszona jest wymierzyć karę, ale jej decyzje nie opierają się na spisanym prawie, a na rozumieniu poszczególnych czynów oraz ich wpływu na populacje. […] Udajesz się do miejsca, którego bardzo niewielu kiedykolwiek doświadczy. Miejsca odległego od świata, a jednocześnie subtelnie z nim połączonego. Decyzje podejmowane przez tamtejszych rządzących z myślą o więźniach wkraczają do świadomości kultury jako takiej i są nadrzędne w stosunku do decyzji podejmowanych przez królów, prezydentów i despotów. Poprzez wpływ na rządy prawa manipulują biegiem historii i redefiniują możliwości kulturowe11.
Przejście z jednej lokacji (Vacaville) do drugiej (Diamentowa Paka) niesie ze sobą zmianę estetyki z realistycznej na niemal weirdową, będąc jednocześnie sprawdzianem zdolności adaptacyjnych tak dla bohatera, jak dla czytelnika. Wraz z Tommym przemierzamy więzienne korytarze, zaglądamy do otwartych cel, doglądamy osadzonych, ale przede wszystkim bacznie obserwujemy zasady i obyczaje panujące w nowym miejscu. Podskórna niesamowitość tej przestrzeni prowokuje do stawiania rozmaitych pytań. Gdzie jesteśmy? Jaki wpływ na osadzonych wywiera ten zakład i czym w rzeczywistości jest Diamentowa Paka? Socjologiczno-psychologicznym eksperymentem? Przestrzenią wyobrażoną, fantastyką? Miejscem duchowej przemiany? Alegorią świata i struktur, w których żyje człowiek? Polemiką z Kafkowskim Przed prawem lub uzupełnieniem tego tekstu? Urzeczywistnieniem panoptikonu Jeremy’ego Benthama? Jednym z przekształceń Foucaultowskiej koncepcji ujarzmienia i blokowania?12 Mutacją systemu penitencjarnego? A może wszystkim po trochu?
Różnica między Diamentową Paką a zwykłym więzieniem jest podobna tej, która wykrystalizowała się na polu literatury grozy między klasycznym horror story a lovcraftowskim horrorem metafizycznym. W tym pierwszym przypadku równowagę w świecie zaburza wtargnięcie – w ramach znanej rzeczywistości pojawia się obiekt (potwór, zbrodniarz, przeklęte miejsce), który bohaterowie muszą usunąć, żeby przywrócić porządek. To rodzaj grozy antropocentrycznej orbitującej wokół sprawczości człowieka, poddającej go próbie, ale niepodważającej racjonalnego statusu podmiotu. W wymiarze symbolicznym (nie psychologicznym!) podobnie można postrzegać tradycyjne więzienie – miejsce izolacji, nadzoru, resocjalizacji. Jednym słowem: przystanek w życiorysie, odsiadka, której ukończenie umożliwia powrót na łono – względnie stabilnego i nienaruszonego – świata. Zgoła inaczej wygląda sytuacja w grozie lovecraftowskiej, w której również spotykamy odrażające monstra, z tą różnicą, że zmianie ulega tu kontekst, a dokładniej pozycja podmiotu w świecie. Człowiek przestaje być centralnym punktem odniesienia, zaś bohaterowie takich fabuł szybko zyskują świadomość, że to nie dziwy, które spotykają na swojej drodze, są anomaliami. Wręcz odwrotnie. Tu człowiek jest aberracją, ziarnkiem piasku zakleszczonym w gigantycznych trybach kosmosu, historii i czasu; bezbronnym, zależnym i słabym. Przerażeniu metafizycznemu ulegamy bowiem wtedy, kiedy dociera do nas, że struktury rzeczywistości, w której funkcjonujemy, opierają się na prawidłach całkowicie nam obcych, niepoznawalnych i pozostających poza naszą kontrolą. Do podobnego „oświecenia” prowadzi również dłuższy pobyt w Diamentowej Pace.
