Surferka przegrywa, kurierka jedzie dalej

Sed­no naj­now­szej książ­ki Zofii Smeł­ki-Lesz­czyń­skiej Cześć pra­cy. O kul­tu­rze zap***dolu świet­nie oddał Mar­cin Gieł­zak z kana­łu „Dwie Lewe Ręce”. Oto na pew­nej kon­fe­ren­cji jed­na z pre­le­gen­tek oznaj­mi­ła słu­cha­czom, że nie uzna­je wła­snej pra­cy zawo­do­wej za swo­ją pasję – jest wpraw­dzie bar­dzo dobrym pra­cow­ni­kiem, ale zde­cy­do­wa­nie woli sur­fing – a potem spy­ta­ła obec­nych, czy ktoś miał­by z tego powo­du opo­ry, żeby ją zatrud­nić. Ponie­waż zgło­si­ło się wie­le osób, ona pyta­ła dalej: a co, gdy­by przed­sta­wi­ła naj­lep­sze refe­ren­cje, gdy­by mia­ła wyróż­nie­nia, doro­bek i dowo­dy, że pra­cu­je lepiej od innych? Brak pasji zawo­do­wej nadal dla wie­lu sta­no­wił pro­blem. Inda­go­wa­ni przy­zna­wa­li, że prze­szka­dzał­by im poten­cjal­ny brak moty­wa­cji do zosta­wa­nia po godzi­nach, upie­ra­nie się przy wol­nych week­en­dach i tak dalej.

Czy to na pewno pańszczyzna?

Dokład­nie na tym pole­ga tytu­ło­wa „kul­tu­ra zap***dolu”: pod pozo­rem entu­zja­stycz­nych haseł o miło­ści do pra­cy pozba­wia się zatrud­nio­nych pra­wa do jakich­kol­wiek rosz­czeń. Niby zja­wi­sko jest dostrze­ga­ne od daw­na. Już deka­dę temu Paweł Demir­ski i Moni­ka Strzęp­ka wyszy­dza­li tę for­mę pod­dań­stwa, sta­wia­jąc tezę, że jest ona dzie­dzic­twem pol­skiej pańsz­czy­zny – wystar­czy przy­po­mnieć zalud­nia­ją­ce ich sztu­ki bez­rad­ne asy­stent­ki, kse­ru­ją­ce bez koń­ca doku­men­ty nikłej war­to­ści, bie­ga­ją­ce w kół­ko i zali­cza­ją­ce na sce­nie efek­tow­ne zała­ma­nia ner­wo­we. Wyda­je się jed­nak, że chłop­skie pocho­dze­nie Pola­ków wyja­śnia tu nie­wie­le albo nie wyja­śnia nicze­go. Teo­rie histo­rio­zo­ficz­ne są zwy­kle efek­tow­ne – nic dziw­ne­go, że „chwy­ci­ła” i ta, powo­du­jąc wysyp „post­pańsz­czyź­nia­nych” publi­ka­cji. To jed­nak nar­ra­cja zbyt pro­sta – w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku uprosz­czo­na oka­że się każ­da pro­wo­ka­cja arty­stycz­na, jeśli zro­bi się z niej obo­wią­zu­ją­cą wykład­nię.

I rze­czy­wi­ście – Książ­ka Zofii Smeł­ki-Lesz­czyń­skiej kom­pli­ku­je obraz, udo­wad­nia­jąc, że nasze pro­ble­my są pochod­ną znacz­nie szer­sze­go zja­wi­ska. W póź­nym kapi­ta­li­zmie wytwo­rzył się po pro­stu przy­mus kul­tu­ro­wy – „dobry styl” – któ­ry naka­zu­je pra­cow­ni­kom wyka­zy­wać się entu­zja­zmem i dys­po­zy­cyj­no­ścią, w biu­rze zmu­sza ich do fin­go­wa­nia cią­głej aktyw­no­ści, a kształ­to­wa­nie wizji tego, jak powin­no się pra­co­wać, pozo­sta­wia cał­ko­wi­cie po stro­nie pra­co­daw­ców. Jest tak nie tyl­ko w Pol­sce, choć nasz kraj po 1989 roku wszedł w nowe realia cał­ko­wi­cie nie­przy­go­to­wa­ny, bez­bron­ny, zafa­scy­no­wa­ny histo­ria­mi zachod­nie­go suk­ce­su.

