Wolność pomimo

Rozmowa z Wołodymyrem Jermolenką, prezydentem ukraińskiego PEN Clubu.

Żan­na Sło­niow­ska: Będzie­my roz­ma­wiać o sta­nie wol­no­ści sło­wa w Ukra­inie, pan jest filo­zo­fem, chcia­ła­bym zacząć od defi­ni­cji: czym dla Pana jest wol­ność, czym jest sło­wo i czym Ukra­ina?

Woło­dy­myr Jer­mo­len­ko: Sło­wo wol­ność w naszym języ­ku ma wie­le syno­ni­mów, spo­śród któ­rych dla mnie naj­waż­niej­szym jest wola, bo mówi o „wol­no­ści pomi­mo”, „wol­no­ści wbrew”, wol­no­ści, któ­ra poko­nu­je prze­szko­dy i reali­zu­je się w sytu­acji, gdy wyda­je się to nie­moż­li­we. Ten stan w ogó­le jest istot­ny dla kul­tu­ry ukra­iń­skiej: robie­nie cze­goś pomi­mo prze­szkód. W filo­zo­fii zachod­niej idea pra­wa natu­ral­ne­go zakła­da, że wol­ność jest czymś danym, jak powie­trze, choć w obli­czu zmian kli­ma­tycz­nych widzi­my, że musi­my wal­czyć tak­że o natu­rę. Doświad­cze­nie Ukra­iny poka­zu­je, że stan bez­wła­du, przy­naj­mniej w naszej geo­gra­fii, nie jest sta­nem wol­no­ści, lecz nie­wo­li. Obok nas ist­nie­je impe­rium, któ­re od wie­ków pró­bu­je udo­wod­nić, że nale­ży się pod­po­rząd­ko­wać sil­niej­sze­mu. Ukra­iń­skie poczu­cie wol­no­ści ist­nie­je pomi­mo tego nie­wol­nic­twa i jego tota­li­tar­ne­go pio­nu. To jest nasza wol­ność, któ­ra ist­nie­je i ujaw­nia się w sytu­acji, w któ­rej wyda­je się nie­moż­li­wa.

To samo doty­czy Ukra­iny. W naszej tra­dy­cji inte­lek­tu­al­nej jest to kraj wol­no­ści, zie­mia nowe­go naro­dze­nia. Sło­wa nasze­go hym­nu nawią­zu­ją do pol­skie­go, a tak­że do słów Myko­ły Kosto­ma­ro­wa, pisa­rza i histo­ry­ka: Ukra­ina leży w gro­bie, lecz jesz­cze nie umar­ła. Cho­dzi o moment zmar­twych­wsta­nia, o życie pomi­mo wszyst­ko. Jeśli wola jest wol­no­ścią wbrew wszyst­kie­mu, to idea Ukra­iny to życie wbrew śmier­ci. Z dru­giej stro­ny, zna­cze­nie topo­ni­mu Ukra­ina jest czę­sto inter­pre­to­wa­ne w kate­go­riach pogra­ni­cza. Jeśli jed­nak ktoś wyczu­wa tu aspekt krań­co­wo­ści, gra­ni­cy, to raczej nale­ży go rozu­mieć nie jako bycie na pery­fe­rii, tyl­ko umie­jęt­ność sta­wia­nia gra­nic, zdol­ność, by same­mu decy­do­wać, gdzie się znaj­du­ją.

Jeśli cho­dzi o sło­wo, to wła­śnie o tym mówi­li­śmy parę dni temu pod­czas wizy­ty soli­dar­no­ścio­wej do Kijo­wa Olgi Tokar­czuk – sło­wo jest sfe­rą, któ­ra otwie­ra przed nami doświad­cze­nie dru­gie­go czło­wie­ka, moż­li­wość pozna­nia go przez roz­mo­wę i lite­ra­tu­rę. Sło­wo jest zdol­no­ścią jed­nej isto­ty skoń­czo­nej, któ­rą jest czło­wiek, do prze­kro­cze­nia swo­ich ogra­ni­czeń i dotar­cia do innej isto­ty skoń­czo­nej.