Chociaż W sercu prawa gatunkowo nie przynależy do klasycznej literatury grozy, to sama Diamentowa Paka ma w sobie wiele z gotyku i jest w kafkowskim stylu upiorna. Dodatkowo w wytworzeniu tego wrażenia pomaga demaskatorski charakter opowieści. Shepard wykorzystuje dobrze znany schemat narracyjny13: podróż w głąb nieznanego – poznanie struktur nowej przestrzeni – bunt przeciwko nim (próba ucieczki) – głębsze zrozumienie sytuacji i tym samym zmiana postrzegania rzeczywistości. Penhaligon, przenikając mechanizmy władzy, odkrywa, że prawidła rządzące architekturą grupy społecznej, której jest członkiem (skala mikro), można ekstrapolować w kierunku bardziej uniwersalnym, czyli w stronę świata (skala makro). Tym samym pobyt w Diamentowej Pace staje się zarówno przyczynkiem do krytycznej refleksji nad funkcjonowaniem więziennictwa i systemu opresji, jak i do ponownego przemyślenia własnej sprawczości. Sprawczości nie tyle punktowej, zawężonej do tu i teraz, ile tej o charakterze egzystencjalnym. Pesymizm rodzący się w Penhaligonie wynika ze zrozumienia przez bohatera logiki działania Diamentowej Paki i z dopuszczenia do jego świadomości wniosku, że więzienie jest tylko jednym z wielu punktów na mapie świata, a przemieszczanie się z dowolnego miejsca w tej strukturze do innego nie powoduje wyjścia poza nią samą. Oznacza to, że na poziomie egzystencjalnym i intelektualnym nie zachodzi żadna zmiana jakościowa. Owszem, poza murami zakładu czeka na nas więcej aktywności do wykonania (ilość), ale czy w hierarchii miasta–państwa–świata, a wreszcie umysłu jesteśmy rzeczywiście bardziej wolni (jakość)? W ten sposób więzienno-metafizyczna pułapka pochłania Penhaligona i sprawia, że jednocześnie zacierają się granice między opozycjami zamknięcie–wolność, wnętrze–zewnętrze. Jak i po co w takim razie funkcjonować? Gdzie szukać celu? Co nam pozostaje i czy istnieje rzeczywistość poza focaultowskim przymusem?
Stabilizacji egzystencjalnej szuka Shepard w sztuce, rodzaju sublimacji dającym względne poczucie sprawczości, reprezentowanym przez uzdolnienie plastyczne Penhaligona. Tym samym twórczość artystyczna staje się językiem na wskroś prywatnym, intymnym, jedynym zdolnym wyrazić złożoność form i doznań egzystencji. Tu autor poszukuje sensu i ukojenia, chociaż nie jest to droga łatwa i gwarantująca powodzenie. Pragmatyzm oraz stojący za nim cel wygrywają z filozoficznym rygorem. Co więcej, nawet jeśli artystyczne dokonania są tylko kolejną manifestacją fikcji, to równocześnie należą do fikcji uświadomionej, zaakceptowanej, reprezentującej nowy rodzaj wolności. Pod tym względem W sercu prawa nabiera idealistycznego wydźwięku, a sam Penhaligon przypomina poniekąd Jaromira Hladíka, postać z opowiadania Tajemny cud Jorgego Luisa Borgesa – obaj bohaterowie w sytuacjach kryzysowych postanawiają skryć się w czeluściach intelektu, oddając się sztuce i finalizując raz rozpoczęte dzieło. Niemniej w Penhaligonie widać dużo więcej apatii i zrezygnowania.
