Orfeusz, Cerber i Eurydyka na miarę naszych ambicji i możliwości

Dlaczego bohater nowej powieści Krzysztofa Vargi ma na nazwisko Borsuk? Z czym kojarzy się to zwierzę – borsuk? Tu nie może być mowy o przypadku, przecież „Nie zmylił się mistrz taki”, jak napisał Mickiewicz o słynnym cymbaliście, a Varga jest właśnie takim Jankielem w poemacie, który pisze się nam w Polsce ostatnich dekad. Dodajmy, że jest to poemat prozą z elementami tragedii i groteski. W swojej twórczości Varga wygrywa nam poloneza na cymbałach, których – jak wiadomo – w Polsce w czasach Mickiewicza było pod dostatkiem, a i dzisiaj również na cymbałach nie zbywa.

Niemniej, co ważne, Varga jako jeden z nielicznych pisarzy przyznaje, że nie chodzi tutaj jedynie o zabawy językowe i aluzje do nazwy pewnego instrumentu, ale przede wszystkim o defekty intelektu i ducha rodaków. Właśnie Varga jak mało kto potrafi je wskazywać. Wiemy już o tym z poprzednich książek tego autora, a także z jego dzienników i zjadliwych felietonów.

Pytanie brzmi więc: czy „Śmiejący się pies”, najnowsza książka Krzysztofa Vargi, wydana w tym roku przez Wydawnictwo Czarne, przynosi coś nowego?

Problem chyba w tym, że w zasadzie nie ma w niej nic, czego wcześniej autor nie opowiedział w podobny sposób. A może to nie problem? Tak, tak, to, że autor pisze tak jak poprzednio – wymierza światu widzialnemu sprawiedliwość w znanym już stylu, jakby wciąż zaledwie podmieniał rekwizyty, tło i scenografię tej samej książki – nie do końca jest problemem. Można nawet odnieść wrażenie, że ta książka pisze się sama właśnie „przez” autora – że jego osobowość twórcza jest tu jedynie medium. Smutne objawienie, ostateczne zdarcie zasłony z paździerza i prorok, który jest świadomy swojego powołania, więc już nie próbuje z nim walczyć. Wie, że nie ma to sensu.

Główny bohater Śmiejącego się psa, jak już wiemy, na nazwisko ma Borsuk, na imię zaś Wojciech. Powieść nie jest podzielona na rozdziały, stwarza pozór strumienia świadomości. To monolog, który bohater wygłasza do Ziutka, swojego psa. Spora część tego monologu dotyczy nieudanego małżeństwa mężczyzny z demoniczną, toksyczną malarką o lewicującym światopoglądzie – Elwirą; ów marny związek jest w powieści prefiguracją wszelkich ludzkich relacji. Ba, Śmiejący się pies to opowieść o marności w ogóle; rozbuchany świat ludzkich emocji i uczuć zostaje tu przeciwstawiony prostemu, opartemu na instynkcie zachowaniu psa, który nie tyle jest zakochany, ile czuje cieczkę suki, więc reaguje w prostolinijny, niezaburzony przez kulturę sposób. Tymczasem Wojciech Borsuk – poniekąd jak archetypowy, mityczny zwierz Germanów i Słowian, czyli właśnie borsuk – jest w zasadzie pośrednikiem między życiem a śmiercią, światem widzialnym a światem podziemnym; trwa w zawieszeniu między tymi dwoma porządkami. Świat, po którym oprowadza czytelnika, to rumowisko i gruzy, pustynia, czy może raczej osobisty Hades, podziemie pełne cieni i mar, gdzie bohater nie szuka już Eurydyki, ponieważ ta okazała się Elwirą, a towarzyszący mu pies nie przypomina Cerbera, nie wzbrania mu wejścia do tej mrocznej krainy, lecz pełni funkcję przewodnika. Jest w tym więc coś z podniosłości, głębokiego smutku, a równocześnie coś z kpiny, odwrócenia porządków, i to piętrowego. Oto masz Cerbera – powiada metanarrator tej opowieści – niemniej to żadna tam trójgłowa bestia, ale zwykły Ziutek. Taki to świat, taki to klimat, taki to kraj – to powinno, ale również musi ci wystarczyć. Nie ma wielkiej różnicy między śmiesznością a ostateczną tragedią, nie ma ostrej granicy między wolnością a koniecznością. Wojciech Borsuk o tym wie, ponieważ zamiast szaleńczo zatracać się w burzliwych romansach, mających zaprzeczyć śmierci i przemijaniu, zamiast po pięćdziesiątce zaczynać życie od zera, jak czyni to jego jedyny przyjaciel Tomasz – godzi się na stopniowe odejście, odklejenie od świata. Bohater Vargi nie upija się (w przeciwieństwie do Stefana Kołtuna z wydanej w 2015 roku Masakry), ale z godnością przyjmuje spokojny los lekomana i powoli wpędza w ten nałóg także swojego psa. W wypowiedzi Wojciecha, której adresatem jest Ziutek, obrywa się wszystkiemu i wszystkim, lecz w największym stopniu obrywa się współczesności. Pachnie tu również mizantropią podniesioną do rangi cnoty oraz cynizmem, uznawanym za jedyną rozumną postawę wobec świata i jego pokus, cynizmem pojmowanym nie tyle potocznie, ile jako zapomniana już koncepcja wywodząca się z kręgu filozofii europejskiej.