W Ukra­inie trwa woj­na, z tego powo­du czę­sto się mówi, że pew­ne tema­ty nie są na cza­sie. Czy wol­ność sło­wa jest na cza­sie?

Jest, oczy­wi­ście, o tym się dys­ku­tu­je. Wol­ność sło­wa jest waż­nym aspek­tem, jeśli cho­dzi o ist­nie­nie naszej demo­kra­cji w warun­kach bra­ku jej innych czę­ści skła­do­wych – wybo­rów.

W Sta­nach i innych kra­jach zachod­nich widzę ten­den­cję do abso­lu­ty­za­cji wol­no­ści – tak, niby nie ma być ogra­ni­cza­na przez wol­ność innych ludzi, przez wraż­li­wość na uczu­cia innych – to jest nie­bez­piecz­na ten­den­cja, któ­ra zosta­ła opi­sa­na w naszej lite­ra­tu­rze.

Łesia Ukra­in­ka przez obraz don­ny Anny w dra­ma­cie Kamien­ny gospo­darz mówi: „nie ma wol­no­ści bez wła­dzy”. Mówi też, że pra­gnie wspól­no­tę zwią­zać niby nie­wol­ni­cę, co jest prze­ja­wem abso­lut­nej wol­no­ści, któ­ra gar­dzi wol­no­ścią innych ludzi. Ukra­in­ka zapo­wie­dzia­ła nadej­ście nowe­go auto­ry­ta­ry­zmu, nowe­go tota­li­ta­ry­zmu.

Abso­lu­ty­zo­wa­na wol­ność prze­ra­dza się w żądzę wła­dzy. Kon­tekst ukra­iń­ski to poszu­ki­wa­nie odpo­wie­dzi na pyta­nie, czym jest wol­ność odpo­wie­dzial­na, czym jest wol­ność wraż­li­wa, w tym rów­nież wol­ność sło­wa.

Jaki­mi narzę­dzia­mi ope­ru­je się pod­czas tego poszu­ki­wa­nia?

W Ukra­inie trwa­ją dys­ku­sje na przy­kład na temat tego, czy foto­graf może wyko­ny­wać uję­cia z bli­ska ofiar ata­ków rakie­to­wych, ich twa­rzy? Czy foto­gra­fo­wać pogrze­by w taki spo­sób, by ból żałob­ni­ków był widocz­ny? Jestem prze­ko­na­ny, że nie, w żad­nym razie. Musi być wraż­li­wy na ból innych.

Dys­ku­tu­je­my też o tym w jaki spo­sób mówić wraż­li­wie w sytu­acjach, kie­dy próg bólu jest znacz­nie wyż­szy niż zwy­kle? Nakła­da to pew­ne ogra­ni­cze­nia na wol­ność, a nawet auto­cen­zu­rę, a to ostat­nie jest poję­ciem tabu w kla­sycz­nym libe­ra­li­zmie.

Albo na przy­kład infor­ma­cje, któ­ry­mi dys­po­nu­je dzien­ni­karz: w cza­sie poko­ju uwa­ża się, że tak czy owak muszą zostać ujaw­nio­ne. Nato­miast w cza­sie woj­ny sytu­acja się zmie­nia i dzien­ni­karz powi­nien zasta­no­wić się, czy publi­ko­wać to, co może zaszko­dzić bez­pie­czeń­stwu pań­stwa lub nara­zić życie innych ludzi, jak to się dzie­je obec­nie w Ukra­inie.

Zna­leź­li­śmy się więc w trud­nej sytu­acji, bo wol­ność, w tym wol­ność sło­wa, jest ogra­ni­czo­na przez odpo­wie­dzial­ność. Gdzie są gra­ni­ce tej odpo­wie­dzial­no­ści? Trud­no powie­dzieć. Temat wol­no­ści sło­wa jest bar­dzo bole­sny, ponie­waż wpi­su­je się w szer­szy pro­blem demo­kra­cji w cza­sie woj­ny. Nikt tak napraw­dę nie wie, czym jest demo­kra­cja w cza­sie woj­ny, zwłasz­cza woj­ny na wła­snym tery­to­rium.

