Stracona/Ocalona. O Stanisławie Przybyszewskiej

Pomię­dzy mną a pro­fe­sor Gabrie­lą Matu­szek-Stec na kon­fe­ren­cji Przy­by­szew­ski i inni. Począt­ki spo­łecz­ne­go ruchu nauko­we­go huma­ni­stów w Gdań­sku 1923–2023 (Gdańsk, 4‒5 czerw­ca 2023) wybuchł inten­syw­ny spór na temat roli, jaką ojciec, Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski, ode­grał w życiu cór­ki, Sta­ni­sła­wy Przy­by­szew­skiej. Ja mówi­łam – wyda­wa­ło mi się to oczy­wi­ste – że moder­ni­stycz­ny twór­ca zro­bił cór­ce krzyw­dę, że życie pisar­ki w Gdań­sku, zwłasz­cza po śmier­ci męża, świad­czy o tym, iż prze­ży­ła trau­mę. Twier­dzi­łam, że moż­na u niej odna­leźć wyraź­ne symp­to­my PTSD. Mówi­łam i wią­za­łam to psy­chicz­ne zra­nie­nie z czy­na­mi ojca.

Na moje tezy pro­fe­sor Matu­szek-Stec odpo­wia­da­ła kil­ku­krot­nie, że nie mam prze­ko­nu­ją­cych argu­men­tów na to, co gło­szę, i że sama nie zna żad­nych doku­men­tów doty­czą­cych tej, rze­ko­mej dla niej, spra­wy. Kra­kow­ska badacz­ka bro­ni­ła Przy­by­szew­skie­go, mówiąc, że nie zro­bił swo­je­mu dziec­ku nic bar­dzo złe­go (sła­by był tyl­ko i tchórz­li­wy), że taka była epo­ka, że pisarz nie dopu­ścił się krzyw­dze­nia, a zwłasz­cza nad­uży­cia sek­su­al­ne­go, wobec cór­ki.

A tego rodza­ju oskar­że­nie wisi – i co cha­rak­te­ry­stycz­ne, zawsze wisia­ło – w powie­trzu1.

Na co ja znów odpo­wia­da­łam (i mam zamiar nadal odpo­wia­dać) mniej wię­cej w tym sen­sie: jasne, że nie odkry­li­śmy zapi­su, w któ­rym Przy­by­szew­ski wyznawał(by): „Dnia tego i tego, tam i tam, obco­wa­łem sek­su­al­nie z cór­ką”. Tego nie ma, ale nie ozna­cza to ani tego, że do kazi­rodz­twa nie doszło, ani tego, że Przy­by­szew­ski o tym nie pisał. Pośred­nio suge­ro­wał nie­raz, że coś takie­go się wyda­rzy­ło. Cią­gle kogoś krzyw­dził – a co naj­mniej dra­ma­tycz­nie zawo­dził – i cią­gle się potem kajał (nie wkła­da­jąc przy tym żad­ne­go sta­ra­nia w rze­czy­wi­ste, choć czę­ścio­we, napra­wie­nie zła). Mógł więc i to zro­bić – i co wię­cej, mógł to wyznać, więc takie świa­dec­two może jesz­cze wypły­nie.

Nie może­my być pew­ni, ale zacho­wa­ło się tak wie­le śla­dów i poszlak, że prze­ma­wia­ją one wręcz jaskra­wo, gdy przyj­mie­my hipo­te­zę poja­wie­nia się bar­dzo sil­ne­go zda­rze­nia trau­ma­ty­zu­ją­ce­go psy­chi­kę kil­ku­na­sto­let­niej dziew­czy­ny, a takim czyn­ni­kiem bywa bar­dzo czę­sto prze­stęp­stwo sek­su­al­ne popeł­nio­ne na zależ­nej od spraw­cy i bez­bron­nej wobec nie­go, emo­cjo­nal­nie i spo­łecz­nie, mło­dej oso­bie.

1

Przy­po­mnę w naj­więk­szym skró­cie: w czerw­cu 1899 roku we Lwo­wie malar­ka Anie­la Pają­ków­na słu­cha wykła­du słyn­ne­go pisa­rza, Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­skie­go. Potem pozna­je go oso­bi­ście i przez kil­ka pierw­szych mie­się­cy ich rela­cja pole­ga na tym, że sto­sun­ko­wo sta­bil­na finan­so­wo kobie­ta opie­ku­je się o kil­ka lat od sie­bie młod­szym, żona­tym, nie­od­po­wie­dzial­nym męż­czy­zną. W pew­nym momen­cie ta opie­ka prze­ra­dza się w krót­ki zwią­zek (z jej stro­ny miło­sny), Pają­ków­na zacho­dzi w cią­żę i po dzie­wię­ciu mie­sią­cach rodzi się Sta­sia.

W tym samym cza­sie i po tym samym odczy­cie, na któ­rym była malar­ka, Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski pozna­je żonę wiel­bio­ne­go przez sie­bie poety Jana Kaspro­wi­cza i uwo­dzi ją.

Dra­ma­tycz­ne w skut­kach zda­rze­nia kil­ku­na­stu mie­się­cy – od czerw­ca 1899 do paź­dzier­ni­ka 1901 roku (1 paź­dzier­ni­ka rodzi się Sta­sia) ‒ mają nie­zwy­kle inten­syw­ny cha­rak­ter. W tym cza­sie smut­ny sza­tan „zarzą­dza” cha­otycz­nie swo­imi związ­ka­mi z żoną Dagny Juel, z Jadwi­gą, żoną Kaspro­wi­cza, i z Anie­lą Pają­ków­ną. Przy­by­szew­ski, żeby mieć czas dla zazdro­snej Jadwi­gi (z łatwo­wier­ną Anie­lą Stach nie liczył się zupeł­nie, sta­rał się tyl­ko, żeby Kaspro­wi­czo­wa nie dowie­dzia­ła się o ist­nie­niu jesz­cze jed­nej kochan­ki i ich wspól­nym dziec­ku), sta­ra się jakoś pozbyć żony i wpa­da na pomysł wysła­nia jej w podróż: orga­ni­zu­je wyjazd Dagny i syna Zeno­na do Tyfli­su (dzi­siej­sze­go Tibi­li­si). Uda­je, że zamie­rza jechać tam z rodzi­ną oraz ze swo­im ako­li­tą, Wła­dy­sła­wem Eme­ry­kiem:

W dniu wyjaz­du obła­do­wa­na baga­ża­mi [Dagny – E.G.] zosta­je wepchnię­ta przez Sta­cha do wago­nu pocią­gu zmie­rza­ją­ce­go na Kau­kaz. Ma jej towa­rzy­szyć jedy­nie Wła­dy­sław Eme­ryk. Stach coś zała­twi i wkrót­ce do nich doje­dzie. Onie­mia­ła, z nie­do­wie­rza­niem patrzy przez okno opusz­cza­ją­ce­go peron pocią­gu2.

W Tyfli­sie nie­zrów­no­wa­żo­ny i zako­cha­ny w Dagny Eme­ryk zabi­ja naj­pierw ją, a potem sie­bie. Może­my przy­pusz­czać, że despe­rat dzia­łał pod wpły­wem wra­że­nia, iż autor Syna­go­gi Sza­ta­na, powierzył/przekazał mu żonę. Eme­ryk się­gnął więc po upra­gnio­ną (przy­rze­czo­ną?) kobie­tę: może­my spe­ku­lo­wać, że gdy mu się sprze­ci­wi­ła, popeł­nił roz­sze­rzo­ne samo­bój­stwo.