Smeł­ka-Lesz­czyń­ska oma­wia pod­sta­wo­we zabie­gi nar­ra­cyj­ne, któ­re sta­ły się tak natu­ral­ne, że nie dostrze­ga­my ich ist­nie­nia, cho­ciaż dzia­ła­ją na naszą nie­ko­rzyść. Powszech­ne jest na przy­kład okre­śla­nie zespo­łu jako rodzi­ny czy gro­na przy­ja­ciół – powszech­ne, a prze­cież zacie­ra­ją­ce gra­ni­cę mię­dzy tym, co służ­bo­we, a tym, co pry­wat­ne. Dla bli­skich potra­fi­my spo­ro poświę­cić, nie roz­drab­nia­my się w kwe­stiach finan­so­wych, nie­kie­dy tak­że bywa­my skłon­ni tuszo­wać ewen­tu­al­ną prze­moc – a to posta­wa, któ­ra nie powin­na poja­wiać się w rela­cji z prze­ło­żo­nym. Z kolei obiet­ni­ca „roz­wo­ju” może sta­no­wić sub­sty­tut roz­mo­wy o wyna­gro­dze­niu. O pie­nią­dzach nie roz­ma­wia­ją rów­nież gen­tle­ma­ni – pod­czas roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­nej nie pytaj zatem, ile będziesz zara­biać, bo zro­bisz złe wra­że­nie. Dalej: pra­co­daw­ca prze­cho­dzi z tobą na „ty”? Świet­nie, teraz będzie mógł do cie­bie dzwo­nić o każ­dej porze, prze­cież nie odmó­wisz kon­sul­ta­cji zna­jo­me­mu. W ucy­wi­li­zo­wa­niu realiów pra­cy nie poma­ga też kie­szon­ko­wy pro­me­te­izm przed­się­bior­ców – autor­ka cytu­je tu Rafa­ła Brzo­skę, któ­ry twier­dzi, że ryzy­ku­je wła­sny mają­tek, żeby nie tyl­ko two­rzyć sil­ną pol­ską mar­kę, lecz tak­że utrzy­my­wać rodzi­ny pra­cow­ni­ków. Ci są mu zatem win­ni wdzięcz­ność (i powin­ni odpo­wia­dać na maile w cią­gu pół godzi­ny, nawet wie­czo­ra­mi).

Czy­ta­nie Kul­tu­ry zap***dolu szyb­ko sta­je się przy­go­dą. Ile razy pró­bo­wa­no nas roz­sz­czel­niać podob­ny­mi chwy­ta­mi! Ile razy się uda­ło. Według domi­nu­ją­cej ide­olo­gii przy­mu­sem pra­cow­ni­ka jest bowiem zawo­do­wa samo­re­ali­za­cja i cią­gły roz­wój, sze­fom zaś nale­ży się uzna­nie – za to, że w ogó­le chcie­li nas zatrud­nić. Jeśli nato­miast wyrzu­co­no cię z pra­cy i od lat nie awan­su­jesz, praw­do­po­dob­nie wina leży po two­jej stro­nie. Za mało ser­decz­no­ści i za mało pasji; pamię­taj, że Ste­ve Jobs wsta­wał o szó­stej i od razu ruszał do pra­cy.

Wci­ska nam się do głów te póź­no­ka­pi­ta­li­stycz­ne legen­dy, choć z rapor­tu Gal­lu­pa z 2022 roku wyni­ka, że aż 60% pra­cow­ni­ków na świe­cie nie anga­żu­je się w swo­ją pra­cę, a dla dal­szych 19% zatrud­nie­nie jest źró­dłem fru­stra­cji. W 2024 roku tyl­ko oko­ło 30% pra­cow­ni­ków uwa­ża­ło, że robią to, do cze­go nada­ją się naj­le­piej.