Czy wol­ność sło­wa doty­czy wro­ga? Nie. Musi­my ogra­ni­czyć wro­go­wi moż­li­wość prze­ma­wia­nia do nas, ponie­waż wróg trak­tu­je sło­wo jako broń, i nawet wpro­wa­dził to do swo­jej dok­try­ny pań­stwo­wej. Uwa­ża infor­ma­cję, lite­ra­tu­rę, sło­wo w ogó­le za broń, za pomo­cą któ­rej pró­bu­je nas znisz­czyć. Tak samo, jak musi­my zestrze­lić rosyj­skie rakie­ty, musi­my zestrze­lić rosyj­skie sło­wa. Może to zabrzmieć dziw­nie w kon­tek­ście orga­ni­za­cji takiej jak PEN, w kon­tek­ście Mię­dzy­na­ro­do­wej Kar­ty PEN, któ­ra sta­no­wi, że sło­wa nie mają gra­nic, że lite­ra­tu­ra powin­na być postrze­ga­na jako coś, co prze­kra­cza gra­ni­ce nawet w cza­sie woj­ny. Bo tu mamy do czy­nie­nia z poważ­nym pro­ble­mem: kie­dy obec­ność gra­nic i ogra­ni­czeń jest czymś dobrym, a kie­dy złym?

Dla nas, Ukra­iń­ców, któ­rzy dziś bro­ni­my naszych gra­nic – poli­tycz­nych, kul­tu­ro­wych, egzy­sten­cjal­nych – gra­ni­ce te są bło­go­sła­wień­stwem. Ale dosko­na­le rozu­miem, że czę­sto mogą być też złe, nie­po­trzeb­ne ogra­ni­cze­nia, któ­re rodzą zamknię­cie umy­słu i kse­no­fo­bię. Z dru­giej stro­ny, doświad­cze­nia pierw­szej i dru­giej woj­ny świa­to­wej, któ­re ukształ­to­wa­ły mię­dzy­na­ro­do­wy dys­kurs na temat PEN, nie zawsze pasu­ją do teraź­niej­szo­ści, bo ta woj­na jest inna. Z naszej stro­ny jest to dzia­ła­nie anty­im­pe­ria­li­stycz­ne, skie­ro­wa­ne prze­ciw­ko sile, któ­ra prze­mo­cą zacie­ra wszel­kie gra­ni­ce i barie­ry.

Dla mnie jest oczy­wi­ste, że zanim zacznie­my chro­nić wol­ność sło­wa, naj­pierw musi­my ochro­nić tych, któ­rzy korzy­sta­ją ze słów, musi­my chro­nić życie.

Jeśli cho­dzi o fizycz­ne zagro­że­nie dla życia dzien­ni­ka­rzy, to według rapor­tu Repor­te­rów bez Gra­nic, od począt­ku peł­no­ska­lo­wej inwa­zji 150 dzien­ni­ka­rzy na Ukra­inie padło ofia­rą Rosjan — zagi­nę­li, zgi­nę­li, zosta­li ran­ni lub zatrzy­ma­ni. Pisa­rzy i poeci giną tak­że. Czy Pan może opo­wie­dzieć o nich?