Po tym wszyst­kim Przy­by­szew­ski oże­nił się z Kaspro­wi­czo­wą i żył z nią do swo­jej śmier­ci w 1927 roku. Jadwi­ga prze­ży­ła go o mie­siąc. Od 1901 do chwi­li przed­wcze­sne­go zgo­nu w 1912 Anie­la Pają­ków­na wycho­wy­wa­ła dziec­ko naj­pierw we Lwo­wie, gdzie miesz­ka­ła do 1907 roku, potem ruszy­ła w podróż przez Euro­pę, któ­ra zakoń­czy­ła się dla niej w Pary­żu, gdy jej cór­ka mia­ła jede­na­ście lat.

Jed­nym z naj­bar­dziej dokucz­li­wych aspek­tów życia malar­ki po uro­dze­niu Sta­si, oczy­wi­ście oprócz nie­ustan­nych prze­śla­do­wań pan­ny, któ­ra uro­dzi­ła nie­ślub­ne dziec­ko (nie­zno­śnych zwłasz­cza we Lwo­wie), oka­za­ła się nie­moż­ność jakie­go­kol­wiek ure­gu­lo­wa­nia sto­sun­ku z Przy­by­szew­skim: kore­spon­den­cyj­nie obie­cu­je on wszyst­ko, co się da, ale speł­nia tyl­ko to, co mu w danej chwi­li pasu­je. Spra­wa uzna­nia ojco­stwa Sta­si, kwe­stia chrztu i nazwi­ska, wyro­bie­nie doku­men­tów, zapew­nie­nie w mia­rę regu­lar­nych kon­tak­tów ojca z dziec­kiem (co się zupeł­nie nie uda­je ‒ prze­ra­ża zwłasz­cza zupeł­na nie­obec­ność ojca w życiu cór­ki po nagłej śmie­ci Pają­ków­ny w 1912 roku, gdy decy­zje doty­czą­ce losów Sta­si podej­mo­wa­ne są poza nim) ‒ wszyst­ko toczy się pod widzi­mi­się kochan­ka. Ska­zu­je to obie Pają­ków­ny, mat­kę i cór­kę, na cią­głe żebra­nie o tro­chę uwa­gi ze stro­ny Przy­by­szew­skie­go

Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska ponow­nie spo­ty­ka swo­je­go ojca po prze­szło dzie­się­cio­let­niej prze­rwie jako osiem­na­sto­let­nia dziew­czy­na: tak jak mat­ka słu­cha jego gościn­ne­go odczy­tu, tym razem w Kra­ko­wie, i tak jak na jej mat­ce, star­szy już męż­czy­zna robi na mło­dej kobie­cie ogrom­ne wra­że­nie. Tak jak mat­ka w chwi­li spo­tka­nia wyda­je się cał­ko­wi­cie bez­bron­na wobec wpły­wu słyn­ne­go arty­sty.

Od momen­tu pozna­nia w Kra­ko­wie Sta­cha cią­gle znaj­du­je się w pobli­żu ojca. Gdy Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski prze­pro­wa­dza się do Pozna­nia, Sta­ni­sła­wa jedzie za nim, poznań­scy zna­jo­mi i przy­ja­cie­le cór­ki to wyłącz­nie oso­by z kół­ka arty­stycz­ne­go ojca. Gdy Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski dosta­je pra­cę w Gdań­sku, Sta­cha też lądu­je w Wol­nym Mie­ście.

Dwóch pierw­szych męż­czyzn, z któ­ry­mi nawią­zu­je rela­cje sek­su­al­ne, pozna­je przez ojca w Pozna­niu. Naj­pierw to zamoż­ny czło­wiek inte­re­su, Wacław Dzia­ba­szew­ski. Po latach pisar­ka nie może się nadzi­wić, jak wytrzy­my­wa­ła sady­stycz­ne zacho­wa­nia kochan­ka (a i tak, mimo roz­po­zna­nia prze­mo­cy, przez lata wymie­nia­ła z nim listy). Potem wią­że się z mala­rzem Janem Panień­skim, pogrą­żo­nym w cięż­kiej depre­sji. Ten ostat­ni w dwa lata po zawar­ciu mał­żeń­stwa ze Sta­chą umie­ra przed­wcze­śnie w Pary­żu: Anna Kaszu­ba-Dęb­ska, autor­ka Przybyszewskiej/Pająkówny. Głu­che­go krzy­ku, przy­ta­cza opi­nię przy­ja­cie­la z dzie­ciń­stwa, któ­ry twier­dził, że Jan popeł­nił samo­bój­stwo3. Trud­no nie roz­po­znać pew­ne­go wzo­ru, patrząc na te dwa związ­ki: ktoś, kto inte­re­su­je się pro­ble­ma­ty­ką trau­my, bez tru­du roz­po­zna­je auto­de­struk­cyj­ną logi­kę dobo­ru part­ne­rów sek­su­al­nych przez zra­nio­ną mło­dą oso­bę.

Wszy­scy tro­je, ojciec, cór­ka i jej mąż, byli mor­fi­ni­sta­mi. Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski zda­wał się zaży­wać mor­fi­nę spo­ra­dycz­nie (pozo­sta­wał przede wszyst­kim alko­ho­li­kiem), Jan Panień­ski i Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska byli od tego nar­ko­ty­ku zależ­ni total­nie.

Szcze­gól­nie jed­no ze spo­tkań cór­ki z ojcem w Gdań­sku ma nie­po­ko­ją­cy prze­bieg. Zanim do nie­go doszło, Przy­by­szew­ski dłu­go nama­wiał Sta­chę, żeby przy­je­cha­ła odpo­cząć nad morze. Kaszu­ba-Dęb­ska wspo­mi­na, że pisarz zachwa­la cór­ce pięk­no nad­mor­skie­go kra­jo­bra­zu, po jej przy­by­ciu jed­nak oka­zu­je się, że Przy­by­szew­ski do tego stop­nia oba­wia się zazdro­snej Jadwi­gi, że gdy jego dziec­ko przy­jeż­dża, cały czas poby­tu Sta­chy nad morzem spę­dza­ją w czte­rech hote­lo­wych ścia­nach:

Cór­ka nie może gościć w miesz­ka­niu ojca, to zbyt ryzy­kow­ne. Nie pój­dą na spa­cer do sopoc­kich par­ków ani na pla­żę, spę­dzą trzy dni w gdań­skim hote­lu. Tu, w wyna­ję­tym poko­iku, ojciec zapro­po­nu­je cór­ce seans „dobro­czyn­nej tru­ci­zny”4.

Dal­szy prze­bieg zda­rzeń Anna Kaszu­ba-Dęb­ska rela­cjo­nu­je, posłu­gu­jąc się cyta­tem z książ­ki Kry­sty­ny Koliń­skiej:

Obraz poby­tu mógł kie­ro­wać pamięć Sta­si jedy­nie ku bla­de­mu oszczęd­ne­mu świa­tłu w hote­lo­wym poko­ju, lśnie­niu szkła epru­we­tek na szaf­ce noc­nej z lamp­ką owi­nię­tą tanim nie­bie­skim jedwa­bi­kiem, ku drże­niu rąk jej ojca, ku jego zwę­żo­nym źre­ni­com, roz­sze­rza­ją­cym się hip­no­ter­sko nad­na­tu­ral­nym świa­tłem, gdy zaczy­na­ły dzia­łać „dobro­czyn­ne tru­ci­zny”, ku jego sło­wom: Sta­chu! Sta­chu­lek, ty moje bóstwo, moje wszyst­ko, Syjo­nie szczę­ścia, raju mój!, będą­cym zara­zem wyzna­niem do odsło­nię­cia wza­jem­ne­go, o ero­tycz­nym zabar­wie­niu, uczu­cia. Uczu­cia, któ­re wyda­wa­ło się im cał­kiem natu­ral­ne, a w któ­rym postron­ni mogli dopa­trzyć się nie­zdro­we­go roze­dr­ga­nia, pły­nię­cia ku sobie prą­dów i fal o kazi­rod­czym kształ­cie.