Okładka książki Krzysztofa Vargi pod tytułem „Śmiejący się pies”.
Krzysztof Varga, „Śmiejący się pies”, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2025.

Ale czy to wszystko przekonuje jako dzieło literackie? I tak, i nie. Swego czasu zaliczałem się do fanów stylu Vargi, karmiłem się jego złośliwością, dlatego chyba nadal podtrzymałbym tezę, że prawie żaden polski pisarz nie panuje nad frazą w prozie tak jak autor TrocinTequili.

To twórczość świadcząca o dużym doświadczeniu, pewnie prowadzone pióro. Nie ma tu słabych zdań, które zdolnym, owszem, ale młodszym kolegom i koleżankom czasem się przytrafiają. Mimo wszystko coś mnie w tej książce wyraźnie uwiera.

Trzeba wiedzieć, że żal zawiedzionego fana bywa srogi, ponieważ pozytywny afekt, który zostaje wystawiony na próbę, to coś znacznie jadowitszego i groźniejszego niż aprioryczna niechęć. Tak więc zawód, ów zawód odczuwany przeze mnie, bywa sroższy niż niechęć czytelników, którzy w ogóle nie odnajdą się w tej prozie albo odnajdą się w niej jako przedmiot kpiny, drwiny i szyderstwa – którzy rozpoznają samych siebie w ludziach przez bohatera Vargi obrażanych, wyszydzanych, poniżanych słownie lub zmilczanych obelżywie. Otóż tego rodzaju czytelników Varga wraz z jego prozą obawiać się nie musi. Oni z założenia powinni czuć się źle z powodu tej twórczości – sarkać, zrzędzić, rzęzić, chrząkać i mleć obelgi. Niemniej co zrobić z uwagami czytelnika, który kiedyś był sprzymierzeńcem, a teraz mówi: „Zawróćcie z tej drogi!”? Krzysztofie, Wojciechu, Borsuku i Ziutku, powiada fan, zawróćcie, ponieważ ta droga prowadzi nie tyle donikąd, ile w rejony dobrze już znane, dlatego momentami podejrzanie wieje nudą – wysublimowaną, ale nudą.

Pozwoliłem sobie na dość długi wstęp, by powiedzieć, że spośród wszystkich książek z ostatnich dziesięciu, a może nawet dwunastu lat Śmiejący się pies to najsłabsza rzecz Krzysztofa Vargi. Infirmissimus inter pares, a to choćby dlatego, że autor Masakry po raz kolejny eksploatuje metodę monologu. Wszystko więc dzieje się w głowie bohatera, wszystko jest strumieniem świadomości, jest logoreą, w której czasem pojawiają się jakaś błyskotliwa uwaga o charakterze ogólnym, jakaś żrąca konstatacja, sentencja nawet, pseudodialog, narracja, opowieść w opowieści, ale mimo to trudno opędzić się od poczucia pewnej klaustrofobii, pewnego zatrzaśnięcia. Co gorsza, można odnieść wrażenie, że już kiedyś się tutaj było, tyle że z kimś trochę innym. Wprawdzie to ten sam homunkulus, co w Trocinach, Masakrze, może również w Tequili, a może nawet w Dzienniku hipopotama – tak więc to ten sam everyman, lecz poziom goryczy i chęci oderwania się od świata współczesnego rośnie z każdym jego wcieleniem. Mizantrop, a równocześnie erudyta, ponieważ wszyscy bohaterowie Vargi jakoś osobliwie ulegają fascynacji Flaubertem, wszystkim w tej czy innej formie mignie na kresach świadomości kulturowej Hildegarda z Bingen, a także coś z muzyki dawnej (chociaż Borsuk twierdzi, że nie zna się na muzyce). Bohater Vargi jest trochę jak Eberhard Mock z cyklu powieści kryminalnych Marka Krajewskiego – wystarczą trzy zdania i wiemy, kto jest kim. Z jednej strony to dobrze, z drugiej jest to do bólu przewidywalne.