Wie­lu dzien­ni­ka­rzy chwy­ci­ło za broń, poszło na front. To więk­szość spo­śród tych, o któ­rych mówi­my w rapor­tach PEN i innych orga­ni­za­cji mię­dzy­na­ro­do­wych. Pra­wo mię­dzy­na­ro­do­we nie defi­niu­je jasno, czy są to pod­mio­ty cywil­ne czy woj­sko­we. Jed­nak dla­cze­go sta­li się żoł­nie­rza­mi? To cywi­le, któ­rzy nigdy nie tra­fi­li­by do woj­ska, gdy­by Rosja nas nie zaata­ko­wa­ła. Głów­ną zbrod­nią Rosji jest zbrod­nia agre­sji, któ­ra spra­wi­ła, że zde­cy­do­wa­na więk­szość Ukra­iń­ców sta­ła się albo jej ofia­ra­mi, albo żoł­nie­rza­mi, któ­rzy przed nią chro­nią. Pró­bo­wa­li­śmy zwró­cić uwa­gę na los Mak­sy­ma But­kie­wi­cza, dzien­ni­ka­rza i akty­wi­sty, któ­ry poszedł na woj­nę, został schwy­ta­ny i ska­za­ny na 13 lat rosyj­skie­go wię­zie­nia. Mówi­li­śmy, że jest więź­niem poli­tycz­nym, ale nam odpo­wia­da­no, że jest jeń­cem wojen­nym. Został wzię­ty do nie­wo­li i dopie­ro po tym, jak odkry­li, że jest zna­ną oso­bą, ska­za­li go na 13 lat wię­zie­nia. Dzię­ki Bogu, wró­cił, został wymie­nio­ny. Ale jego przy­kład i przy­kład wie­lu innych osób poka­zu­je, że nie wie­my, któ­rę­dy prze­bie­ga gra­ni­ca mię­dzy cywi­lem a woj­sko­wym. Gdzie prze­bie­ga gra­ni­ca mię­dzy jeń­cem wojen­nym a więź­niem poli­tycz­nym? Dziś gra­ni­ce te nie są wyraź­ne.

Mak­sym Kryw­cow zgi­nął jako żoł­nierz, ale był też genial­nym poetą.

Auto­ra ksią­żek dla dzie­ci Woło­dy­my­ra Waku­len­kę zamę­czo­no wła­śnie dla­te­go, że był pisa­rzem. Porwa­no go w Kapi­to­liw­ce koło Iziu­mu, tor­tu­ro­wa­no, zabi­to, cia­ło zosta­wio­no w rowie.

Pisar­ka Wik­to­ria Ame­li­na zgi­nę­ła, gdy rakie­ta tra­fi­ła w restau­ra­cję w Kra­ma­tor­sku, tam wów­czas był tłum ludzi, zarów­no woj­sko­wych, jak i cywi­lów. Zabi­ja się przede wszyst­kim Ukra­iń­ców, wśród nich tra­fia­ją się rów­nież dzien­ni­ka­rze i pisa­rze.

Co teraz pisze się w Ukra­inie? Ist­nie­je prze­ko­na­nie, że napi­sa­nie dobrej pro­zy wyma­ga cza­su. Czy poezja roz­kwi­ta teraz tak samo jak w pierw­szym roku po inwa­zji? A co z pro­zą doku­men­tal­ną?

Moż­na powie­dzieć, że obec­nie prze­ży­wa­my pewien roz­kwit kul­tu­ry ukra­iń­skiej, ale powta­rzam, jest to roz­kwit pomi­mo. Łesia Ukra­in­ka mówi o skal­ni­cy – po ukra­iń­sku to łomy­ka­mień – kwie­cie, któ­ry prze­bi­ja się przez ska­ły wbrew nie­sprzy­ja­ją­cym warun­kom. Jest dużo dobrej poezji, dużo mło­dej poezji. Nie wiem, czy powi­nie­nem poda­wać nazwi­ska, bo na pew­no o kimś zapo­mnę. Swi­tla­na Powa­la­je­wa, Kate­ry­na Kalyt­ko, Jary­na Czor­no­guz, Iry­na Tsi­lyk, Ole­na Gera­sy­miuk, Dmy­tro Łazut­kin, Artur Droń, Julia Musa­kow­ska, Ia Kiwa, Hały­na Kruk i wie­lu innych.

