Przeciwko treściom

Węgier­skie morze – ten tytuł to auto­cy­tat, nawią­za­nie do wier­sza Kit. Czy­li nic nowe­go? Pozo­ry mogą mylić, na grun­cie poezji bywa tak nader czę­sto.

Zaczy­na­jąc kształ­to­wa­nie swo­je­go autor­skie­go języ­ka, Mar­cin Sen­dec­ki wycho­dził od poety­ki napię­cia, obja­wia­ją­cej się w pozo­sta­wio­nych na koń­cach wer­sów spój­ni­kach i przy­im­kach czy pozba­wio­nych łącz­ni­ka meta­fo­rach. Od lat 90. XX wie­ku prze­cho­dzi­ła ona prze­obra­że­nia, z rzad­ka jed­nak zmie­rza­ła ku zupeł­nej rezy­gna­cji z wer­sy­fi­ka­cyj­nej wol­no­ści na rzecz regu­lar­no­ści metrum czy vice-ver­sa. To, cze­go autor nigdy jed­nak się nie wyrzekł, to uży­cie języ­ka w spo­sób świa­do­mie nie­prze­zro­czy­sty, umyśl­ne zagęsz­cza­nie sko­ja­rzeń i zna­czeń, aby pro­wo­ka­cyj­nie wywo­łać u nasta­wio­ne­go na sens czy­tel­ni­ka sfru­stro­wa­ne wes­tchnie­nie: „Nie wiem, o co tu cho­dzi”.

O ile jed­nak nie­kie­dy w tej kon­fron­ta­cyj­no­ści trud­no się było dopa­trzyć adwer­sa­rza inne­go niż idea pro­zy, o tyle w Węgier­skim morzu uważ­ny czy­tel­nik bez tru­du dostrze­że zarys okre­ślo­ne­go kul­tu­ral­ne­go anta­go­ni­sty. Czy jest nim „soldateska”/„instagramerka” z wier­sza Ten słu­cha psiej skó­ry? Taka inter­pre­ta­cja nie była­by bez­pod­staw­na. Bar­dziej jed­nak praw­do­po­dob­ne – a zara­zem dużo bar­dziej inte­re­su­ją­ce – że naj­wy­raź­niej cho­dzi Sen­dec­kie­mu o pewien ogól­ny model funk­cjo­no­wa­nia dzi­siej­szej kul­tu­ry: skraj­nie kon­sump­cyj­ny, zado­wo­lo­ny z sie­bie rodzaj pro­duk­cji kul­tu­ral­nej, mani­fe­stu­ją­cy się w zagar­nia­ją­cym i niwe­lu­ją­cym wszyst­ko języ­ku. Ilu­stra­cję tej wypłasz­cza­ją­cej siły, hiper­tek­stu­al­ne­go anty­ję­zy­ka, znaj­dzie­my w wier­szu Dzie­ci pala­czy czę­ściej:

Autofikcja się płoży,
dzięcielina pała,
a takie były pyskate.

To oczywista nieprawda,
bo nie ma sprawiedliwości,
jest tylko gastronomia

Zesta­wie­nie w nastę­pu­ją­cych po sobie wer­sach sprzecz­nych sty­li­stycz­nie i aksjo­lo­gicz­nie gatun­ków mowy to ponie­kąd prze­jaw onto­lo­gii hiper­tek­stu­al­nej. Jeże­li wejść w owo roz­po­zna­nie głę­biej, z począt­ku fra­pu­ją­ce zastą­pie­nie spi­su tre­ści para­tek­stem „kawa­łek po kawał­ku”, prze­sta­je być jedy­nie autor­skim eks­cen­try­zmem, a ura­sta do ran­gi mani­fe­stu. Aby to zro­zu­mieć, nale­ży ujaw­nić wie­lo­kie­run­ko­we dwu­znacz­no­ści wpi­sa­ne w te z pozo­ru nie­wiel­kiej wagi sło­wa. „Kawa­łek” to z jed­nej stro­ny potocz­ne okre­śle­nie utwo­ru muzycz­ne­go – pier­wia­stek poezji nie od dziś nie­zwy­kle istot­ny dla auto­ra W – z dru­giej nato­miast część cało­ści, co może odsy­łać do frag­men­ta­rycz­no­ści pozna­nia, epi­fa­nij­no­ści wła­ści­wej poetyc­kiej epi­ste­mo­lo­gii. „Treść” nato­miast od nie­daw­na nie sta­no­wi już neu­tral­ne­go poję­cia – opo­zy­cyj­ne­go wobec „for­my” – rodem z lite­ra­tu­ro­znaw­czych czy este­tycz­nych dys­ku­sji. Jako kal­ka angiel­skie­go con­tent uru­cha­mia kon­tek­sto­we reje­stry pro­ble­ma­ty­zu­ją­ce zagad­nie­nie dzi­siej­szej pro­duk­cji kul­tu­ro­wej w ogó­le. Oba te poję­cia, zarów­no „kawa­łek”, jak i „treść” – cho­ciaż spór mię­dzy nimi toczy się nie­ja­ko za kuli­sa­mi, nie będąc nigdy jaw­nie eks­po­no­wa­nym tema­tem tomu (co sta­no­wi nie­wąt­pli­wą zale­tę) – otwie­ra­ją prze­strzeń poetyc­kiej gry. Jej staw­ką nie jest już sto­pień sku­tecz­no­ści poetyc­kiej eks­pre­sji, ale pyta­nie o rolę czy miej­sce poezji jako takiej na dzi­siej­szym polu dys­kur­syw­ne­go boju. Wobec tego napię­cia wier­sze z Węgier­skie­go morza nabie­ra­ją zupeł­nie inne­go zna­cze­nia. Lapi­dar­ne, niby-non­sen­sow­ne afo­ry­zmy (któ­rych skąd­inąd w tomie nie bra­ku­je) nie zamy­ka­ją się w sobie, nie są efek­ciar­stwem zado­wo­lo­ne­go z wła­snej inwen­cji twór­cy – ale są niby kij rzu­co­ny w szpry­chy ogrom­nej machi­ny, któ­ra każ­de­go dnia ser­wu­je milio­nom ludzi na całym świe­cie wyob­co­wa­ną i wyko­rze­nio­ną anty­kul­tu­rę. Te anta­go­ni­zmy eks­po­nu­ją się szcze­gól­nie wyraź­nie w wier­szu Głos w dys­ku­sji o poezji i pro­zie:

