Kiedy zaczynałam pisać teksty dramatyczne, nie wiedziałam, że wchodzę w świat funkcjonujący wprawdzie w centrum języka, ale na pograniczu literatury. Co w ogóle znaczy to całe pogranicze? Jest dobrze czy też pogrzeb? Odpowiedź nie jest prosta, ponieważ pociąga za sobą kolejne i kolejne pytania – na przykład: komu jeszcze brakuje dramatu?
Jestem pisarką, publikuję prozę od przeszło osiemnastu lat, mam za sobą doświadczenia filmowe, ale z perspektywy czasu za najbardziej formatywne uważam właśnie moje doświadczenia teatralne. Moje początki z dramatem były wczesne i burzliwe. Wychowałam się w miejscowości wykluczonej teatralnie, do najbliższego teatru instytucjonalnego (Teatr Maska w Rzeszowie) miałam dziewięćdziesiąt sześć kilometrów, co sprawiało, że wyjazdy na spektakle były rzadkie i zawsze wyjątkowe. Od czasu do czasu w Miejskim Domu Kultury w Stalowej Woli można było obejrzeć spektakle gościnne, ale bilety zwykle znikały, zanim informacja o wystawieniu sztuki rozchodziła się po okolicy, szczególnie poza miastem. W tej sytuacji jedynym wyjściem pozostawało oglądanie Teatru Telewizji i filmowych adaptacji sztuk teatralnych. Do dziś mam gdzieś na kasecie VHS Juliusza Cezara z 2006 roku w reżyserii Jana Englerta, spektakl nagrany na jakiejś komunii, ale największe wrażenie i tak robiły dramaty Shakespeare’a w kinowym wydaniu – myślę przede wszystkim o Tytusie Andronikusie w reżyserii Julie Taymor, który zatrzymał mnie na dość długo. Kadr przedstawiający Lawinię z patykami w miejscu obciętych dłoni przykleił mi się do wewnętrznej strony powiek i wracał wielokrotnie w moich opowiadaniach.
Po przeprowadzce do Krakowa z jednej strony zyskałam łatwy dostęp do teatru, ale z drugiej strony miałam nieodparte wrażenie, że brakuje mi umiejętności, narzędzi i języka, żeby stać się odbiorczynią tego medium. Z tego powodu w teatrach instytucjonalnych bywałam rzadko, wybierałam przystępny repertuar i zwykle szukałam winy w sobie, zwłaszcza jeśli sztuka okazywała się niezrozumiała, nudna czy trudna. Na szczęście to zmieniło się dosyć szybko wraz z odkryciem przeze mnie teatru (wówczas) Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Stanisława Wyspiańskiego. Był to mój pierwszy kontakt z nowymi tekstami dramatycznymi, często podanymi w eksperymentalny sposób; dodatkowo można było pogadać ze studentami, więc nieraz całkiem sporą grupą urywaliśmy się z laboratoriów, żeby zdążyć na przedstawienie w środku tygodnia. Pamiętam, że po wyjściu z Na końcu łańcucha Mateusza Pakuły (reżyseria Eva Rysova, 2012 rok, o ile się nie mylę, gościnny pokaz po premierze w Teatrze Osterwy) już wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby pracować w teatrze.
Jak więc wygląda świat trzynaście lat później?
Skomplikowanie.
Zaczęłam od dosyć śmiałej tezy, że dramat sytuuje się gdzieś na pograniczu literatury, ale sama rozumiem to raczej jako styk różnych dziedzin sztuki. Wiadomo zaś, że na styku tego rodzaju zawsze dzieją się rzeczy najciekawsze. Oto nagle arsenał narzędzi twórczych wychodzi poza samo słowo – rozszerza się o muzykę, elementy filmowe, rzeźbę, malarstwo, multimedia, czyli – w największym skrócie – szeroko pojęte sztuki audiowizualne. Daje to twórcom pole do popisu, mogą oni puścić wodze fantazji i nie martwić się budżetem, przynajmniej przez pewien czas. Dla mnie dodatkową wartością jest ten etap pracy, który zakłada dopuszczenie do procesu innych twórców (reżysera, scenografa, kompozytora, zespół aktorski i realizatorski). Odmienia to trochę sposób, w jaki działam; zastępuje samotne przesiadywanie przy komputerze czy nad pustą kartką papieru – a właśnie tym w dużej mierze jest dla mnie pisanie: boksowaniem się ze światem bez żadnego wsparcia.