Smełka-Leszczyńska przygląda się oczywiście mitowi wielkich przedsiębiorców – ludzi, którzy są rzekomo nadludzko wytrzymali i zmotywowani, a swoje startupy cenią bardziej niż rodzinę. Mało śpią i mało jedzą, a praca jest istotą ich życia – dlatego mają wyniki. Ciebie, Czytelniczko albo Czytelniku, zapewne nie stać na takie zaangażowanie, co wyjaśnia, dlaczego nie jesteś na szczycie. Ale czy na pewno?

Prze­cież opi­sa­ne wyżej kło­po­ty doty­czą i tak zale­d­wie czę­ści z nas, tych ze sta­łym zaję­ciem. Resz­ta żyje w świe­cie pra­cy zagro­żo­nej, opi­sy­wa­nej kie­dyś przez Mar­ka Szy­ma­nia­ka, Mag­da­le­nę Okra­skę i innych. Uro­bie­ni wsta­ją o świ­cie – na ogół wcze­śniej niż Ste­ve Jobs – a potem od razu wycho­dzą z domu. W pra­cy jedzą nie­wie­le. Tyl­ko że dla nich jest to przy­mus: dojeż­dża­ją po trzy godzi­ny dzien­nie, nie mają przerw na lunch, wege­tu­ją na śmie­ciów­kach i po pro­stu pró­bu­ją prze­żyć. Czy zatem klu­czem do suk­ce­su na pew­no jest nad­ludz­ki wysi­łek? Nic dziw­ne­go, że ci, któ­rzy zła­pią umiar­ko­wa­nie przy­zwo­itą fuchę, zosta­ną na swo­im sta­no­wi­sku bar­dzo dłu­go – ponie­waż cenią spo­kój. Wie­dzą, że jeśli podej­mą pró­bę „roz­wo­ju”, szyb­ko mogą zostać na lodzie.

Smeł­ka-Lesz­czyń­ska przy­po­mi­na, że pra­ca jest zja­wi­skiem kla­so­wym. To, jak ją defi­niu­je­my, zale­ży od nasze­go miej­sca w struk­tu­rze spo­łecz­nej. Dla kla­sy wyż­szej jest zatem prze­strze­nią wol­no­ści i podej­mo­wa­nia wyzwań, dla śred­niej – ścież­ką awan­su, dla niż­szej – źró­dłem sta­bil­ne­go docho­du. Pomię­dzy kla­sa­mi wege­tu­je pre­ka­riat, tak przy­zwy­cza­jo­ny do „ela­stycz­no­ści” zatrud­nie­nia i powszech­ne­go nagi­na­nia ram praw­nych, że ma to spo­łecz­ne skut­ki moral­ne. O wszyst­kich zaję­ciach mówi się jed­nak przy pomo­cy nar­ra­cji klas wyż­szych, a zatem w kate­go­riach samo­re­ali­za­cji i przy­jem­no­ści.

Taka opo­wieść zmo­ty­wu­je co naj­wy­żej kla­sę śred­nią, któ­ra z defi­ni­cji chce się prze­su­nąć wyżej. „Bia­łe koł­nie­rzy­ki” będą zatem wyci­skać z sie­bie siód­me poty i krze­sać na twa­rzach naj­pięk­niej­sze uśmie­chy. „Tak, to moja pasja”, będą mówić, zwy­kle ude­rza­jąc bole­śnie o szkla­ny sufit. Gro­te­sko­we aspek­ty tej sytu­acji sta­ją się nato­miast widocz­ne wów­czas, kie­dy żar­go­nem pre­sti­żu i speł­nie­nia mówią o swo­ich fir­mach pro­du­cen­ci wypo­sa­że­nia sani­ta­ria­tów, zaś „lider­ka­mi” sta­ją się subiekt­ki z popu­lar­nych sie­ció­wek. To nawet zabaw­ne, ale dopie­ro nie­daw­no dzia­ły rekru­ta­cyj­ne dys­kon­tów odkry­ły, że zatrud­nie­nie w ich fir­mach nie­ko­niecz­nie wią­że się z samo­roz­wo­jem, moż­na je jed­nak sku­tecz­nie zare­kla­mo­wać jako sta­bil­ną pra­cę na lata – i że w takim posta­wie­niu spra­wy nie ma nic wsty­dli­we­go. Swo­ją dro­gą książ­ka Smeł­ki-Lesz­czyń­skiej kaza­ła mi kil­ka razy zakwe­stio­no­wać wła­sną przy­na­leż­ność kla­so­wą. Podob­ne odkry­cie cze­ka zapew­ne wie­lu czy­tel­ni­ków.