Pro­zą doku­men­tal­ną zaj­mu­ją się przede wszyst­kim Olek­sandr Myched i Myro­sław Lajuk. Mamy cie­ka­wą lite­ra­tu­rę woj­sko­wą. Moja książ­ka uka­że się wkrót­ce we współ­pra­cy z moją żoną Tatia­ną Ogar­ko­wą. Powie­ści piszą Ser­hij Żadan, Sofia Andru­cho­wycz, Jew­gie­ni­ja Kuznie­co­wa, Artem Cza­paj i inni.

Filo­zo­fia roz­wi­ja się poprzez cie­ka­wy gatu­nek, jakim są pod­ca­sty, ale powsta­ją tak­że książ­ki.

Oczy­wi­ście, potrzeb­ne są pro­gra­my wspar­cia i sty­pen­dia. Kul­tu­ra się roz­wi­ja, ale podob­nie jak dobry ogród, któ­ry zaczy­na dawać owo­ce, potrze­bu­je pie­lę­gna­cji.

Nie­daw­no byłam w Char­ko­wie, odwie­dzi­łam tam Muzeum Lite­ra­tu­ry, zoba­czy­łam wysta­wę „W imie­niu mia­sta”, na któ­rej mie­sza­ją się roz­ma­ite gatun­ki. Kil­ka dni póź­niej do muzeum tra­fił rosyj­ski pocisk rakie­to­wy – na szczę­ście nikt nie zgi­nął. Dla mnie Char­ków jest feno­me­nem nie­złom­no­ści, a to muzeum feno­me­nem kul­tu­ry pomi­mo. O jakich jesz­cze „nie­złom­nych” ośrod­kach kul­tu­ry w Ukra­inie war­to wspo­mnieć?

Char­ków – wła­śnie wbrew wszyst­kie­mu – jest jed­nym z cen­trów kul­tu­ry ukra­iń­skiej, być może nawet naj­bar­dziej widocz­nym, naj­bar­dziej żywym. Odby­wa­ją się tam inte­re­su­ją­ce połą­cze­nia gatun­ków — lite­ra­tu­ry, sztuk wizu­al­nych, teatru, per­for­man­ce­’u, muzy­ki, wszyst­ko to gotu­je się w jakimś żywym kotle. Char­ków jest kla­sycz­nym przy­kła­dem kre­atyw­no­ści pomi­mo.

Chciał­bym jesz­cze wspo­mnieć o Cher­so­niu, o jego dzia­ła­ją­cych biblio­te­kach. O tych, któ­re prze­trwa­ły, bo w Cher­so­niu Rosja­nie spa­li­li głów­ną biblio­te­kę imie­nia Hon­cza­ra, zaś biblio­te­kę dla dzie­ci ostrze­la­li. Są tam mło­dzi ludzie, któ­rzy roz­po­czę­li ini­cja­ty­wę: książ­ki w schro­nach prze­ciw­bom­bo­wych. Orga­ni­zu­ją rega­ły na książ­ki dokład­nie tam, gdzie ludzie ukry­wa­ją się przed ostrza­ła­mi. Ci ludzie mają po dwa­dzie­ścia lat, nie opusz­cza­ją Cher­so­nia, codzien­nie ryzy­ku­ją życie.

Nie­daw­no na festi­wa­lu Ukra­ine Vision w Sztok­hol­mie nie­któ­rzy zapro­sze­ni mów­cy – męż­czyź­ni – nie poja­wi­li się, ponie­waż nie prze­pusz­czo­no ich przez gra­ni­cę, mimo że mie­li wszyst­kie nie­zbęd­ne doku­men­ty. Co się dzie­je w tym tema­cie – czy straż gra­nicz­na aby nie prze­kra­cza swo­ich kom­pe­ten­cji?