Last but not least jest W sercu prawa również hołdem dla fikcji jako takiej i urzeczywistnieniem teorii apatycznej – obrazem tego, w jaki sposób fikcja oddziałuje na człowieka i jakimi możliwościami kompensacyjnymi dysponuje. Fikcja jest iluzją. Wybór formy narracyjnej jest iluzją (przyjętą zawczasu konwencją). Prawdomówność pierwszoosobowego narratora jest iluzją prawdy. Bohater będący malarzem tworzy kolejne iluzje w iluzjach. Akcja osadzona zostaje w więzieniu, które funkcjonuje na wyobrażonych, a nie realnych prawach. Iluzją są też niektóre zdarzenia i postaci we wnętrzu Diamentowej Paki. Wreszcie kultura i obyczaje oparte są na swoistej milczącej umowie, a więc współtworzą iluzje, co Shepard podkreśla w okresie chwilowego buntu Penhaligona:
Aby mój plan [ucieczki – M.S.] się powiódł, musiałem zrobić coś, co podtrzymałoby ich złudzenia, więc natychmiast przystąpiłem do prac nad projektem mającym zilustrować sedno tego złudzenia, Serce Prawa. Choć z początku kierowały mną cyniczne pobudki, wraz z upływem tygodni ściany mojej celi pokryły się szkicami, a we mnie zrodziła się obsesja na punkcie tego zadania. […] Coraz częściej rozmyślałem nad teorią napędową Diamentowej Paki, mówiącą, że przestępca to podstawowy obywatel, archetyp, na potrzeby którego stworzono całe społeczeństwo, i w trakcie tych rozmyślań opłotkami doszedłem do akceptacji tego pomysłu, dowodząc chyba, iż sztuka wysoka to tworzenie prawdy z surowców kłamstwa, a artysta, który chce być uznany za „wielkiego”, musi w końcu – za pomocą pasji i jej obsesyjnych narzędzi – uwierzyć w kłamstwo, które postanowił pokazać światu14.
Jednym słowem, otrzymujemy opowiadanie będące przykładem zespolenia iluzoryczności na wielu płaszczyznach, a suma tych symbolicznych i koncepcyjnych niuansów sprawia, że proza Sheparda staje się doświadczeniem estetycznym. Doświadczeniem tym bardziej interesującym, im mocniej i ściślej oddziałują na siebie nawzajem poszczególne elementy struktury tekstu. Czytając Sheparda, poznajemy i doznajemy: zanurzenia (immersji); języka (stylu); opowieści (tematu) oraz specyficznych form narracyjnych. Skłonieni do refleksji, poruszamy się między rozumieniem a niedookreśleniem. To rodzaj tekstu migoczącego i opalizującego, jakby niestabilnego przez swoją pojemność, wprost cedującego odpowiedzialność za odczytanie na czytelnika. I chociaż W sercu prawa (i cały dorobek) Sheparda można interpretować na wielu płaszczyznach, to bogactwa treści przywołanego utworu nie sposób zredukować do funkcji polegającej na wymianie informacji. Dlatego nic w prostym sensie nie zostaje nam przekazane. Sednem naszych starań będzie więc próba uchwycenia pewnego nieempiryczngo naddatku i budowania relacji z tekstem, który zachęca do powrotów w celu powtórnych poszukiwań. Tym samym twórczość Sheparda świetnie wpisuje się w to, o czym pisała Susan Sontag:
Dzieło sztuki odbierane jako dzieło sztuki jest doświadczeniem, nie przesłaniem ani odpowiedzią na pytania. Sztuka nie jest tylko o czymś, sama w sobie jest czymś. Dzieło sztuki to obiekt w świecie, a nie komentarz lub tekst na temat świata15.
Metafizyki pogranicza
Za liminalny charakter twórczości Sheparda odpowiada strategia portretowania rozmaitych rubieży, których sondowanie nieuchronnie prowadzi do spotkania z niesamowitym. Ucieka tym samym Shepard od wszystkiego, co zwyczajne, lub – jak by to ujął Stanisław Ignacy Witkiewicz – „bydlęco-życiowe”, w zamian zaś zarysowuje trzy – niejednokrotnie wzajemnie powiązane – kategorie, mieszczące w sobie odmienne wizje pogranicza. Pierwszą z nich są miejsca, takie jak więzienie, obszar konfliktu zbrojnego czy dżungla, które już z samej swojej istoty wydają się aberracją, odstępstwem od normalności. Na drugą składają się doświadczenia: wojny czy izolacji – wszystkie będące w stanie zmieniać percepcję człowieka i drastycznie wpływać na jego sposób postrzegania rzeczywistości. Trzecią zaś reprezentują stany: wstrząsu psychicznego, szaleństwa, narkotycznego upojenia, seksualnej ekstazy lub pogłębionej duchowości – niejednokrotnie powodujące nieodwracalne pęknięcia w podmiocie.