[…] W takim mor­fi­nicz­nym odrę­twie­niu odnaj­du­je ich Jadwi­ga Kaspro­wi­czo­wa, któ­ra nie­spo­dzie­wa­nie zmie­nia pla­ny podróż­ne i wra­ca z War­sza­wy do domu. Nastę­pu­je seria awan­tur, 19 lip­ca Stach­na paku­je sakwo­jaż i w fatal­nej kon­dy­cji psy­chicz­nej wra­ca do miesz­ka­nia przy uli­cy Sta­szi­ca w Pozna­niu5.

War­to zwró­cić uwa­gę, w jak szcze­gól­ny spo­sób cyto­wa­na w książ­ce Anny Kaszu­by-Dęb­skiej Kry­sty­na Koliń­ska opo­wia­da o tym epi­zo­dzie. Szo­ku­je zwłasz­cza zda­nie o „wza­jem­nych” kazi­rod­czych emo­cjach oboj­ga. Rela­cja Koliń­skiej nie jest może wprost oskar­że­niem dziec­ka, „któ­re lgnie do star­sze­go męż­czy­zny i gubi god­ne­go lito­ści kapła­na”, ale nie jest od kościel­nych opo­wie­ści tak bar­dzo odle­gła. Tym­cza­sem trud­no nie zauwa­żyć, że mło­da kobie­ta wpa­dła w pułap­kę: spo­dzie­wa­ła się spo­tka­nia w miesz­ka­niu Przy­by­szew­skich (oczy­wi­ście pod nie­obec­ność Jadwi­gi), a tym­cza­sem pisarz zacią­gnął ją do hote­lu; zapro­sił na nad­mor­ski wypo­czy­nek w otwar­tej prze­strze­ni, a potem zamknął się z nią (i z mor­fi­ną) na trzy dni w cia­snym „gniazd­ku”.

Sta­cha ma dwa­dzie­ścia lat i jest emo­cjo­nal­nie uza­leż­nio­na od dopie­ro co pozna­ne­go ojca, któ­ry po raz kolej­ny nad­uży­wa zaufa­nia tej, któ­ra zna­la­zła się w pułap­ce ocza­ro­wa­nia. W twór­czo­ści pisar­ki kil­ka­krot­nie poja­wia się temat kazi­rod­cze­go związ­ku ojca i cór­ki: sta­je się on pierw­szo­pla­no­wy w auto­bio­gra­ficz­nym frag­men­cie Eine reali­sti­sche Stu­die (Stu­dium reali­stycz­ne), a tak­że w pierw­szym z trzech dra­ma­tów pisar­ki, w Dzie­więć­dzie­sią­tym trze­cim6. Naj­moc­niej­szą jed­nak poszla­ką świad­czą­cą o trau­mie (sek­su­al­ne­go?) nad­uży­cia w mło­dym wie­ku jest kon­se­kwent­nie i skraj­nie auto­de­struk­cyj­ny spo­sób życia doro­słej Sta­chy po śmier­ci męża, Jana Panień­skie­go. To życie skła­da się, poza pisa­niem, z mor­fi­ny, nędzy, gło­du, zim­na, pra­wie zupeł­nej samot­no­ści. Zamknię­ta w czte­rech ścia­nach szkol­ne­go bara­ku autor­ka Spra­wy Dan­to­na ukry­wa się przed oto­cze­niem, jed­no­cze­śnie marząc o przy­szłej świa­to­wej sła­wie. Umie­ra w wie­ku trzy­dzie­stu czte­rech lat.

Jeden z byłych uczniów Gim­na­zjum Pol­skie­go uka­zał efekt trwa­ją­ce­go lata­mi samo­oka­le­cza­nia się pisar­ki, kre­śląc prze­raź­li­wą postać wynisz­czo­nej kobie­ty:

Wia­do­mo było, że to bied­ne, nie­śmia­łe wid­mo o nie­pew­nym kro­ku, nie­sko­or­dy­no­wa­nych ruchach i zga­słej twa­rzy jest cór­ką Przy­by­szew­skie­go i wdo­wą po pro­fe­so­rze gim­na­zjal­nym. Mówio­no wśród uczniów, że jest albo alko­ho­licz­ką, albo nar­ko­man­ką, albo i jed­no, i dru­gie.

Wtó­ru­je mu gim­na­zjal­ny pro­fe­sor, Zbi­gniew Ryn­duch:

Pamię­tam, że kil­ka­krot­nie widzia­łem ją, jak w ran­nych godzi­nach prze­cho­dzi­ła ze swo­je­go miesz­ka­nia (w bara­ku) przy dzie­dziń­cu Gim­na­zjum Pol­skie­go, tak jakoś bokiem i chył­kiem, tak że nawet trud­no było doj­rzeć Ją z twa­rzy7.

I uczeń, i nauczy­ciel kre­ślą przej­mu­ją­ce obra­zy zni­ka­nia za życia, kadry psy­chicz­ne­go umie­ra­nia.

2

Dla kogoś, kto, tak jak ja, czy­tał z wypie­ka­mi na twa­rzy listy Przy­by­szew­skiej w chwi­li ich uka­za­nia się w latach 70. XX wie­ku taki obraz twór­czy­ni był – i nadal jest – praw­dzi­wym wstrzą­sem. Kie­dy porów­nu­ję go z moc­nym, zwy­cię­skim gło­sem pisar­ki prze­ma­wia­ją­cej w listach, nie mogę się nadzi­wić, że to ta sama oso­ba. Z jed­nej stro­ny życie i śmierć ćpun­ki (nie mam co do tego wąt­pli­wo­ści), a z dru­giej wspa­nia­ły, zazwy­czaj wręcz trium­fa­li­stycz­ny, ton kore­spon­den­cji i Spra­wy Dan­to­na. Zadzi­wia współ­o­bec­ność dwu tak odmien­nych tona­cji, tak rady­kal­nie sprzecz­nych obra­zów.

Ta zdu­mie­wa­ją­ca dwo­istość ma nie­wąt­pli­wie zwią­zek z inną nie­zwy­kłą cechą pisar­stwa autor­ki Asymp­tot: w twór­czo­ści Przy­by­szew­skiej aspekt inte­lek­tu­al­ny, zim­ny, ducho­wy – pisar­ka powie­dzia­ła­by: men­tal­ny – prze­cho­dzi nagle, w bły­ska­wicz­nej eks­plo­zji, w halu­cy­na­cyj­ne roje­nia. Gdy zapo­zna­je­my się z całym dzie­łem pisar­skim autor­ki – z dra­ma­ta­mi, pro­zą i lista­mi – widzi­my, że mogły powstać  na kla­sy­cy­stycz­nym grun­cie. Spra­wa Dan­to­na, i w mniej­szym stop­niu Ther­mi­dor (czy nawet Dzie­więć­dzie­sią­ty trze­ci), a tak­że nie­zwy­kłe ana­li­zy feno­me­nów spo­łecz­nych, psy­chicz­nych i kul­tu­ro­wych zawar­te w kore­spon­den­cji, cała jasna stro­na trium­fu­ją­ce­go rozu­mu sprzę­ga się (kon­ta­mi­nu­je) z fan­ta­stycz­ną i fan­ta­zma­tycz­ną pro­zą sata­ni­stycz­ną, z mrocz­ny­mi wybu­cha­mi stra­chu, nie­na­wi­ści, z prze­nik­nię­ty­mi auto­de­struk­cją pożą­da­nia­mi. O ile w dra­ma­tach roz­ma­ite zwi­dy i powi­do­ki widać tyl­ko pod pew­nym kątem i tyl­ko gdy się inten­syw­nie w nie wpa­tru­je­my (co robi­łam w Ćmie8), to czy­ta­jąc opo­wia­da­nia i powie­ści Przy­by­szew­skiej, mamy oka­zję pogrą­żyć się w peł­nym, mrocz­nym halu­nie, któ­ry zaj­mu­je całą sce­nę, cały świat przed­sta­wio­ny. Nie ma tam świa­tła, demon zwy­cię­ża.