A zatem: to nie pańsz­czy­zna ruj­nu­je zwy­cza­je na pol­skim ryn­ku pra­cy. Robią to raczej nało­żo­ne na pol­ską sier­mięż­ność ide­olo­gie póź­ne­go kapi­ta­li­zmu – w tym pro­pa­gan­da suk­ce­su i pochwa­ła blich­tru, wał­ko­wa­ne do znu­dze­nia przez war­szaw­ską pra­sę kolo­ro­wą. Nie poma­ga­ją brak sza­cun­ku do pra­cow­ni­ka i brak osło­ny praw­nej osób znaj­du­ją­cych się w naj­gor­szej sytu­acji. Pogu­bi­li­śmy się w nar­ra­cjach, stra­ci­ły na tym tak­że rela­cje zawo­do­we i rze­czy­wi­ste zain­te­re­so­wa­nia. Prze­sta­li­śmy dostrze­gać, że zatrud­nie­nie to zestaw zakon­trak­to­wa­nych czyn­no­ści, za któ­re otrzy­mu­je się wyna­gro­dze­nie. Roz­wój zawo­do­wy nie zawsze jest naj­waż­niej­szy.

Okładka książki Zofii Smełki-Leszczyńskiej pt. „Cześć pracy. O kulturze zap***dolu”.
Zofia Smełka-Leszczyńska, „Cześć pracy. O kulturze zap***dolu”, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024.

Pragnienie wywierania wpływu

A prze­cież współ­cze­sny pro­blem z pra­cą się­ga o wie­le głę­biej – i to na całym świe­cie. W fil­mie After Work (2023) Erik Gan­di­ni przy­glą­da się realiom zatrud­nie­nia w róż­nych miej­scach glo­bu – i nie­mal wszyst­kie oka­zu­ją się tok­sycz­ne. W cen­trum uwa­gi znaj­du­je się czas – ten, któ­ry prze­pra­co­wu­je­my, i ten, któ­ry mamy dla sie­bie. Oglą­da­my zatem wynisz­cza­ją­cą pra­cę kurier­ki w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Od świ­tu do zmierz­chu roz­wo­zi pacz­ki, śle­dzo­na przez oko fir­mo­wej kame­ry; jeśli trze­ba, sys­tem pona­gla kobie­tę albo spraw­dza, czy jest sku­pio­na. Pod­słu­chu­je­my wystą­pie­nia ame­ry­kań­skie­go tre­ne­ra roz­wo­ju oso­bi­ste­go, wykrzy­ku­ją­ce­go slo­ga­ny o ety­ce pra­cy i z jakie­goś powo­du spra­wia­ją­ce­go wra­że­nie, że jego entu­zjazm jest wspo­ma­ga­ny che­micz­nie. Widzi­my kore­ań­skich pra­co­ho­li­ków, któ­rym wie­czo­rem trze­ba na siłę wyłą­czyć kom­pu­te­ry, żeby w koń­cu poszli do domu. Spo­ty­ka­my impre­zu­ją­cych euro­pej­skich NEET-ów („Not in Edu­ca­tion, Employ­ment, or Tra­ining”, czy­li rosną­cą gru­pę mło­dych dar­mo­zja­dów), wresz­cie ludzi śmier­tel­nie znu­dzo­nych swo­imi fik­cyj­ny­mi posa­da­mi w Kuwej­cie. W petro­mo­nar­chiach, żeby dostać pen­sję, wystar­czy odsie­dzieć w biu­rze osiem godzin. Bra­ku­je zadań, któ­re zatrud­nie­ni mogli­by wyko­nać, ale sys­tem ma dla nich pie­nią­dze – dużo pie­nię­dzy! – więc pra­cow­ni­cy wege­tu­ją w open space’ach, wpa­tru­jąc się w ekra­ny tele­fo­nów.