Nierzadko jest to błogosławieństwem i daje niemal demiurgiczną kontrolę nad kreowaną przestrzenią, ale bywa i tak, że człowiek się męczy, więc odmianę zwykle witam z otwartymi rękami i szaleństwem w oczach.
Niedawno miałam okazję wziąć udział w dyskusji o tym, komu jeszcze potrzebny jest dramat. W jej trakcie Agata Dąbek, dobra dusza i orędowniczka polskiej sceny dramatopisarskiej, powiedziała niezwykle ważne zdanie, które należałoby uznać za podstawę naszych rozważań – otóż każdy tekst jest wydarzeniem, więc powinien być traktowany jak wydarzenie. Obecnie jednak teksty dramatyczne mają dużo mniejsze znaczenie w obiegu literackim, niż powinny, więc często przechodzą bez echa, nie wywołują żadnej reakcji, przepadają w gąszczu kolejnych dzieł.
Ten problem ma złożone przyczyny. Przede wszystkim warto popracować nad zwiększeniem liczby omówień dramatu, żeby w większej mierze nagłaśniać sztuki dramatyczne, budować należne im miejsce w krytyce literackiej, a nie miejsce sieroce gdzieś na wąskim paśmie ziemi niczyjej między literaturą a teatrologią. Nawet jeśli teksty nie są realizowane na scenie, powinny wciąż być dyskutowane, a przede wszystkim publikowane.
Właśnie: gdzie znaleźć współczesne teksty dramatyczne? Wbrew pozorom nie jest to wcale zbyt trudne, lecz fakt ten nie ma większego wpływu na ich widoczność. Wielka baza sztuk nominowanych i nagrodzonych jest udostępniana przy okazji konkursów dramatycznych, takich jak na przykład Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna, Nagroda Dramaturgiczna im. Tadeusza Różewicza czy Strefy Kontaktu, organizowane przez Wrocławski Teatr Współczesny (warto dodać: utwory dostępne są za darmo). Następnie mamy antologie tekstów dramatycznych: przekrojowe dotyczące jednego twórcy, jednego tematu albo stanowiące zapis warsztatów, jak było w przypadku warsztatów Nasz Głos, organizowanych przez Agatę Dąbek w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, które przyniosły rezultat w postaci e‑booka. Miałam szczęście uczestniczyć w tym przedsięwzięciu wraz z Ishbel Szatrawską, Elką Łapczyńską i Aleksandrą Byrską. Niemniej bez odpowiedniego wsparcia medialnego wszelkie tego rodzaju zapisy trafiają do sfery, którą można określić jako limbo, i tam często zostają zapomniane.