A wszyst­ko to – w jesz­cze jed­nym obro­cie inter­pre­ta­cyj­nym – moż­na wią­zać z tym, że w bio­gra­fii i pisar­stwie autor­ki Spra­wy Dan­to­na czas pły­nie i nie pły­nie zara­zem. Przy­by­szew­ska powra­ca cią­gle do tego same­go punk­tu, do nie­ustan­nych repe­ty­cji sce­ny oka­le­cza­nia, powta­rza­nia destruk­cji. I znów: trud­no nie powią­zać tego zja­wi­ska z roz­le­gły­mi skut­ka­mi trau­my.

Nie­po­ko­ją­cym sygna­łem (sym­bo­lem) zatrzy­ma­nia, krą­że­nia w kół­ko może być histo­ria nazwisk Sta­chy: naj­pierw jest Pają­ków­ną, potem Przy­by­szew­ską, żeby po mężu stać się Panień­ską. Tak­że z powo­du gro­te­sko­wo­ści takie­go obro­tu spraw pisar­ka decy­du­je się zacho­wać nazwi­sko ojca w dome­nie lite­rac­kiej. Wte­dy jed­nak wię­zi ją lustrza­ne odbi­cie ono­ma­stycz­ne i lite­rac­kie: Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska sty­ka się, kon­fron­tu­je i cią­gle mie­sza ze Sta­ni­sła­wem Przy­by­szew­skim.

Ojciec wca­le nie zni­ka z życia cór­ki, nawet gdy pisar­ka wyra­ża się wyłącz­nie źle lub bar­dzo kry­tycz­nie o auto­rze Dzie­ci sza­ta­na, nie ozna­cza to, że się od nie­go uwal­nia. Jej kry­ty­ka nie jest toż­sa­ma ze  wzru­sze­niem znie­ru­cho­mia­łe­go cza­su psy­chicz­ne­go: Sta­cha nie­ustan­nie prze­ra­bia pro­zę Przy­by­szew­skie­go. Ojciec pozo­sta­je czar­nym lustrem poczy­nań cór­ki, co wca­le nie ozna­cza, że autor­ka Ostat­nich nocy ventôse’a nicze­go nie osią­gnę­ła w swo­im dąże­niu do usa­mo­dziel­nie­nia: w prze­ci­wień­stwie do autor­ki Spra­wy Dan­to­na odrzu­cam alter­na­ty­wę albo-albo. Wie­le jest dróg pośrod­ku, moż­na coś, moż­na wie­le stwo­rzyć, nie osią­ga­jąc wszyst­kie­go, nie docho­dząc do celu.

3

War­to przyj­rzeć się tak­że innym aspek­tom nie­zwy­kłe­go losu autor­ki Ther­mi­do­ra.  To jesz­cze inne widze­nie zyskać może­my, uwzględ­nia­jąc fakt, że Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska była efek­tem zadzi­wia­ją­ce­go eks­pe­ry­men­tu spo­łecz­no-kltu­ro­wo-rodzin­ne­go.

Jed­no poko­le­nie wcze­śniej, w losach ojca i mat­ki, Sta­ni­sła­wa i Anie­li, doszło do bły­ska­wicz­ne­go awan­su spo­łecz­ne­go oboj­ga rodzi­ców. Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski, dziec­ko wiej­skie­go nauczy­cie­la z Kujaw, stał się w eks­pre­so­wym tem­pie wiel­ką gwiaz­dą środ­ko­wow­schod­niej cyga­ne­rii. Jako dwu­dzie­sto­kil­ku­la­tek bry­lo­wał już w śro­do­wi­skach arty­stycz­nych Ber­li­na, a potem Kra­ko­wa.

Anie­la Pają­ków­na awan­so­wa­ła spo­łecz­nie i arty­stycz­nie jesz­cze rady­kal­niej: cór­ka chło­pa, Wła­dy­sła­wa Pają­ka, stan­gre­ta Paw­li­kow­skich z Medy­ki, dzię­ki opie­ce zna­ko­mi­tych mece­na­sów zosta­ła świet­nie wykształ­co­ną malar­ką, repre­zen­tant­ką pierw­sze­go poko­le­nia pro­fe­sjo­nal­nych pol­skich arty­stek.

W losie autor­ki Spra­wy Dan­to­na odna­leźć może­my, jak sądzę, ciąg dal­szy, odle­glej­sze kon­se­kwen­cje oddzia­ły­wa­nia czyn­ni­ków kształ­tu­ją­cych bio­gra­fie i twór­czo­ści rodzi­ców. Zda­je się, że pro­ce­sy spo­łecz­ne, wzor­ce gen­de­ro­wo-kla­so­we – dzia­ła­ją­ce poprzez ludz­kie prak­ty­ki kon­kret­nych osób – któ­re ukształ­to­wa­ły Anie­lę i Sta­ni­sła­wa, formowały/destruowały rów­nież ich cór­kę. Zakres życio­wych moż­li­wo­ści ojca i mat­ki ‒ przy­po­mi­nam: dwoj­ga awan­su­ją­cych pro­win­cju­szy ‒ były jed­nak zupeł­nie inne. Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski wyko­rzy­stał bez zaha­mo­wań moż­li­wo­ści „hula­nia”, prze­wi­dzia­ne kul­tu­ro­wo dla cha­ry­zma­tycz­ne­go lide­ra euro­pej­skiej bohe­my, któ­rym, jak wie­my, stał się bar­dzo szyb­ko. Wedle moder­ni­stycz­nych wyobra­żeń wiel­kie­mu „geniu­szo­wi” „nale­ża­ły się” hoł­dy, a tym samym dat­ki ze stro­ny fili­strów, „nale­żał się” nie­usta­ją­cy stru­mień alko­ho­lu i nar­ko­ty­ków oraz, oczy­wi­ście, seks ze wszyst­ki­mi kobie­ta­mi, któ­re wiel­ki arty­sta zdo­łał uwieść.