Nie ma wąt­pli­wo­ści, że męczą się wszy­scy: ci prze­pra­co­wa­ni, nie­ma­ją­cy cza­su na sko­rzy­sta­nie z toa­le­ty, i ci, któ­rzy bła­ga­ją prze­ło­żo­nych o wyzna­cze­nie sen­sow­nych zadań. Miał chy­ba rację David Gra­eber, kie­dy w słyn­nej Pra­cy bez sen­su pisał, że w isto­tę czło­wie­czeń­stwa wpi­sa­ne jest pra­gnie­nie wywie­ra­nia wpły­wu na oto­cze­nie. Potwier­dza­ją to bada­nia na nie­mow­lę­tach: potrze­bu­je­my zajęć, któ­re przy­no­szą dają­cy się prze­wi­dzieć efekt, choć­by nie­wiel­ki. Gra­eber zwra­cał uwa­gę na nie­wy­tłu­ma­czal­ną eks­pan­sję bul­l­shit jobs – prac, któ­re rów­nie dobrze mogły­by nie ist­nieć, ponie­waż są bez­u­ży­tecz­ne, a nawet spo­łecz­nie szko­dli­we. Mimo to – i wbrew zdro­wo­roz­sąd­ko­we­mu prze­ko­na­niu, że wol­ny rynek powi­nien redu­ko­wać nie­po­trzeb­ne sta­no­wi­ska – ofert tego rodza­ju jest coraz wię­cej. Tele­mar­ke­te­rzy, mar­ke­tin­gow­cy, kon­sjer­żo­wie, korek­tor­ki nie­po­trzeb­nych tek­stów, spe­cja­li­ści do spraw stra­te­gii, asy­sten­ci funk­cjo­nu­ją­cy w ramach feu­da­li­zmu mena­dżer­skie­go… Ponad­to „bul­szy­ty­za­cja” nisz­czy pozo­sta­łe zawo­dy – wystar­czy przy­po­mnieć o set­kach stron doku­men­ta­cji, któ­rej wypeł­nia­niem obcią­ża­ni są dzi­siaj już nie­mal wszy­scy: wykła­dow­cy aka­de­mic­cy, pra­cow­ni­cy insty­tu­cji kul­tu­ry i tak dalej.

Zda­niem Gra­ebe­ra bul­l­shit jobs mają fatal­ne skut­ki psy­cho­lo­gicz­ne: pra­cow­ni­cy na posa­dach ście­mach doświad­cza­ją umy­sło­wej atro­fii, podob­nie jak więź­nio­wie w izo­lat­kach. Cier­pią z powo­du sta­nów lęko­wych, w dodat­ku wyda­je im się, że nie mają pra­wa do poczu­cia nie­do­li – prze­cież zara­bia­ją. Mimo to czu­ją się bez­war­to­ścio­wi: nie przy­czy­nia­ją się do żad­nych dobrych zja­wisk, cza­sem wręcz szko­dzą innym albo mar­nu­ją ich czas. Męczy ich bez­sce­na­riu­szo­wość sytu­acji, w któ­rej się zaleź­li.

W swo­jej książ­ce Gra­eber zauwa­żał, że „pró­by twór­cze­go lub poli­tycz­ne­go opo­wie­dze­nia się prze­ciw­ko bez­sen­sow­ne­mu zatrud­nie­niu moż­na by uznać za for­mę ducho­wej wal­ki” (Gra­eber, 2019, s. 219).

Niektórzy pracownicy zaczynają zatem w godzinach pracy redagować Wikipedię, pisać wiersze lub zajmować się Spinozą. 