To boli, bo jest wie­le podob­nych histo­rii. Nie­daw­no Kostia Zor­kin, autor tej wysta­wy w Char­ko­wie „W imie­niu mia­sta”, jeden z naj­zna­mie­nit­szych arty­stów wizu­al­nych nie dostał pozwo­le­nia na wyjazd. Strze­la­my sobie w sto­pę, nasze pań­stwo uwiel­bia to robić. Nie rozu­mie zna­cze­nia dyplo­ma­cji kul­tu­ral­nej. Wie­le osób wyje­cha­ło uży­wa­jąc fał­szy­wych doku­men­tów i nigdy nie wró­ci­ło. Czy to jed­nak powód, aby ogra­ni­czać wyjaz­dy ludziom kul­tu­ry? Zwłasz­cza kie­dy wia­do­mo, że potem wra­ca­ją.

Ukra­iń­cy są wyczer­pa­ni psy­chicz­nie — nie­koń­czą­ce się alar­my, ostrza­ły, śmierć, żało­ba, nie­pew­ność co do przy­szło­ści, emi­gra­cja krew­nych i przy­ja­ciół — listę nie­szczęść moż­na kon­ty­nu­ować. Jak to wpły­wa na pra­cę dzien­ni­ka­rzy – czy ich mate­ria­ły sta­ją się mniej rze­tel­ne?

Nie sądzę, żeby ist­niał bez­po­śred­ni zwią­zek mię­dzy zmę­cze­niem a rze­tel­no­ścią. Nie­któ­rym zagra­nicz­nym dzien­ni­ka­rzom bra­ku­je cza­sa­mi rze­tel­no­ści, gdy piszą o Ukra­inie, choć wca­le nie są prze­mę­cze­ni!

Poroz­ma­wiaj­my o tak zwa­nym mara­to­nie tele­wi­zyj­nym – pro­gra­mie, któ­ry od pierw­sze­go dnia rosyj­skiej inwa­zji zastę­pu­je wszyst­kie wyda­nia wia­do­mo­ści tele­wi­zyj­nych. Nie­któ­rzy prze­śmiew­czo nazy­wa­ją go pro­pa­gan­dą zwy­cię­stwa. 24 kwiet­nia 2024 r. Depar­ta­ment Sta­nu USA uwzględ­nił mara­ton w swo­im rapor­cie na temat naru­szeń praw czło­wie­ka na Ukra­inie. Sta­ty­sty­ki poka­zu­ją, że jego oglą­dal­ność sys­te­ma­tycz­nie i nie­uchron­nie spa­da. Uczest­ni­cy prze­róż­nych son­da­ży uwa­ża­ją, że jest zbyt jed­no­stron­ny, pozy­tyw­ny i kon­tro­lo­wa­ny.

Pod­cho­dzę scep­tycz­nie zarów­no do mara­to­nu tele­wi­zyj­ne­go, jak i do prób jego kry­ty­ki. Powstał w tym celu, by wła­dze, sto­ją­ce w obli­czu ogrom­ne­go wyzwa­nia egzy­sten­cjal­ne­go, mia­ły czy­tel­ny kanał dotar­cia do oby­wa­te­li, w szcze­gól­no­ści w celu zwal­cza­nia panicz­nych nastro­jów i rosyj­skiej pro­pa­gan­dy. W lutym-mar­cu 2022 r. Inter­net zapeł­ni­ły donie­sie­nia o uciecz­ce Zełeń­skie­go, zaję­ciu Kijo­wa przez Rosjan itd. Czy taki kanał do komu­ni­ka­cji z oby­wa­te­la­mi jest potrzeb­ny? Tak.

Depar­ta­ment Sta­nu USA już nie jest żad­nym auto­ry­te­tem w kwe­stii wol­no­ści sło­wa, zaś mara­to­nu nie da się nawet porów­nać z pro­fi­lem ​​Bia­łe­go Domu na Twit­te­rze. W świe­cie zachod­nim doszło do zała­ma­nia odpo­wie­dzial­nej wol­no­ści sło­wa. Poza tym, media spo­łecz­no­ścio­we już poko­na­ły tele­wi­zję, zaś mara­ton nie wywie­ra znacz­ne­go wpły­wu na opi­nię publicz­ną. Wpływ mają blo­ge­rzy i insta­gra­me­rzy. Nie lubię mara­to­nu, ale nawet z nim w Ukra­inie ist­nie­je wol­ność sło­wa, to jest pew­ne.