We wcze­śniej­szym frag­men­cie arty­ku­łu opo­wie­dzia­łam w skró­cie prze­bieg naj­słyn­niej­sze­go z „tań­ców miło­ści i śmier­ci”, któ­re roz­pę­tał Przy­by­szew­ski. Wra­ca­jąc do tego wąt­ku, dodam, że tam­ta burza pochło­nę­ła dzie­sięć mar­twych i zra­nio­nych psy­chicz­nie egzy­sten­cji ludz­kich: była wśród nich oszu­ka­na i zabi­ta Dagny, zma­ni­pu­lo­wa­ny, zbrod­ni­czy (i rów­nież mar­twy) Eme­ryk, osie­ro­co­ne dzie­ci z mał­żeń­stwa Przy­by­szew­skie­go i Nor­weż­ki – Iwi i Zenon. Do tego Jan Kaspro­wicz, porzu­co­ny mąż Jadwi­gi, i ich dwie cór­ki, Anna i Jani­na. No i oczy­wi­ście Anie­la i Sta­cha. Moż­na zali­czyć do ofiar kata­kli­zmu rów­nież Jadwi­gę, bo choć ta prze­ży­ła i zawar­ła mał­żeń­stwo z Przy­by­szew­skim, to lata­mi zno­si­ła od wyszar­pa­ne­go męża kłam­stwa, mani­pu­la­cje i oszu­stwa.

Nie ma wąt­pli­wo­ści, że pożyw­ką dla tego rodza­ju męskich czy­nów są wzmoc­nio­ne, „pod­krę­co­ne” patriar­chal­ne przy­wi­le­je dla poli­tycz­ne­go lide­ra, ducho­we­go guru czy lite­rac­kie­go i arty­stycz­ne­go geniu­sza. Zwróć­my uwa­gę, jak zdu­mie­wa­ją­co podob­ny jest opo­wie­dzia­ny prze­ze mnie (za wie­lo­ma inny­mi gawę­dzia­rza­mi) ciąg skan­da­licz­nych wyda­rzeń, podob­ny do tego, co zda­rza się współ­cze­śnie „cha­ry­zma­tycz­nym” lide­rom ruchów poli­tycz­nych, przy­wód­com wie­lu sekt, gwiaz­dom zespo­łów roc­ko­wych czy boha­te­rom innych wyda­rzeń medial­nych. Z per­spek­ty­wy ruchu #metoo to podo­bień­stwo ude­rza9.

Gdy posta­wi­my obok sie­bie Anie­lę i Sta­ni­sła­wa, porów­na­my ich losy i dro­gi, zoba­czy­my, że ska­la i logi­ka napięć i sprzecz­no­ści, któ­re kształ­to­wa­ły los Przy­by­szew­skie­go jako męż­czy­zny i arty­sty, oraz ska­la i logi­ka napięć i sprzecz­no­ści deter­mi­nu­ją­cych życie i twór­czość Pają­ków­ny jako kobie­ty i artyst­ki dały dwa bar­dzo odmien­ne sce­na­riu­sze.

W bio­gra­fii Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­skie­go nie­wie­le było ele­men­tów, któ­re zatrzy­my­wa­ły­by jego pra­gnie­nia i kon­sump­cję, hamo­wa­ły nie­ogra­ni­czo­ną eks­plo­ata­cję zaso­bów przez „geniu­sza”. Dro­ga samo­zwań­cze­go „guru” była wpraw­dzie dla nie­go same­go na dłuż­szą metę wynisz­cza­ją­ca (zdro­wot­nie i etycz­nie), ale dość dłu­go skła­da­ła się z aktów trium­fal­ne­go uży­wa­nia. Orszak nowe­go Dio­ni­zo­sa prze­ta­czał się zwy­cię­sko naj­pierw przez Ber­lin, potem przez Kra­ków, a tak­że inne mia­sta (w tym Lwów), choć wraz z upły­wem cza­su koro­wód ten skła­dał się z posta­ci coraz bar­dziej pokracz­nych, znisz­czo­nych licz­ny­mi nad­uży­cia­mi10. Świa­do­my, że w jed­nym miej­scu, po pew­nym cza­sie, zna­ją już reper­tu­ar dio­ni­zyj­skiej tru­py, „geniusz” powta­rza impuls uwie­dze­nia w kolej­nych mia­stach, „dając kon­cer­ty na pro­win­cji”.

Za to ana­li­zu­jąc bio­gra­fię Anie­li Pają­ków­ny, natra­fia­my na głę­bo­ki kon­flikt wzo­rów i prak­tyk, skut­ku­ją­cych para­li­żem życio­wych i twór­czych moż­li­wo­ści artyst­ki. Odkry­cie tej blo­ka­dy zawdzię­czam wspo­mnia­nej książ­ce Anny Kaszu­by-Dęb­skiej Głu­chy krzyk. To dzię­ki niej uświa­do­mi­łam sobie, że na losach Pają­ków­ny, oprócz spek­ta­ku­lar­nych skut­ków zarów­no samej „przy­go­dy”, jak i całej zna­jo­mo­ści z Przy­by­szew­skim, zacią­ży­ła inna potęż­na, choć dużo dys­kret­niej­sza postać: była nią wie­lo­let­nia opie­kun­ka artyst­ki. Nazy­wa­ła się Hele­na z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­ska (1837‒1918) i była żoną inne­go słyn­ne­go dobro­czyń­cy arty­stów, Mie­czy­sła­wa Gwal­ber­ta Paw­li­kow­skie­go (1834‒1903)11.

Od jede­na­ste­go roku życia Anie­la Pają­ków­na wycho­wu­je się pod kura­te­lą ary­sto­kra­tycz­nej „mat­ki”. Dziew­czyn­ka zamiesz­ku­je w kra­kow­skim domu Paw­li­kow­skich, cho­dzi tam do semi­na­rium nauczy­ciel­skie­go i kształ­ci się arty­stycz­nie, naj­pierw na miej­scu, a potem za gra­ni­cą.

W macie­rzyń­sko-cór­czyń­skiej rela­cji, któ­ra zawią­zu­je się mię­dzy dwie­ma kobie­ta­mi, miłość spla­ta się z ogrom­nym kla­so­wym dystan­sem. Paw­li­kow­ska okre­śla się w listach do Anie­li jako jej pół­mat­ka. Młod­sza kobie­ta do koń­ca życia zwra­ca się do star­szej per „pani”. War­to uwzględ­nić dez­orien­tu­ją­cy, skry­cie i fun­da­men­tal­nie destruk­cyj­ny, wymiar sytu­acji, w któ­rej zna­la­zło się uta­len­to­wa­ne chłop­skie dziec­ko. Hele­na Paw­li­kow­ska, zło­śli­wie powiem „dobra pani”, doko­na­ła cze­goś w rodza­ju „kul­tu­ro­we­go porwa­nia”: wyrwa­ła z rodzin­ne­go domu mło­dą chłop­kę i kształ­ci­ła ją lata­mi jak dobrze uro­dzo­ną (na dobrze uro­dzo­ną) pan­nę. Anie­la Pają­ków­na pobie­ra­ła w domu Paw­li­kow­skich lek­cje fran­cu­skie­go, savoire-vivre’u, tań­ca i gry na pia­ni­nie. A prze­cież „porwa­na” jako kil­ku­lat­ka, Anie­la pamię­ta­ła dobrze chłop­ski dom rodzi­ców,  rodzeń­stwo, trud­no więc, żeby nie czu­ła się wśród ary­sto­kra­tów jak lal­ka w cudzych piór­kach; trud­no, żeby nie odbie­ra­ła sie­bie samej jako kome­diant­ki (oszust­ki) gra­ją­cej kogoś, kim nie jest. Trud­no sobie wyobra­zić, żeby inne pan­ny z dobrych domów nie wyśmie­wa­ły się z niej, nie dawa­ły do zro­zu­mie­nia, jak bar­dzo jest od nich gor­sza.