Na kanwie tych założeń artystycznych buduje Shepard swoje utwory. I tak, żeby przeprowadzić wiwisekcję ducha kraju i kultury dotkniętych entropią (Modlitewnik amerykański), sięga po formę samoświadomej satyry, mającej uchwycić związek między religijnością a jej konsumpcyjno-pragmatycznymi reprezentacjami. W rezultacie otrzymujemy portret amerykańskiego społeczeństwa coachingu (miejscami w stylu Davida Fostera Wallace’a) wraz z wykazem jego form, objawów i metod działania. Z kolei noweli Ojciec Kamieni bliżej do opowiadań Angeli Carter czy Andrzeja Sapkowskiego, którzy pod przykrywką pozornie prostych i wartkich fabuł redefiniują ramy gatunkowe utworów. Tym razem Shepard mierzy się z fantastyką prawniczą, osadzoną w fikcyjnym świecie, której zadaniem jest wytworzenie ciężaru moralnego i psychologicznego. Wspomniany tekst wchodzi w skład cyklu nowel wypełniających uniwersum Smoka Griaule’a, gdzie pogranicze ma charakter zarówno obszarowy, jak i gatunkowy. To właśnie tutaj ochoczo stawia Shepard na intertekstualność oraz reinterpretację znanych motywów, odmiennie rozkładając akcenty i twórczo posługując się kulturowymi tropami. Z kolei zupełnie innych doznań dostarczają teksty, które moglibyśmy zaklasyfikować jako studia szaleństwa. Autor porywa się na kipiącą erotyzmem spowiedź podaną w formie narracji pierwszoosobowej (Ostatni raz), żeby kilka lat później ponownie przyjrzeć się tematowi, tym razem w ujęciu trzecioosobowym, eksplorując izolację zarówno psychiczną, jak i przestrzenną (Viator). Przedzierając się przez różnego rodzaju pogranicza i próbując oddać ich specyfikę, Shepard porusza zagadnienia metafizyczne; konsekwentnie wychodzi ku Innemu, ku temu, co poza i ponad. Przedmiotem zainteresowań twórcy jest wszystko to, co próbuje się wymknąć poznaniu. Szuka on tych fenomenów, które mogą zostać wyrażone tylko w literaturze i wyłącznie w języku: form, gry brzmień połączonej z opisem przeżyć wewnętrznych, krajobrazów ducha, zwrotów ku samoświadomości – ku myśleniu o sobie jako podmiocie, niepozbawionym pęknięć. Twórczość literacka staje się dla Sheparda zestawem narzędzi do badania zdarzeń, które trudno skonceptualizować w języku potocznym lub naukowym. By to zrobić, autor sięga po liczne literackie metafory, jednocześnie dając upust temu, co Emmanuel Levinas nazywał pragnieniem metafizycznym:
Pragnienie metafizyczne zmierza do czegoś całkiem innego, do absolutnie innego. […] Pragnienie metafizyczne nie szuka powrotu, bo jest pragnieniem krainy, w której wcale się nie urodziliśmy. Kraju całkowicie obcego, który nigdy nie był naszą ojczyzną i do którego nigdy nie zawędrujemy. Pragnienie metafizyczne nie opiera się na żadnym uprzednim powinowactwie. Jest pragnieniem, którego nie sposób zaspokoić. […] Pragnienia, które można zaspokoić, przypominają pragnienia metafizyczne tylko w tej mierze, w jakiej zaspokojenie rozczarowuje albo w jakiej nie-zaspokojenie wzmaga pragnienie, co stanowi samą istotę pożądania. Intencja pragnienia metafizycznego jest inna – pragnie ono ponad wszystkim, co mogłoby je po prostu zaspokoić16.
I właśnie tego zaspokojenia nie znajdujemy w twórczości Sheparda.
Pociąg ku metafizyce ma w jego tekstach dwa oblicza. Z jednej strony ogniskuje w sobie czysto ludzkie doświadczenia i ma charakter uniwersalny. W tej odsłonie można go nazwać humanistycznym, ponieważ wynika on z potrzeby konceptualizacji i metaforyzacji zdarzeń czy przeżyć, których inaczej niż przez sztukę wyrazić nie sposób. Z drugiej strony – za sprawą nowel i opowiadań ukazujących świat Smoka Griaule’a – poznajemy twórczość, która wpisuje się w to, co Brian McHale nazywał dominantą metafizyczną.