Na początku drogi dramatopisarskiej, czyli po napisaniu pierwszego tekstu, możliwości publikacyjne autora są ograniczone, ponieważ niestety do wyboru pozostają jedynie czasopisma związane stricte z teatrem (jak na przykład „Dialog”). Pamiętam, że po ukazaniu się tam jednego z moich dramatów byłam pełna nadziei, że teraz otworzy się niebo, zaśpiewają cherubiny, więc mogę już tańczyć polonezy na ulicach wiodących do realizacji tekstu na scenie. Jakież było moje rozczarowanie, gdy bodaj osiem lat później we wspomnianej sprawie wciąż nie wydarzyło się nic! – i to mimo moich wysiłków i prób dotarcia do dyrektorów teatrów czy reżyserów. Miejsca dla prozy na rynku czasopism jest dużo więcej: mamy „Pismo”, „Twórczość”, „Znak”, „Czas Literatury”. Dobrym rozwiązaniem byłoby wydzielenie przestrzeni publikacji również dla tekstów dramatycznych, co zwiększyłoby zasięg dramatu, sprawiło, że zostawiałby on po sobie ślad, prowokował do rozmowy. Wkrótce miejsce tego rodzaju ma znaleźć się właśnie w „Czasie Literatury” (od numeru 3/2025 już regularnie; wcześniej sporo dramatu było w numerze 2/2024). Trzymam kciuki, żeby stało się to początkiem nowej praktyki również w innych pismach literackich.
Wciąż za mało dramatów jest publikowanych w formie książkowej przez wydawnictwa. Pojawiają się wprawdzie wyjątki, jak choćby doskonały tekst Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia Ishbel Szatrawskiej – zauważony i szeroko komentowany – a także dramaty Weroniki Murek i Doroty Masłowskiej, ale wszystko to w niewielkim stopniu wpływa na poprawę sytuacji dramatopisarzy. Okazji do druku jest niewiele, a ewentualnym rozmowom z wydawcami często towarzyszy ich gest rozkładania rąk, ponieważ przecież nikt w Polsce dramatów nie czyta, a jeśli nikt nie czyta, to i nikt nie kupi.
W ten sposób prostą drogą docieramy do problemu systemowego, tak – zakorzenionego w edukacji!
Obecnie w szkołach omawia się raczej teksty klasyczne, w podstawie programowej próżno szukać współczesnego dramatu, więc jeśli w szkole nie uda się zachęcić uczniów do obcowania z dramatem, to trudno potem walczyć z długofalowymi skutkami tego rodzaju niedopatrzeń. Tymczasem dramat jest doskonałą formą promocji czytelnictwa wśród młodych odbiorców – są to bowiem często teksty krótkie, dynamiczne, opatrzone didaskaliami, rozbudzające wyobraźnię. Świetnym rozwiązaniem mogłoby być zapraszanie dramatopisarzy na szkolne warsztaty, spotkania i dyskusje o tekstach. Znakomity rezultat przyniosłyby również z pewnością próby wystawiania przez dzieci i młodzież własnych spektakli (co zdarza się oczywiście w różnych placówkach, ale nie wszędzie). Warto by dołożyć do tego szerszą współpracę między teatrami a szkołami – klasowe wyjścia na przedstawienia w połączeniu ze spotkaniem z zespołem czy ze zwiedzaniem budynku teatru, ponieważ podglądanie magii, która dzieje się za kulisami, rozbudza kreatywność uczniów i zachęca ich do własnych poszukiwań twórczych. Kiedy pierwszy raz mogłam wejść w sam środek „brzucha” Starego Teatru, z trudem mnie stamtąd później wyproszono.
Podczas siedemnastej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia odbyła się rozmowa Dramat w potrzebie, w której udział wzięli Mateusz Pakuła, Ishbel Szatrawska, Joanna Oparek, Przemysław Pilarski i Agata Dąbek. Na stronie „Dialogu” można przeczytać skrócony zapis tej rozmowy (gorąco polecam!), która konkretnie podsumowuje problemy z widocznością dramatów, ale moją uwagę zwrócił przede wszystkim pewien głos z publiczności. Jedna z widzek trafnie zauważyła, że oprócz biletów i programu w kasie teatru dostępne powinny być również wydane teksty, których realizacje można zobaczyć na scenie. Według mnie jest to świetny pomysł, inicjatywa warta zainteresowania – przede wszystkim dzięki temu dramaty miałyby w końcu szansę zdobyć uwagę widzów zarówno jako element spektaklu, jak i niezależne dzieło. Pojawiają się głosy kwestionujące zasadność wydawania pojedynczych – niszowych w dodatku – dramatów, ale w kontekście teatru, a więc granego przedstawienia i toczącej się wokół niego dyskusji, dramaty mogłyby przestać uchodzić za niszowe. Jestem pewna, że niejeden widz i niejedna widzka po powrocie ze spektaklu chętnie sięgnęliby po tekst. To szansa, żeby móc spokojnie wrócić do przedstawienia, zatrzymać się nad partiami, które mogły być trudne, niezrozumiałe czy choćby zwyczajnie zabawne, albo żeby po prostu przeżyć drugi raz doświadczenie teatralne, wykorzystując inne środki – i zrobić to w domowym zaciszu czy gdziekolwiek ktoś sobie tego zażyczy.