Wyobra­żam sobie, że musia­ła cze­piać się spód­ni­cy „dobrej pani”, bo tyl­ko ona mogła ją obro­nić zarów­no przed wszech­ogar­nia­ją­cą dez­orien­ta­cją, wewnętrz­ną i zewnętrz­ną, jak i przed skry­tym i/lub jaw­nym szy­der­stwem oto­cze­nia. Ochro­na ary­sto­krat­ki była jed­nak ilu­zo­rycz­na, bo to ona była prze­cież spraw­czy­nią toż­sa­mo­ścio­we­go zamę­tu, w któ­rym Anie­la żyła, któ­rym się sta­wa­ła. Kla­so­we­go miej­sca dla kobiet takich jak malar­ka Pają­ków­na jesz­cze wte­dy nie było. Z pierw­sze­go poko­le­nia wykształ­co­nych pol­skich arty­stek pla­stycz­nych tyl­ko ona była chłop­ką. Los artyst­ki był pio­nier­ski w dosłow­nym sen­sie tego sło­wa i moż­na go było szczę­śli­wie (do pew­ne­go stop­nia) kształ­to­wać, tyl­ko wią­żąc się z przy­szło­ścią, zagar­nia­jąc – dla sie­bie teraz – okru­chy, zapo­wie­dzi demo­kra­tycz­ne­go, otwar­te­go jutra. Trze­ba było mieć mnó­stwo ener­gii, żeby uczy­nić taki skok, a te wła­śnie siły mar­no­wa­ła w Anie­li „dobra pani”. Hele­na Paw­li­kow­ska roz­dar­ta mię­dzy dobrym ser­cem a zupeł­nym bra­kiem empa­tycz­nej wyobraź­ni spo­łecz­nej ze środ­ka hie­rar­chicz­nych norm i reguł wska­zy­wa­ła i kształ­to­wa­ła uro­jo­ne (poro­nio­ne) miej­sce spo­łecz­ne dla swo­jej wycho­wan­ki tak, jak je SOBIE roiła12.

Może­my więc widzieć Anie­lę Pają­ków­nę jako isto­tę hybry­dycz­ną, rodzaj syre­ny, kobie­ce­go fran­ken­ste­ina: zara­zem nie­win­ną dzie­wi­cę, ary­sto­kra­tycz­ną cór­kę stan­gre­ta, jak i nowo­cze­sną, swo­bod­ną artyst­kę; tę, któ­ra zamiast iść mozol­ną, nauczy­ciel­ską dro­gą siła­czek, zna­la­zła się nagle na Par­na­sie. To ostat­nie, jak wie­my dzi­siaj, musia­ło ozna­czać, że nowo­cze­sna artyst­ka, twór­czy­ni, bada/badała i eksploruje/eksplorowała wła­sne pra­gnie­nia, swo­je zaso­by libi­dy­nal­ne. Jed­nak dla Hele­ny z Dzie­du­szyc­kich ten aspekt pozo­sta­wał śle­pą plam­ką: dobra pani nie mia­ła wąt­pli­wo­ści, że artyst­ka Pają­ków­na ma świet­nie malo­wać i żyć jak zakon­ni­ca. Dla hra­bi­ny życie miło­sne mogła mieć jej pół­cór­ka Pają­ków­na tyl­ko w mał­żeń­stwie ‒ a za kogo mia­ło­by wyjść dziec­ko Wła­dy­sła­wa Pają­ka i wycho­wan­ka Hele­ny z hra­biów Dzie­du­szyc­kich? I jak mia­ła­by pogo­dzić Anie­la mał­żeń­stwo z zapro­jek­to­wa­nym dla niej upra­wia­niem fachu zawo­do­wej por­tre­cist­ki?13

Anna Kaszu­ba-Dęb­ska pisze w swo­jej książ­ce, że poja­wia­ły się pogło­ski, jako­by Jan Paw­li­kow­ski (syn oboj­ga mece­na­sów) kochał się w Anie­li w cza­sach ich mło­do­ści. Nawet gdy­by to była praw­da, może­my się domy­ślać, że Pają­ków­na nie mogła w żad­nym razie liczyć na mał­żeń­stwo z synem Hele­ny, z kolei eko­nom Paw­li­kow­skich, Wacław Kol­be (o nim też plot­ko­wa­no), był dla wycho­wa­ni­cy Paw­li­kow­skiej za sła­bą par­tią.

Kto jed­nak kochał, kto decy­do­wał, kto oce­niał, co wła­ści­we? Czy wszyst­kie te roz­wa­ża­nia mają jaki­kol­wiek sens, czy w ogó­le ktoś kogoś mógł pra­gnąć w tak eks­tre­mal­nych sprzecz­no­ściach spo­łecz­nych i kul­tu­ro­wych? Anna Kaszu­ba-Dęb­ska pro­wa­dzi swo­ją nar­ra­cję w taki spo­sób, że nie wie­my, kto i co czu­je14.Wycho­wan­ka zda­je się czy­tać w myślach pół­mat­ki i wyprze­dzać jej życze­nia: jak pisze Bes­sel van der Kolk, gdy mat­ka nie potra­fi nada­wać z dziec­kiem na tej samej fali, gdy nie umie zsyn­chro­ni­zo­wać się z nim, ono „uczy się, jak być wyobra­że­niem mat­ki o tym, jakie powin­no być dziec­ko”15. Z listów Anie­li i Hele­ny i z tego, co dzie­je się w życiu (i z życiem) Pają­ków­ny, może­my wywnio­sko­wać, że tak wła­śnie zacho­wu­je się „pół­cór­ka”: sta­je się wyobra­że­niem ary­sto­kra­tycz­nej mat­ki o sobie, wcie­la się w jej wyobra­że­nia. Wyda­je się więc, że krót­ki zwią­zek malar­ki z Przy­by­szew­skim moż­na potrak­to­wać (tak­że) jako ‒ bar­dzo nie­szczę­śli­wy ‒ bunt pra­wie cór­ki prze­ciw „dobrej pani”.

Sztyw­ność hie­rar­chicz­na mece­na­ski, brak rozu­mie­nia sfe­ry uczuć i pra­gnień ujaw­nia się rów­nież w innych sytu­acjach: kie­dy Paw­li­kow­ska po śmier­ci Anie­li wybie­ra opie­ku­nów dla Sta­si, decy­du­je się na Zofię i Wacła­wa Mora­czew­skich, a nie na Hele­nę i Mar­ci­na Bar­liń­skich. Może­my przy­pusz­czać, że ary­sto­krat­ce znów cho­dzi o pozy­cję spo­łecz­ną, tym razem dla „pół­w­nucz­ki”: podwój­ne dok­to­ro­stwo medycz­ne Mora­czew­skich to dużo wię­cej niż urzęd­ni­cza rodzi­na chłop­skiej sio­stry, Hele­ny z Pają­ków Bar­liń­skiej. Z dal­szych losów Sta­chy wie­my jed­nak, że ci ostat­ni, któ­rych dziew­czyn­ka dobrze zna­ła i z któ­ry­mi była moc­no zwią­za­na, byli­by dużo lep­szy­mi opie­ku­na­mi. Mał­żeń­stwo medy­ków w chwi­li roz­wo­du zaję­ło się sobą, a nie dziec­kiem, nato­miast ciot­ka, odrzu­co­na przez Hele­nę z Dzie­du­szyc­kich sio­stra mat­ki, trosz­czy­ła się o sio­strze­ni­cę całe życie.

Naj­gor­sze jed­nak było to, iż za radą „dobrej pani” Anie­la Pają­ków­na przez wie­le lat przed­sta­wia­ła się w róż­nych miej­scach swo­jej euro­pej­skiej uciecz­ki jako nia­nia, a nie mat­ka Sta­si.