Zauwa­ży­łam, że wśród moich zna­jo­mych Ukra­iń­ców zako­rze­ni­ło się orwel­low­skie dwój­my­śle­nie – pew­ne opi­nie wyra­ża­ją na ofi­cjal­nych try­bu­nach, plat­for­mach czy w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, a zupeł­nie inne w kuch­niach (na przy­kład mojej wła­snej w Kra­ko­wie). Dla­cze­go? To przez woj­nę czy media spo­łecz­no­ścio­we?

W jakich kwe­stiach?

Wyda­je mi się, że to jest jak rdza, któ­ra wni­ka wszę­dzie. Na przy­kład, hej­to­wa­nie zna­nych pisa­rzy i inte­lek­tu­ali­stów tyl­ko dla­te­go, że wyra­ża­ją opi­nie inne niż te uwa­ża­ne za słusz­ne. A potem pry­wat­ne oświad­cze­nia, że ​​w zasa­dzie z tymi oso­ba­mi wszyst­ko jest w porząd­ku. Albo temat języ­ka rosyj­skie­go, któ­ry z jed­nej stro­ny jest języ­kiem wro­ga, a z dru­giej języ­kiem ojczy­stym znacz­nej czę­ści oby­wa­te­li Ukra­iny.

Dwój­my­śle­nie to jest wewnętrz­ny kon­flikt, w któ­rym two­je publicz­ne i pry­wat­ne „ja” nie pasu­ją do sie­bie. Nie widzę tego w Ukra­inie, sam tego nie mam. Jestem prze­ciw­ny hej­to­wa­niu, czę­sto o tym mówię. Ale gdzie koń­czy się kon­struk­tyw­na kry­ty­ka, a zaczy­na hejt? Ta gra­ni­ca nie jest do koń­ca oczy­wi­sta. Media spo­łecz­no­ścio­we, któ­re pier­wot­nie były obsza­rem więk­szej soli­dar­no­ści niż zwy­kłe życie, sta­ły się teraz obsza­rem więk­sze­go okru­cień­stwa. To jest sza­le­nie nie­bez­piecz­ne.

Jeśli cho­dzi o język rosyj­ski, to teza o jego rodzi­mo­ści jest nacią­ga­na. Dla wie­lu osób w Ukra­inie rosyj­ski był pierw­szym języ­kiem. Tak było ze mną, to był język moich dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, dora­sta­łem w kon­tek­ście rosyj­sko­ję­zycz­ne­go Kijo­wa, skoń­czy­łem rosyj­sko­ję­zycz­ną szko­łę. Ludzie, któ­rzy twier­dzą, że nie mogą zmie­nić języ­ka ze wzglę­du na prze­szłość, są hipo­kry­ta­mi, ponie­waż nie chcą pod­jąć wysił­ku. Kie­dy sły­szę dzie­ci mówią­ce po rosyj­sku, rozu­miem, że ich rodzi­ce żyją w bez­wład­no­ści, w świe­cie entro­pii. Kie­dy sły­szę, jak Ukra­iń­cy w Pol­sce mówią po rosyj­sku, mnie to boli (prze­cież da się ze sły­sze­nia język ukra­iń­ski rosyj­ski odróż­nić od języ­ka Rosjan). Wyda­je mi się, że ludzie powin­ni pod­jąć jakiś wysi­łek dla swo­je­go kra­ju. Język rosyj­ski nie jest języ­kiem mniej­szo­ści, nie trze­ba go chro­nić, 130 milio­nów Rosjan już się o nie­go trosz­czy i go chro­ni. Zda­ję sobie spra­wę, że w ukra­iń­skim woj­sku jest dużo osób rosyj­sko­ję­zycz­nych, sta­le mam z nimi do czy­nie­nia – ale ich wysi­łek jest inny, jest trud­niej­szy od wysił­ku przej­ścia na język ukra­iń­ski.