McHale w swojej pracy Powieść postmodernistyczna zwrócił uwagę na zmianę, jaka zaszła w obrębie tematów dominujących w dwudziestowiecznej prozie. W największym skrócie możemy powiedzieć, że literatura modernistyczna stawiała przede wszystkim pytania o charakterze epistemologicznym: kto jest podmiotem poznającym?; kim jestem i w jaki sposób przeżywam?; co należy i co można poznać lub gdzie leżą granice mojego poznania? Charakterystyczne składowe tego typu tekstów to chociażby monolog wewnętrzny, zniekształcanie pamięci narratorów, zwielokrotnianie hipotez, zestawianie rozmaitych perspektyw czy wreszcie rozpad podmiotowości. Inaczej rzecz ma się w przypadku utworów powstałych w drugiej połowie XX wieku – literatury zwanej często postmodernistyczną. Nieprzezwyciężalność problemów epistemologicznych przyczyniła się do naturalnego zwrotu ku ontologii. Rolę dominującą zaczynają tu odgrywać pytania o świat fikcji: czym on jest?; jak jest ustanawiany i czym różni się od naszego?; gdzie on jest i co się dzieje, gdy jego granice zostają naruszone?; w jaki sposób istnieje tekst, a w jaki projektowany w nim świat?; kto nad kim panuje i z jaką hierarchią mamy do czynienia? Tym razem składnikami charakterystycznymi stają się: nieciągłość, przypadkowość, sprzeczność czy wielość zakończeń. Jeśli przyjrzymy się bliżej, to okaże się, że tę rzeczywistość metafizyczną reprezentuje właśnie świat Smoka Griaule’a. Bestii, która jakby „wepchnęła się” na Ziemię i tam umościła. McHale nazwie to sferą, w którą coś się wtrąciło, a badaczka Farah Mendlesohn – fantastyką liminalną. To tutaj dochodzi do naruszenia granic między światami, przesunięć czasowych i metafikcyjnych komentarzy.
I chociaż nie jest to próba tak doskonale scalająca filozoficzno-artystyczną problematykę epoki jak chociażby Viriconium Michaela Johna Harrisona, to mimo wszystko trudno zaprzeczyć, że Shepard bierze udział w badaniu tego, jakie konsekwencje dla fikcji mają aspekty światotwórcze, otwarcie rezonujące z poetyką postmodernizmu.
Przy tak bogatej twórczości, która swoich źródeł szuka w najróżniejszych miejscach i czerpie garściami z wielu tradycji, warto dobitnie podkreślić jedno, nie robiąc uników: Shepard pisał fantastykę. Odłożyć do lamusa należy wszelkie próby podejrzanych nobilitacji mające na celu wtłoczenie tego dorobku w różnego rodzaju izmy. Ani to surrealizm, ani realizm magiczny (Gabriel García Marquez), ani mityzacja rzeczywistości (Bruno Schulz), ani mitorealizm (Yan Lianke), ani magiczny idealizm subiektywny (Jules Supervielle). Ta proza nie potrzebuje sztucznego nadawania blasku. Shepard, jak wielu innych, pisał fantastykę literacką, unikając czystego eskapizmu, popowego niechlujstwa oraz uproszczonych i pozbawionych symboliki fabuł. Dołącza tym samym do grona twórców pokroju Mervyna Peake’a, Ursuli K. Le Guin czy Johna Brunnera, których nie da się zmarginalizować artystycznie z powodu przynależności gatunkowej ich tekstów.
Na sam koniec zasadnie można postawić pytanie: z jakiego kalibru autorem mamy do czynienia i gdzie na literackiej mapie można go umieścić? Czy Shepard pisywał utwory popowe? Owszem. Czy część jego twórczości można zaklasyfikować jako tak zwaną literaturę środka? Jak najbardziej. Czy wśród tak bogatego dorobku znajdziemy teksty, które mainstreamowy krytyk zdefiniowałby jako wysokoartystyczne? Bez dwóch zdań. Czy był Shepard wybornym stylistą? W to raczej nikt wątpić nie powinien. Ostatecznie więc jest to przede wszystkim twórczość warta poznania, niezależnie od naszych upodobań gatunkowych. Sami, nie siląc się na górnolotne porównania, bo te potrafią być zwodnicze, możemy oddać głos pisarzowi, który raczej nie miał przyjemności czytać książek Sheparda, a który w przytoczonym fragmencie, choć nie wprost, ukazuje jedną z możliwych postaw wobec tego typu prozy:
– Czyta pan Zweiga? – spojrzał na leżącą na łóżku książkę. – Autor zapomniany i nieco, rzekłbym, drugorzędny.