4

Dwie cią­żą­ce nad Anie­lą posta­cie nie sza­no­wa­ły poten­cjal­nej rodzą­cej się auto­no­mii kobie­ty i artyst­ki. Para­li­żo­wa­ły jej spraw­czość, utrud­nia­ły for­tun­ne roz­gry­wa­nie roz­dzie­ra­ją­cych sprzecz­no­ści pro­ce­su kon­sty­tu­owa­nia się kobie­cej, ple­bej­skiej pod­mio­to­wo­ści twór­czej. I „dobra pani”, i „smut­ny sza­tan” widzie­li Anie­lę Pają­ków­nę jako swo­ją wła­sność, jako figu­rę pry­wat­ne­go ima­gi­na­rium. Ich związ­ki z artyst­ką prze­nik­nię­te były spo­łecz­ną, sym­bo­licz­ną i dosłow­ną, prze­mo­cą.

Przy czym sek­su­al­ne nad/użycie Pają­ków­ny, któ­re­go dopu­ścił się Przy­by­szew­ski, mia­ło tra­dy­cyj­nie patriar­chal­ny cha­rak­ter: jak o tym pisa­łam, doko­na­ło się ono w rycie praw cha­ry­zma­tycz­ne­go geniu­sza do wszyst­kich kobiet, któ­re ten zechce posiąść. Zawłasz­cze­nie życia Anie­li przez Hele­nę Paw­li­kow­ską było w dużym stop­niu jej wła­snym, pra­co­wi­cie dzier­ga­nym, haftem kul­tu­ro­wo-spo­łecz­nym (też, oczy­wi­ście, patriar­chal­nym). Z jed­nej stro­ny czuj­ne, hie­rar­chi­zu­ją­ce i kon­wen­cjo­nal­ne oko Hele­ny Paw­li­kow­skiej, któ­re uwię­zi­ło roz­wój Anie­li, a z dru­giej pra­wo do swo­bod­ne­go zaspo­ka­ja­nia chu­ci (patriar­chal­ne i wyso­ko­ar­ty­stycz­ne pozwo­le­nie) wyda­ne Sta­ni­sła­wo­wi Przy­by­szew­skie­mu zde­cy­do­wa­ło naj­pierw i przede wszyst­kim o losie mat­ki, ale potem, bar­dziej pośred­nio, zacią­ży­ło na życiu ich dziec­ka. Może­my się domy­ślać, że Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska po wszyst­kich nad­uży­ciach i eks­pe­ry­men­tach kształ­tu­ją­cych życie rodzi­ców pozo­sta­wa­ła głę­bo­ko zdez­o­rien­to­wa­na (przez całe krót­kie życie), na czym mia­ła­by pole­gać pod­mio­to­wa auto­no­mia doro­słej i twór­czej oso­by i czym jest doświad­cze­nie korzyst­nej sym­bio­zy, w któ­rą warto/trzeba wcho­dzić16.

Zwłasz­cza rady­kal­na opo­zy­cja mię­dzy zupeł­ną auto­no­mią pod­mio­to­wą a nie­wol­nic­twem ducho­wo-psy­chicz­nym, postrze­ga­na w kate­go­riach albo-albo, wyda­je się kształtować/destruować życie Przy­by­szew­skiej i w szcze­gól­ny spo­sób prze­ni­kać jej dzie­ło. Była cór­ką ojca, któ­ry nie­ustan­nie nad­uży­wał kobiet (prze­waż­nie), ale i męż­czyzn, wywie­ra­jąc na nich mediu­micz­ny i mani­pu­la­cyj­ny wpływ. „Geniusz” prze­ła­my­wał wolę innych ludzi, naru­szał ich gra­ni­ce psy­chicz­ne, skła­niał do dzia­ła­nia wbrew wła­sne­mu dobru, dopro­wa­dzał do tego, że zaczy­na­li grać w teatrze jego fan­ta­zma­tów, wymu­szał pozo­sta­wa­nie ze sobą w tok­sycz­nej rela­cji. Na jakiś czas (zazwy­czaj krót­ki, lecz prze­waż­nie kata­stro­fal­ny dla uwie­dzio­nych) potra­fił zro­bić nie­wol­ni­cę i nie­wol­ni­ka z każ­dej i z każ­de­go, z kim wcho­dził w sil­ne emo­cjo­nal­ne, a zwłasz­cza sek­su­al­ne, związ­ki. W klu­czo­wych momen­tach swe­go życia Mar­ta Foer­der, Dagny Juel, Jadwi­ga Kaspro­wi­czo­wa, Anie­la Paja­ków­na, Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska, ale tak­że Wła­dy­sław Eme­ryk, Jan Panień­ski i wie­lu innych podej­mo­wa­ły i podej­mo­wa­li auto­de­struk­cyj­ne decy­zje.

Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­ska była rów­nież cór­ką mat­ki, któ­rą w znacz­nym stop­niu ufor­mo­wa­ły dwie rela­cje mają­ce cha­rak­ter nad­mier­nej, tok­sycz­nej rela­cji. Taki był, jak sądzę, zarów­no zwią­zek Anie­li Pają­ków­ny z „dobrą panią”, jak i ze „smut­nym sza­ta­nem”.

5

Jeże­li spoj­rzy­my na przy­pa­dek autor­ki Ther­mi­do­ra w pro­po­no­wa­ny prze­ze mnie spo­sób, to zoba­czy­my, że pisar­stwo Przy­by­szew­skiej jest cią­giem waria­cji na temat nad­ludz­kie­go wpły­wu wyjąt­ko­wych pod­mio­tów na inne oso­by: taką posta­cią mediu­micz­nie domi­nu­ją­cą w cią­gu utwo­rów o rewo­lu­cji fran­cu­skiej – w Ther­mi­do­rze, Spra­wie Dan­to­na, Ostat­nich nocach ventôse’a – jest Robe­spier­re. Ten wpływ bywa tak ogro­my, że zmie­nia – czy mógł­by zmie­nić – sta­tus pod­mio­tów zależ­nych od obda­rzo­ne­go nad­ludz­ki­mi zdol­no­ścia­mi geniu­sza w nie­wol­ni­ków i nie­wol­ni­ce, w zle­tar­gi­zo­wa­ne instru­men­ty reali­zu­ją­ce wolę pod­mio­tu domi­nu­ją­ce­go. Przy­by­szew­ska cią­gle odtwa­rza obra­zy sym­bio­tycz­nej, zacie­ra­ją­cej ludz­ką auto­no­mię domi­na­cji; opo­wia­da o związ­kach, w któ­rych prze­wa­ga jed­nej stro­ny nad dru­gą prze­kra­cza jaką­kol­wiek racjo­nal­ną ska­lę. W utwo­rach z domi­nu­ją­cą posta­cią Robespierre’a ten nad­ludz­ki wpływ ma jed­nak cha­rak­ter rewo­lu­cyj­ny, co dla Przy­by­szew­skiej zna­czy ducho­wy, jak sama mówi, men­tal­ny. Wódz nie mani­pu­lu­je ludź­mi dla ego­istycz­nych celów. Robi to dla ducha, dla rewo­lu­cji, któ­ra, gdy zapa­nu­je nad świa­tem, zapro­wa­dzi spra­wie­dli­wość spo­łecz­ną. Sta­nie się widzial­no­ścią pla­nu men­tal­ne­go prze­tłu­ma­czo­ną na głę­bo­ko etycz­ny ład socjal­ny. Siły sym­bio­tycz­ne potęż­ne­go geniu­sza uży­te w rewo­lu­cji spo­łecz­nej osta­tecz­nie słu­żą więc dobru, a Robe­spier­re wyda­je się ema­na­cją Kró­la-Ducha z poema­tu Juliu­sza Sło­wac­kie­go; co cie­ka­we, sama pisar­ka pod koniec życia (wspo­mi­na o tym w swo­ich listach) roz­po­zna­ła podo­bień­stwa wła­snej kon­cep­cji do wizji dru­gie­go wiesz­cza.