W Kijo­wie fak­tycz­nie zno­wu moż­na usły­szeć dużo języ­ka rosyj­skie­go – ludzie popa­dli w iner­cję. Naj­pierw posta­wi­li pierw­szy krok w pew­nym kie­run­ku, a potem siła gra­wi­ta­cji zaczę­ła ich cią­gnąć z powro­tem. Według Simo­ne Weil, ist­nie­ją gra­wi­ta­cja i łaska. Siła gra­wi­ta­cji cią­gnie nas w dół, łaska do nie­ba.

Czy Pan mówiąc o zmia­nie języ­ka roz­róż­nia sfe­rę komu­ni­ka­cji pry­wat­nej i publicz­nej?

Tak. Teraz języ­ki rosyj­ski i ukra­iń­ski zamie­ni­ły się miej­sca­mi – ukra­iń­ski stał się języ­kiem pań­stwa, języ­kiem kul­tu­ry, zaś rosyj­ski – języ­kiem wer­na­ku­lar­nym.

Dla­cze­go nie­któ­rzy ludzie potrze­bo­wa­li spa­da­ją­cych na nich rakiet, żeby zacząć mówić po ukra­iń­sku? Pytam o tych, któ­rzy zaczę­li uży­wać języ­ka ukra­iń­skie­go dopie­ro po 2022 roku.

Ponie­waż ludzie zro­zu­mie­li, że język ten jest wyko­rzy­sty­wa­ny przez Rosjan jako narzę­dzie wła­dzy impe­rial­nej. Jedy­ny klej, któ­ry łączy to impe­rium to jest jego język. Jeśli narzę­dziem impe­rium mor­skie­go, takie­go jak Wiel­ka Bry­ta­nia, była kon­cep­cja wyż­szo­ści cywi­li­za­cyj­nej, to narzę­dziem domi­na­cji rosyj­skiej jest asy­mi­la­cja. Nie jeste­ście inni, jeste­ście tacy sami jak my, czy­ni­my was sobą poprzez język. Język jest narzę­dziem takiej domi­na­cji, a nie tyl­ko spo­so­bem wyra­ża­nia sie­bie. Trze­ba to sobie uświa­do­mić, a wraz ze świa­do­mo­ścią przy­cho­dzi chęć obro­ny naszych gra­nic, od któ­rych zaczę­li­śmy roz­mo­wę. Obro­ny ich przed agre­sją, któ­ra może mieć cha­rak­ter zarów­no rakie­to­wy, jak i kul­tu­ro­wy. Kul­tu­ra rów­nież może być narzę­dziem agre­sji, podob­nie jak język.

– polska pisarka, zadebiutowała w 2015 roku powieścią Dom z witrażem, rok później uhonorowaną Nagrodą Conrada za najlepszy debiut roku i nominowaną do Nagrody Literackiej „Nike”.

więcej →

– ukraiński filozof, pisarz i dziennikarz.

więcej →

Powiązane teksty

16.06.2025
Siła wolnego słowa

Puste krzesła, zakazane książki i Manifest Niepewnego Czasu

Każda osoba nielojalna wobec władzy jest ekstremistą, a każde działanie, które nie spodoba się władzy, uznawane jest za ekstremistyczne i podlega karze. Antyrządowy działacz jest wrzucany do jednego worka z pedofilami, dilerami narkotyków i poważnymi przestępcami – mówi prezeska Białoruskiego PEN Clubu Taciana Niadbaj w rozmowie z Justyną Czechowską.

03.06.2025
Siła wolnego słowa

Ocean literatury dla białoruskich dzieci

„Pomysł był taki, żeby białoruskie dzieci, począwszy od mojego syna, miały dostęp do dobrych książek. Żeby nie myślały, że język białoruski jest nieatrakcyjny, bo dotychczas opowiadano w nim głównie sentymentalne historie o wsi i o przyrodzie” – Justyna Czechowska rozmawia z Nadią Kandrusewicz, tłumaczką literatury szwedzkiej na białoruski, założycielką i szefową wydawnictwa Koska.