Anna Sie­kie­ra i Piotr Pul­dzian Płu­cien­ni­czak, twór­cy pro­jek­tu Papier kamień nożycz­ki. Mała dywer­sja w miej­scu pra­cy (2024), pro­po­nu­ją sabo­taż. Ich książ­ka jest wzo­ro­wa­na na porad­ni­ku, któ­ry w 1944 roku skie­ro­wał do Euro­pej­czy­ków ame­ry­kań­ski Offi­ce of Stra­te­gic Servi­ces (przy­szłe CIA). Wojen­ny manu­al poma­gał „przy­no­sić stra­ty oku­pan­to­wi, opóź­niać i niwe­czyć jego dzia­ła­nia”, a tak­że „odzy­ski­wać poczu­cie spraw­czo­ści bez ryzy­ko­wa­nia życiem”. Sie­kie­ra i Pul­dzian prze­ko­nu­ją, że ówcze­sne pomy­sły mogą przy­dać się do wal­ki z „bul­szy­ty­za­cją”. Na przy­kład:

Dywer­sant­ka zauwa­ża, jakie błę­dy i pomył­ki są nor­mal­ne w jej miej­scu pra­cy. Następ­nie zwięk­sza ich czę­stość. […]

Każ­de zada­nie potrze­bu­je dużo cza­su, żeby wyko­nać je nale­ży­cie. […]

Powta­rzaj: Nie rozu­miem, nie rozu­miem. Nie potra­fię ci pomóc. To nie­moż­li­we. […]

Spie­raj się o szcze­gó­ły. […] Nie pozwa­laj sobie prze­ry­wać. […]

Moż­na też spę­dzać dużo cza­su w toa­le­cie albo ukry­wać klu­czo­we doku­men­ty w nie­spo­dzie­wa­nych miej­scach. A ponad­to:

Odej­ście z pra­cy trze­ba jak naj­le­piej zapla­no­wać, by wywo­łać jak naj­wię­cej kło­po­tów.

Pro­wo­ka­cja arty­stycz­na, zrów­nu­ją­ca oku­pan­tów z mena­dże­ra­mi, jest pró­bą roz­sz­czel­nie­nia ist­nie­ją­cych nar­ra­cji i z jakichś powo­dów budzi uśmiech apro­ba­ty. Pomysł wyda­je się tra­fiać w sed­no, poru­szać jakąś stru­nę – oto nasz rze­czy­wi­sty sto­su­nek do więk­szo­ści obo­wiąz­ków zawo­do­wych. Nie, tutaj nie ma mowy o pasji – zwy­kle to po pro­stu poświę­ca­nie cza­su cudzej spra­wie w celu uzy­ska­nia pie­nię­dzy. Potwier­dza­ją to rapor­ty Gal­lu­pa.

Auto­rzy wszyst­kich oma­wia­nych dzieł – z wyjąt­kiem porad­ni­ka Daru Dobry­szyc – pró­bu­ją oczy­wi­ście wyja­śnić, dla­cze­go zna­leź­li­śmy się w tej sytu­acji. Pada­ją, jak zwy­kle, sło­wa: „pro­te­stan­tyzm”, „Weber”, „kon­su­me­ryzm” i tak dalej. Mnie jed­nak bar­dziej inte­re­su­je, jak z tej sytu­acji wyjść. Smeł­ka-Lesz­czyń­ska koń­czy swo­ją książ­kę postu­la­tem powszech­ne­go uzwiąz­ko­wie­nia. David Gra­eber pro­po­nu­je wpro­wa­dze­nie powszech­ne­go docho­du gwa­ran­to­wa­ne­go, któ­ry zerwał­by tok­sycz­ny zwią­zek mię­dzy pra­cow­ni­ka­mi a ryn­kiem pra­cy. Jego śla­dem idzie Gan­di­ni w After Work – szwedz­ki doku­men­ta­li­sta pró­bu­je nas prze­ko­nać, że robo­ty­za­cja i tak zakoń­czy epo­kę pra­cy, jaką zna­my, a prze­cież musi­my z cze­goś żyć.