Śmiejącym się psie najmocniej doskwiera brak jakiegoś spełnienia, puenty, klamry – warto przypomnieć, że zamknięciem tego rodzaju był niemal rytualny mord, którego protagonista Trocin dokonywał na koledze z pracy. Powieść urywa się „nigdzie”, tak jak „nigdzie” się zaczyna i nie ma żadnej kulminacji. Chyba że właśnie o to chodziło – o brak rozwiązania – lecz o tym trudno orzec jednoznacznie, zwłaszcza jeśli na wstępie powiedziało się, nawiązując do wiadomo kogo: „Nie zmylił się mistrz taki”. Pozostają postaci, rekwizyty, które wydają się – jak mawiają w teatrze – z jednej strony zużyte, z drugiej – nieograne. Pouczano mnie kiedyś, że jeżeli na scenie na stole leży jabłko, to aktor musi coś z nim zrobić, w przeciwnym razie owoc co najwyżej zawadza, jest śmieciem. Tego rodzaju rekwizytów, zużytych, a nieogranych, jest w tej prozie sporo. Ponadto największa siła publicystyki Vargi – także tej publicystyki przemycanej w powieściach, dziennikach (czyli przenikliwa i bezlitosna sprawiedliwość wymierzana światu, a zwłaszcza kulturze naszej nad Wisłą rozlanej, krytyka na granicy dobrego smaku, ale tej granicy nieprzekraczająca) – przedziwnie się tu rozmywa. Przenikliwą diagnozę zastępują epitety i trochę retoryczności. Jak na felieton – wszystkiego jest tu za dużo, jak na powieść – jakby za mało.

Jednak, jak kilkakrotnie wspominałem, mimo wspomnianych wad tekstów Vargi wciąż czyta się je świetnie. Zgrzytanie zębami przeszkadza co najwyżej trochę, ponieważ technicznie, rzemieślniczo to nadal dobrze pisana proza. Varga umie, Varga potrafi, tyle że pomysły fabularne są tu jakby zużyte, perspektywa – znana, a konstatacje już kiedyś wygłoszone, czyli „znoszone”. Czy dlatego sporą część (wydaje się, że nadmiarową) opowieści zajmuje rozczulanie się bohatera nad psią fizjologią? A może to jedynie moje wrażenie?

Czekałem, przez dwieście stron czekałem, aż w końcu coś się stanie, ktoś kogoś zabije, popełni samobójstwo, przeżyje olśnienie, objawienie, nawrócenie, sam zostanie psem, a może zabije psa, ale żadne zdarzenie tego rodzaju nie nastąpiło. W przypadkowym miejscu coś się zaczyna i kończy. Więc skoro Varga umie, skoro wie, skoro potrafi – pozostaje pytanie: czy jeszcze – tak zwyczajnie – mu się chce? A może ta powieść to komunikat rzucony nam wszystkim przez autora na pożarcie; może autor mówi przez swoich protagonistów: cóż, odklejam się, i co? I co zrobicie? Moje święte prawo! Będę pisał tak, jak mnie się podoba, a jeśli wam się nie podoba, ponieważ nie bawię was wymyślaniem bóg wie jakich bohaterów i fabuł – to wasz problem. Na takiego Orfeusza sobie zasłużyliście, na takiego Cerbera, na taką Eurydykę! Nie będzie cudu. Już nie ma go dla kogo sprawiać.

Dalej jest wyłącznie mowa, kunsztowna gra głosek, odbija się głuchym echem od ścian Hadesu, który jest pusty, nic w nim nie ma – i to jest bodaj najbardziej przerażająca wizja po lekturze Śmiejącego się psa.

– poeta, prozaik, promotor, publicysta, współtwórca „Stowarzyszenia Żywych Poetów” w Brzegu.

więcej →

– pisarz, publicysta i dziennikarz.

więcej →

Powiązane teksty