W tym miejscu dodam jedynie, że według doniesień uczestników na wspomniane spotkanie „Dramat w potrzebie”, na którym przecież dyskutowano o kondycji dramatu, nie przyszedł ani żaden reżyser, ani żaden dyrektor teatru.
Brałam udział w warsztatach Centrum Dramatu Najnowszego, prowadzonych przez Mateusza Pakułę i Jakuba Roszkowskiego w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, gdzie w ramach wydarzeń towarzyszących organizowano czytania performatywne. Mieliśmy okazję zapoznać się z tekstem dramatycznym, który następnie wystawiano na scenie, mogliśmy także wziąć udział w dyskusji z twórcami, a później omówić to wszystko na warsztatach. Przyznam, że było to dla mnie jednym z najwartościowszych doświadczeń w poznawaniu teatru (dzięki Remigiuszowi Brzykowi odkryłam Caryl Churchill!). Myślę, że można by wymyślić nieco zmodyfikowane rozwiązania, które sprawdzą się poza warsztatami, na przykład w szkole czy w samych teatrach. Nie mówię, że to się nie dzieje, ale im więcej takich inicjatyw, tym lepiej!
Myślę, że bez wyjątku możemy zgodzić się z jednym: polski dramat stoi na naprawdę wysokim poziomie literackim, mamy wspaniałych twórców i twórczynie, ciągle powstają ważne i inspirujące teksty. Dlaczego więc dramatopisarzom i dramatopisarkom tak trudno dostać się z kartki na scenę?
Debiutowałam w Starym Teatrze w Krakowie spektaklem Głębiej w reżyserii Małgorzaty Wdowik, co było rezultatem warsztatów Nasz Głos, o których pisałam powyżej. Kilka dni po premierze ogłoszono lockdown, co uniemożliwiło dalsze inscenizacje, ponieważ teatry po prostu przestały działać (chociaż nasz plakat wisiał w mieście niemal do końca izolacji). Kolejne spektakle i czytania organizowałam już w duecie z Tomaszem Kaczorowskim – wspaniałym, empatycznym reżyserem, którego poznałam w trakcie warsztatów Centrum Dramatu Najnowszego. W przyszłym roku wraz z Barbarą Bendyk zrealizujemy Atlas Ptaków we Wrocławskim Teatrze Współczesnym w ramach nagrody, którą wyróżniono tekst w konkursie Strefy Kontaktu.
Oprócz tego nieustannie od lat wysyłam swoje sztuki do dyrektorów teatrów w całej Polsce, lecz tą drogą nigdy nie udało mi się nikogo przekonać do wystawienia spektaklu. Najczęściej teatry po prostu nie odpisują, ekstremalnie rzadko można dostać odpowiedź z uzasadnieniem odmowy, wówczas jest to dowód na to, że z tekstem w ogóle ktoś się zapoznał. Z rozmów ze znajomymi z branży wynika, że pokonanie drogi tego rodzaju – a więc prowadzącej od tekstu do spektaklu – jest praktycznie niemożliwe, dlatego najefektywniejszym wyjściem (oprócz udziału w konkursach i warsztatach) jest współpraca z reżyserem/reżyserką. Niestety, stanowi to duży problem, ponieważ obecnie teatry najczęściej zapraszają do współpracy nie dramatopisarzy, lecz reżyserów. Ci ostatni zaś w znacznej mierze działają w tandemach lub sami piszą teksty. Wiele realizowanych dziś spektakli opartych jest na tekstach zmontowanych z innych sztuk. Dlatego jeśli nie ma się osoby reżyserującej, to ma się problem.