– Czytam z uwagą – odpowiedziałem – czytam z uwagą i zachwytem. Z absolutnym zachwytem.
– Z uwagą i zachwytem? Nie przesadza pan? Nowela szachowa świetna, ale reszta?
– Reszta też, daj, Panie Boże, zdrowie. Poza tym, wie pan, drugim Tomaszem Mannem chciałby być prawie każdy. A ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby być drugim Stefanem Zweigiem. Za młodu człowiek wielbi Manna, Dostojewskiego, Faulknera, a z lekka gardzi Zweigiem, Czechowem czy Steinbeckiem. Na starość to się zmienia, a nawet całkiem odwraca17.
1 Nie wspominając o ponad stu sześćdziesięciu sześciu nominacjach dla różnych jego utworów. Zob. Lucius Shepard, online: https://www.sfadb.com/Lucius_Shepard [dostęp: 26.10.2025].
2 D. Oramus, Stacja kontroli chaosu, Stawiguda: Solaris, 2015, s. 98.
3 A. Smuszkiewicz, Zaczarowana gra, Stawiguda: Solaris, 2016, s. 350.
4 Z tego miejsca należą się ukłony tłumaczom, którzy znaleźli sposób na oddanie ducha prozy Sheparda i dostosowanie jego stylu do polskiej składni.
5 L. Shepard, Modlitewnik amerykański. Luizjański blues. Viator, tłum. W. Szypuła, Warszawa: Wydawnictwo Mag, 2013, s. 7.
6 Kto miał przyjemność przeczytać chociażby Berenikę Edgara Allana Poego, Kopistę Bartleby’ego Hermana Melville’a czy Wakefielda Nathaniela Hawthorne’a, ten z łatwością dostrzeże podobieństwa.
7 L. Shepard, W sercu prawa [w:] tegoż, Krokodylowa skała, tłum. A. Klimasara, Stawiguda: Solaris, 2012, s. 388.
8 I. Calvino, Wykłady amerykańskie, tłum. A. Wasilewska, Warszawa: Czuły Barbarzyńca Press, 2009, s. 24.
9 W. Tatarkiewicz, Dzieje sześciu pojęć, Warszawa: PIW, 1988, s. 109.
10 Tamże.
11 L. Shepard, W sercu…, s. 396–397.
12 To Michel Foucault przecież zapisał: „W tym panoptycznym społeczeństwie, którego wszechobecną armaturą jest inkarceracja, przestępca nie jest wyjęty spod prawa; on jest, i to od samego początku, wewnątrz prawa, w samym wnętrzu prawa, a w każdym razie w samym środku mechanizmów, które niezauważalnie przesuwają go od dyscypliny do prawa, od dewiacji do pogwałcenia prawa”. M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. T. Komendant, Warszawa: Aletheia, 2020, s. 453.
13 Jest to nauka Barucha Spinozy: „najpierw dochodzi się do odkrycia, że jest się niewolnikiem, potem dochodzi się do zrozumienia swojego zniewolenia, odnajduje się wolność w konieczności zrozumianej”. P. Ricœur, O interpretacji. Esej o Freudzie, tłum. M. Falski, Warszawa: Aletheia, 2023, s. 48.
14 L. Shepard, W sercu…, s. 417–418.
15 S. Sontag, O stylu [w:] tejże, Przeciw interpretacji i inne eseje, tłum. A. Skrucińska, Kraków: Karakter, 2018, s. 35.
16 E. Levinas, Całość i nieskończoność, tłum. M. Kowalska, Warszawa: PWN, 2012, s. 18–19.
17 J. Pilch, Moje pierwsze samobójstwo, Warszawa: Świat Książki, 2006, s. 191–192.