Mnie jed­nak w After Work naj­bar­dziej poru­sza inny wątek. Film suge­ru­je, że brak przy­mu­su zarob­ko­wa­nia nie wyle­czy spo­łe­czeń­stwa z głę­bo­kiej depre­sji. Gan­di­ni ostrze­ga, że sta­re marze­nie Mark­sa o cza­sie wol­nym, w któ­rym jed­nost­ka mogła­by do woli reali­zo­wać swo­je pasje, aby się roz­wi­jać, pozo­sta­nie nie­speł­nio­ne. Zapy­ta­ni o to, co robi­li­by, gdy­by wca­le nie musie­li pra­co­wać, boha­te­ro­wie After Work milk­ną. Odpo­wiedź zna­ją tyl­ko potom­ko­wie ary­sto­kra­cji: no jak to, pie­lę­gno­wa­li­by żywo­pło­ty i pod­ku­wa­li konie, jak zwy­kle. „Nudzą się tyl­ko leni­wi”, stwier­dza wło­ska dzie­dzicz­ka. My, widzo­wie, zdą­ży­li­śmy tym­cza­sem nabrać prze­ko­na­nia, że w pro­ble­mie próż­niac­twa nie­ko­niecz­nie cho­dzi o leni­stwo – czę­sto o brak wyobraź­ni, któ­ra pod­po­wia­da­ła­by, co zro­bić z cza­sem. Otium tak­że jest uwa­run­ko­wa­ne kla­so­wo. Tyl­ko ci, któ­rzy już wcze­śniej potra­fi­li zapeł­nić swój kalen­darz (ponie­waż wycho­wa­li się w odpo­wied­nich krę­gach albo zdo­by­li wła­ści­we wykształ­ce­nie), pora­dzą sobie w świe­cie „po pra­cy”, gdzie dni nie zago­spo­da­ru­je za nich nikt inny. Tytu­ło­wa sur­fer­ka wsko­czy na falę, hra­bi­na będzie nadal pie­lę­gno­wa­ła róże. Kurier­ka nato­miast przez chwi­lę pogra z synem w pił­kę, ale potem…? Na twa­rzy Kore­ań­czy­ka widać prze­ra­że­nie.

Gan­di­ni odsła­nia kolej­ny poziom pro­ble­mu. Jeśli znik­nie koniecz­ność zarob­ko­wa­nia, na jaw wyj­dą inne kwe­stie: spo­łecz­ne, kul­tu­ro­we, psy­cho­lo­gicz­ne. Oka­że się, że sta­re prze­wa­gi tak łatwo nie zni­ka­ją. War­to zatem prze­czy­tać książ­kę Smeł­ki-Lesz­czyń­skiej i inne wspo­mnia­ne publi­ka­cje, a tak­że obej­rzeć After Work – dzię­ki temu moż­na dostrzec, jak skom­pli­ko­wa­ny i nie­zdro­wy jest świat, w któ­rym musi­my funk­cjo­no­wać, żeby przy­nieść do domu pen­sję. Żeby mieć co jeść.

 

Biblio­gra­fia:

After Work, reż. i scen. E. Gan­di­ni, Szwe­cja, Nor­we­gia, Wło­chy, 2023.

Gra­eber D., Pra­ca bez sen­su. Teo­ria, tłum. M. Den­der­ski, War­sza­wa: Wydaw­nic­two Kry­ty­ki Poli­tycz­nej, 2019.

Sie­kie­ra A., Pul­dzian Płu­cien­ni­czak P., Papier kamień nożycz­ki. Mała dywer­sja w miej­scu pra­cy, War­sza­wa: Dar Dobry­szyc, 2023.

Smeł­ka-Lesz­czyń­ska Z., Cześć pra­cy. O kul­tu­rze zap***dolu, War­sza­wa: Wydaw­nic­two Kry­ty­ki Poli­tycz­nej, 2024.

Fallback Avatar

– eseistka, prozaiczka i redaktorka, autorka tekstów krytycznoliterackich.

więcej →

Fallback Avatar

– semiotyczka kultury, psycholożka, doktorka nauk o kulturze i religii.

więcej →

Powiązane teksty