Co więc można zrobić oprócz siedzenia i płakania? Doskonałym wyjściem byłoby skonstruowanie platformy umożliwiającej poznanie się reżyserów i dramatopisarzy o podobnej wrażliwości i zbliżonych zainteresowaniach artystycznych – albo po prostu inspirujących się nawzajem. Dla osób spoza świata teatru nawiązanie tego rodzaju znajomości jest ogromnie trudne, pozostaje im więc jedynie budowanie własnej pozycji dzięki uczestnictwu w konkursach czy warsztatach. Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie organizuje Scenę Nowej Dramaturgii, co pozwala reżyserom spotkać się z dramatopisarzami i podjąć z nimi współpracę. Byłoby świetnie, gdyby szeroko pojęte pitchingi organizowano częściej i w różnorakiej formie – przy samych teatrach, w szkołach teatralnych albo na festiwalach.
Warto skorzystać z rozwiązań branży filmowej, gdzie pitchingi są na porządku dziennym. Świetnym przykładem jest Script Fiesta, festiwal scenarzystów w Warszawskiej Szkole Filmowej, w którego ramach odbywa się Pitch Fiesta – najważniejsi polscy producenci czekają w wielkiej sali na scenarzystów z pomysłami i w ciągu kilku minut rozmowy można przekonać kogoś do dalszej współpracy. Jedynym wymogiem jest wcześniejsza rejestracja: nie trzeba mieć żadnych wielkich dokonań, liczą się pomysł i osobowość. Z podobnego rozwiązania korzysta Stowarzyszenie Filmowców Polskich: w ramach organizowanych przez nie cyklicznych pitchingów (SFPitch) można wystąpić na scenie, zaprezentować swój pomysł i zbierać dane kontaktowe producentów. Myślę, że również dramatopisarzom dałoby się zapewnić analogiczną okazję do zainteresowania swoją pracą reżyserów czy dyrektorów teatrów.
W najszerszym ujęciu scenarzyści także wcale nie mają lekko: często pracują za darmo, często za długo, często jedynie za obietnicę, że być może kiedyś coś z tego będzie (a być może nigdy). Jakby wszyscy odpowiedzialni za słowo – stanowiące podstawę szerszych działań twórczych – byli na końcu łańcucha, najczęściej zjadani i przetrawiani, żeby użyźnić glebę, z której wyrosną następni scenarzyści, pełni zapału i ideałów w sercu (jak na przykład niżej podpisana), mamieni legendą, że kiedyś komuś się udało.
Niemniej scenarzyści mają swój festiwal, więc byłoby naprawdę cudownie, gdyby dramatopisarze także dostali swój! Wówczas od ręki można by wykorzystać te wszystkie pomysły, które tu podaję, dorzucając jeszcze spotkania autorskie, na przykład organizowane w lokalnych księgarniach na wzór spotkań autorskich z pisarzami, co przyniosłoby profity wszystkim, a dramat umocniłby swoje miejsce w literaturze, otworzył się na nowych odbiorców, może nawet – kto wie? – przyciągnąłby kogoś zupełnie przypadkowego, kto akurat siedziałby w księgarni przy kawie.