Jaz­da ludzi kubłem dozwo­lo­na
A tak to a tak to a tak to

Ile war­te są nasze out­fi­ty?
Mój aż tyle mój tyle a tyle

Ja z całym inwen­ta­rzem zamiesz­ku­ję w rze­ce
Pisze­my książ­ki dla wraż­li­wych osób

Algo­rytm wska­że wraż­li­we oso­by
Tyle pra­cy żeby było mniej wię­cej po pol­sku

Haru­je­my z warzy­wem na widzial­ność w polu
Haru­je­my z żywi­ną na praw­dzi­wy hajs

Jaz­da ludzi kubłem naka­za­na
A jak to a jak to a jak to

Utwór ów to bodaj mode­lo­wy przy­kład naj­wyż­sze­go pozio­mu zarów­no poety­ki, jak i wer­sy­fi­ka­cji Węgier­skie­go morza. Nie od dziś zna­ne poecie środ­ki eks­pre­sji znaj­du­ją się tu w dobrze dobra­nych pro­por­cjach: sty­li­stycz­ne nasiąk­nię­cie języ­kiem anty­hu­ma­ni­zmu, ryt­micz­ne powtó­rze­nia i paro­no­ma­zje, gry słów oraz sub­tel­ne – bo nigdy nie wpa­da­ją­ce w auto­ma­tyzm – par­tie metrycz­nie regu­lar­ne (bądź to syla­bicz­ne, bądź syla­bo­to­nicz­ne) zazwy­czaj wpla­ta­ją­ce sze­re­gi tro­che­icz­ne lub amfi­bra­chicz­ne w śred­niów­ko­we i klau­zu­lo­we czło­ny dłuż­szych, czę­sto kla­sycz­nych for­ma­tów syla­bicz­nych, ale nie­wy­cho­dzą­cych poza roz­pię­tość od 10 do 14 gło­sek na wers.

Oso­bli­wość języ­ka Węgier­skie­go morza to jed­nak nie tar­cza, ale broń. Sen­dec­ki nie ucie­ka ani się nie cho­wa. Jego metrycz­nie poka­wał­ko­wa­na, nie­prze­zro­czy­sta i her­me­tycz­na poety­ka w pew­nym sen­sie łapie dziś dru­gi oddech. Jego dyk­cja jest mimo wszyst­ko otwar­ta na czy­tel­ni­ka, choć pod warun­kiem, że ów nie ule­gnie ani czo­ło­bit­nym, ani cynicz­nym afek­tom w kon­fron­ta­cji z nim, a zamiast tego dostrze­że, że Sen­dec­ki ma zawsze dużo sza­cun­ku dla inte­lek­tu i wraż­li­wo­ści swo­ich czy­tel­ni­ków. Przy­kła­dem autor­skiej kon­se­kwent­nej nie­kon­se­kwen­cji jest to, że tomem Węgier­skie morze poeta po raz kolej­ny sam sobie prze­czy, udo­wad­nia bowiem, że w isto­cie – im dłu­żej pisze, tym wię­cej. Nie pierw­szy raz skła­da oso­bli­wy hołd wier­szo­we­mu porząd­ko­wa­niu mowy, nie od dziś nagi­na mate­rię języ­ka, by zbli­żyć się do gra­ni­cy nie­zro­zu­mia­ło­ści, seman­ty­ki bliż­szej muzy­ce niż sło­wom. Nędz­na kon­dy­cja dzi­siej­szej kul­tu­ry (na wszyst­kich pozio­mach) pozwa­la przy­pusz­czać, że nie po raz ostat­ni.

 – poeta, krytyk literacki. 

więcej →

Fallback Avatar

(ur. 1967) – poeta; w latach 80. i 90. XX wieku związany z pismem „bruLion”.

więcej →

Powiązane teksty