Z pewnością warto również, żeby dramat był w większym stopniu obecny na targach książki, odbywających się w różnych miastach Polski. Stoiska z wydawnictwami okołoteatralnymi wprawdzie są organizowane, ale ich widoczność pozostaje niska – aby coś kupić, trzeba długo się naszukać, co w przypadku Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie przypomina sport ekstremalny (na stosunkowo dużej powierzchni zawsze znajduje się tam nieproporcjonalnie ogromna liczba ludzi). Serce rośnie na myśl, że czytanie może być popularne (nie wnikam w podziały na literaturę wysoką, popularną – i tak dalej). Warto postarać się, żeby w rękach osób stojących w kolejce po autograf danego autora znalazły się także teksty dramatyczne (gdy już zdołamy zwiększyć liczbę ich papierowych wydań).
Warto by także wzbudzić zainteresowanie dramatem w Dyskusyjnych Klubach Książki – godnej pochwały inicjatywie, która dzięki mrówczej pracy uczestników pozytywnie wpływa na rozwój czytelnictwa w Polsce.
Polska Polską, ale jak wspaniałym rozwiązaniem mogłoby być szersze dotowanie przekładów dramatów na języki obce!
Wspominałam już o czytaniach perfomatywnych. Podkreślę ich znaczenie drugi raz, ponieważ są one doskonałym narzędziem do prezentacji tekstów dramatycznych. Nie wymagają ogromnego budżetu i największej sceny, można organizować je częściej, szybciej i w przeróżnych formułach, z których każda zwiększy atrakcyjność dramatów w oczach widzów. Maraton czytań powiązanych tematycznie? Przegląd prac debiutantów? Eksperymentalny teatr? You name it! Co więcej, po czytaniu warto zorganizować spotkanie otwarte z udziałem twórców i wymienić się wrażeniami. Dla autorów byłaby to okazja do zapoznania się ze zdaniem widowni, co mogłoby wpłynąć na ich dalszą pracę nad tekstem. Z kolei widzowie dzięki takiej formie aktywności w niezobowiązującej atmosferze zapoznaliby się ze sztukami mniej popularnymi lub całkiem nieznanymi.
Tego rodzaju działania podejmował Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie w czasie wspomnianych już warsztatów CDN oraz we współpracy z Willą Decjusza, kiedy organizował czytania fragmentów sztuk powstałych w ramach tamtejszych rezydencji dramatopisarskich. Natomiast Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w 2022 roku przygotował projekt „Scena Kobiet”. Dzięki temu przedsięwzięciu mogłyśmy wrócić po „Naszym Głosie” i zaproponować nowe teksty. Olga Ciężkowska wyreżyserowała wówczas mój monodram Kasandra Maszyna (dodam, że sama monodramy lubię najbardziej!).
W Starym Teatrze kolejne edycje warsztatów dramatopisarskich, których kuratorką jest Agata Dąbek, kończą się czytaniami wybranych sztuk, prezentowanymi publiczności w formule weekendowych przeglądów. Cieszy mnie fakt, że w październiku podczas przeglądu dramaturgii najnowszej pod nazwą „Światy możliwe” w grupie czytanych tekstów znajdą się również te napisane przez osoby zaproszone do udziału w pierwszej edycji Rezydencji Dramaturgicznych – programie zainicjowanym przez Dorotę Ignatjew, dyrektorkę tej narodowej sceny.
Koniecznie trzeba wspomnieć o inicjatywnie PC Drama w Gdańsku, gdzie czytania odbywają się właśnie w zbliżonej formule – najpierw dzień prób, później wieczorny pokaz, a następnie dyskusja z widownią. Miałam możność wzięcia udziału w PC Dramie – Tomasz Kaczorowski zrealizował mój tekst Hexenprozesse – i dzięki temu wydarzeniu wiele się nauczyłam jako twórczyni. Mogłam przede wszystkim sprawdzić, co na scenie działa, co nie (żarty!), a później przekuć moje refleksje w praktyczne rozwiązania i wprowadzić zmiany do tekstu.
Warto zaznaczyć, że wymieniłam tu głównie inicjatywy, z którymi sama się zetknęłam, ale na szczęście jest ich dużo, dużo więcej!
Kolejnym czynnikiem, który może zwiększyć zainteresowanie dramatami i ułatwić ich realizacje sceniczne, są wszelakiego rodzaju nagrody. Mamy Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, AURORĘ (Nagrodę Dramaturgiczną Miasta Bydgoszczy), Nagrodę im. Tadeusza Różewicza, co więc stoi na przeszkodzie, żeby dodać kategorię „dramat” do innych programów? W ramach Nagrody Gdynia przyznawane są wyróżnienia za poezję, prozę, przekład i esej – uwzględnienie dramatu na pewno podkreśliłoby jego przynależność do literatury. Analogiczne zmiany wprowadzone w regulaminie Nagrody Conrada, przyznawanej debiutantom, mogłyby się mocno przyczynić do zwiększenia rozpoznawalności nowych dramatopisarzy i dramatopisarek. Podobnie rzecz ma się z Nagrodą Literacką im. Witolda Gombrowicza i Nagrodą Krakowa Miasta Literatury UNESCO.
W Polsce organizuje się także coraz więcej konkursów niższego szczebla. Mają one różne formuły. Część z nich jest otwarta dla wszystkich, inne wymagają formalnego zaproszenia do uczestnictwa, podobne zachęty najczęściej kierowane są zaś do dramatopisarzy, ale również do poetów/poetek, pisarzy/pisarek, scenarzystów/scenarzystek. Z pewnością godne pochwały są praktyki związane z wynagradzaniem uczestników – i tak na przykład wspomniane Strefy Kontaktu przewidują honorarium dla twórców, a Teatr w Słupsku zaoferował wsparcie finansowe finalistów, którzy mieli przygotować pełnowymiarowe sztuki (do finału kwalifikowało się na podstawie treatmentu i przykładowych scen). Jest to ogromnie ważny aspekt, ponieważ dramatopisarz – oprócz tego, że doświadcza uniesień i weltschmerzu – musi z czegoś żyć.
Kategorię „teatr” mają również stypendia – tu wymienię Stypendium Twórcze Miasta Krakowa, Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy fundusz KPO (w którym skądinąd nie przewidziano z kolei wsparcia dla pisarzy). Wsparcie finansowe jest niezwykle ważne, dlatego musimy o nim mówić często, także na fali ruchu wywołanego przez dyskusję o zarobkach pisarzy: niech ten temat obejmie również inne zawody związane ze słowem.
Na koniec chciałabym poruszyć kwestię autorstwa tekstu dramatycznego, ponieważ często to, co wyszło spod ręki dramatopisarza, staje się czymś innym na scenie, po zmianach wprowadzonych w trakcie prób. To trudny temat. Zdarzało się, że teksty moich znajomych, podpisane ich nazwiskami, w toku przygotowań do realizacji scenicznych były przepisywane, przemontowywane, uzupełniane, obrastały w nowe znaczenia, kwestie i sceny. Co wtedy? Nigdy nie miałam podobnych doświadczeń, zwykle sprawowałam kontrolę nad tym, co ostatecznie stanowiło część spektaklu, i współpracowałam z reżyserami i reżyserkami, którzy traktowali teksty z dużym szacunkiem, zawsze gwarantowali mi prawo do wypowiedzi, do wysuwania propozycji i weryfikowania zmian. W kontrowersyjnych, potencjalnie konfliktowych sytuacjach zwykle przyznaję słuszność reżyserowi/reżyserce, ponieważ mam zaufanie do osób, z którymi współpracuję. Chcę jednak podkreślić, że żaden z moich tekstów nie został nigdy bez mojej zgody i kontroli wywrócony na lewą stronę. Kto byłby wtedy jego autorem/autorką? Zresztą tekst dramatyczny to często zapis procesu, szczególnie jeśli powstaje kolektywnie w czasie prób.
Zanim przejdę do podsumowania, pozwolę sobie na krótkie uzasadnienie tej usilnej, długoletniej walki o dramat, która nie ustaje, choć wokół nas niewiele się zmienia. Pytanie zadane w Brakarni brzmiało: „Komu jeszcze brakuje dramatu?”. Odpowiem nieco patetycznie (bo kto mi zabroni?): moim zdaniem wszystkim. Dramat ma ogromne możliwości językowe, pozwala na eksperyment i zabawę, na niezwykle szybkie reagowanie i podnoszenie tematów ważkich społecznie. Daje szansę, by spojrzeć na takie kwestie w nieoczywisty sposób, prowokuje do dyskusji. Dla mnie jako twórczyni wiąże się z otwarciem na nowe narzędzia, ze sprawdzaniem się poza moją strefą komfortu, z przezwyciężaniem własnych ograniczeń i unikaniem utartych ścieżek. Dla publiczności to doświadczenie wspólnotowego przeżywania emocji, zderzenie z trudnymi tematami, ale także dobra, po prostu fajna rozrywka, która poszerza horyzonty. A literatura?
Literatura może jedynie skorzystać na testowaniu tego, gdzie leżą jej granice i co może się tam wydarzyć – tam, czyli na tym dziwnym styku słowa i ciała.
Zdaję sobie sprawę, że przemawia przeze mnie idealizm neofitki. Czasem mogę brzmieć jak osoba przekonana o tym, że wszystko wie, ponieważ pracowała przy kilku spektaklach, coś tam przeczytała i coś usłyszała. Tak naprawdę jednak wiem niewiele. Dramat w potrzebie to temat niezwykle złożony, dotyczący szerokiego grona twórców, niemniej myślę, że każdy głos jest ważny. Nie chodzi o pogłębianie podziałów, ale o zasypywanie wilczych dołów – żebyśmy mogli wspólnie pracować nad poprawą widoczności dramatu w świecie literatury i kultury.
A co możemy zrobić oprócz wszystkich rzeczy, o których tu pisałam? Nie wiem. Może następnym razem, wybierając spektakl, kupmy bilet na realizację nowego polskiego tekstu, sprawdźmy, kto ów tekst napisał i jakie inne emanacje w sztuce są dziełami tej określonej osoby, rzućmy okiem w księgarni, czy na regałach nie ma książki tego autora bądź tej autorki, a jeśli jest, to ją kupmy, pożyczmy kilku zaufanym ludziom albo i obcym (byle oddali), a na końcu postawmy tę książkę na półce, żeby było ją widać. Więc – właśnie o to chodzi.
Niech nas zobaczą.
W toku prac nad powyższym tekstem rozmawiałam ze znajomymi dramatopisarzami i dramatopisarkami, słuchałam specjalistek i specjalistów, czytałam artykuły na omawiany temat, korzystałam także z następujących źródeł:
- Dramat w potrzebie (skrócony zapis rozmowy z Mateuszem Pakułą, Ishbel Szatrawską, Joanną Oparek i Przemysławem Pilarskim, która odbyła się w ramach siedemnastego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia. Rozmowę prowadziła Agata Dąbek, z publiczności głos zabrała między innymi Karolina Felberg-Pawłowska, materiały do druku opracowała Zuzanna Berendt), „Dialog” 2025, nr 2 (816).
- Mówię Ci dramat! (opracowanie: Agata Dąbek, Joanna Oparek; konsultanci i konsultantki programu: Mateusz Pakuła, Ishbel Szatrawska, Jolanta Janiczak, Anna R. Burzyńska, Anna Marchewka, Agnieszka Wolny-Hamkało).
- Komu jeszcze brakuje dramatu? (podkast „Dziennika Literackiego” Brakarnia Anny Marchewki z udziałem Agaty Dąbek, Joanny Oparek, Aleksandry Zielińskiej).