Jed­nak w pro­za­tor­skich tek­stach, któ­re są prze­rób­ka­mi utwo­rów ojca, ta ogrom­na prze­wa­ga nie­ustan­nie uka­zu­je się jako potwor­na, sata­nicz­na. To mrocz­na stro­na tej samej praw­do­po­dob­nie mocy.

6

Choć autor­ka książ­ki Przybyszewska/Pająkówna. Głu­chy krzyk eks­po­nu­je w tytu­le podwój­nej bio­gra­fii posta­cie kobiet, malar­ki i pisar­ki, to w książ­ce nie­ustan­nie poja­wia się tak­że Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski – nie spo­sób było tego unik­nąć. Dzię­ki per­spek­ty­wie autor­ki Głu­che­go krzy­ku – sta­wia ona pio­nier­ki, twór­cze kobie­ty na pierw­szym pla­nie – może­my wyraź­niej zoba­czyć to, co dotąd albo nam umy­ka­ło, albo co widzia­ły­śmy i widzie­li­śmy, w fał­szy­wym świe­tle, tak­że lite­ra­tu­ro­znaw­czych, rojeń. Kaszu­ba-Dęb­ska trzeź­wo kon­kre­ty­zu­je sce­ny i obra­zy, więc widzi­my alko­ho­li­ka i mani­pu­lan­ta, jak prze­cho­dzi od kobie­ty do kobie­ty, jak en pas­sant nisz­czy ich życia, kła­miąc i oszu­ku­jąc bez koń­ca. W kolej­nych kadrach przy­ła­pu­je­my smut­ne­go sza­ta­na na gorą­cym uczyn­ku: widzi­my, jak wpy­cha on zasko­czo­ną Dagny do pocią­gu, jak wyłu­dza pie­nią­dze od Anie­li, jak zamy­ka się z dwu­dzie­sto­let­nią Sta­chą w sopoc­kim hote­lu. I widzi­my, jakie to przy­no­si skut­ki, jak trud­no jest odbu­do­wać się artyst­kom na zglisz­czach emo­cjo­nal­nych i sek­su­al­nych nad­użyć. Jesz­cze raz powta­rzam: te nad­uży­cia mają patriar­chal­ny cha­rak­ter. Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski, geniusz, guru, mistrz, korzy­sta z kul­tu­ro­we­go pra­wa, żeby kon­su­mo­wać egzy­sten­cje, cia­ła niż­szych, mniej war­tych od sie­bie osób, przede wszyst­kim kobiet.

Opo­wie­dze­nie trzech bio­gra­fii, moc­no sple­cio­nych ze sobą, pozwa­la zoba­czyć, jak wie­le zro­bił autor Krzy­ku, żeby twór­cze życie Anie­li i Sta­ni­sła­wy znisz­czyć, żeby zapo­biec swo­bod­ne­mu wzro­sto­wi kochan­ki i cór­ki. Oczy­wi­ście nie taki był jego świa­do­my cel, po pro­stu mógł, więc uży­wał i nisz­czył, bo nale­ża­ły do nie­go, zale­ża­ły od nie­go, miał do nich pra­wo. W kon­kret­nym przy­pad­ku Anie­li i Sta­ni­sła­wy kani­ba­li­zo­wa­ne isto­ty gor­sze to twór­czy­nie, któ­rych wkład w kształ­to­wa­nie dzi­siej­szej, noszą­cej w sobie przy­szłość pol­skiej kul­tu­ry wyda­je się o wie­le istot­niej­szy niż zatę­chła jed­nak do szpi­ku kości patriar­chal­na legen­da i pisar­stwo Przy­by­szew­skie­go. To z nimi wią­że­my nadzie­ję, to Anie­lę Paja­ków­nę chce­my pytać, jak to jest, gdy chłop­ska cór­ka prze­no­si się z domu Pają­ków do arty­stycz­ne­go Pary­ża, to w jej obra­zy wpa­tru­je­my się, zasta­na­wia­jąc się co się w nich jesz­cze kry­je. Intry­gu­je nas rów­nież, czy przede wszyst­kim, zagad­ka życia i twór­czo­ści gdań­skiej samot­ni­cy, zdu­mie­wa dziw­ny sta­tus tek­stu­al­no­ści jej lite­rac­kich poczy­nań, szo­ku­je rady­ka­lizm auto­de­struk­cyj­ne­go bun­tu. Oczy­wi­ście o spra­wie­dli­wą pamięć o Mar­cie, Dagny, Jadwi­dze i wie­lu innych kobie­tach (ale nie tyl­ko) też się trze­ba upo­mnieć, one też nie zasłu­ży­ły na pożar­cie. Nikt na to nie zasłu­żył.

Te trzy bio­gra­fie są czę­ścią nasze­go dzie­dzic­twa, waż­nym aspek­tem emo­cjo­nal­nej sce­ny pol­skiej kul­tu­ry. Od momen­tu, gdy zoba­czy­ły­śmy i zoba­czy­li­śmy jasno i wyraź­nie losy Anie­li i Sta­chy, kształt bio­gra­fii Sta­ni­sła­wa uległ zmia­nie, czy, ostroż­niej powiem, powi­nien ulec zmia­nie, bo odsło­ni­ła się przed nami potwor­ność uczyn­ków pisa­rza. Trze­ba o tym otwar­cie roz­ma­wiać, prze­ła­mu­jąc patriar­chal­ne nakazy/rozkazy.

 

1 Witold Zechen­ter rela­cjo­nu­je na przy­kład, jak moc­no jego ciot­ka była zanie­po­ko­jo­na fak­tem, że po wykła­dzie Sta­ni­sła­wa Przy­by­szew­skie­go cór­ka nawią­za­ła z nim kon­takt, mimo że krew­na piszą­ce­go naka­za­ła swe­mu mło­de­mu krew­ne­mu, żeby ten chro­nił dziew­czy­nę przed pisa­rzem i nie opusz­czał jej ani na krok. Zob. W. Zechen­ter, Upły­wa szyb­ko życie, Kra­ków: Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, 1975, s. 92.

2 A. Kaszu­ba-Dęb­ska, Przybyszewska/Pająkówna. Głu­chy krzyk, War­sza­wa: Mar­gi­ne­sy, 2023, s. 77.

3 Tam­że, s. 321.

4 Tam­że, s. 259.

5 K. Koliń­ska, Cór­ka smut­ne­go sza­ta­na, War­sza­wa: Twój Styl, 1993, s. 121. Cyt. za: A. Kaszu­ba-Dęb­ska, Przybyszewska/Pająkówna…, s. 258‒259.

6 Bar­dzo cie­ka­wie pisze o tym Marion Brandt. Por. M. Brandt, „Czu­jesz się skre­ślo­na i chcesz się oca­lić”. Powieść auto­bio­gra­ficz­na Sta­ni­sła­wy Przy­by­szew­skiej. Stu­dium Reali­stycz­ne [w:] Dwu­dzie­sto­le­cie mniej zna­ne. O kobie­tach piszą­cych w latach 1918‒1939. Z anto­lo­gią, red. E. Gra­czyk, M. Gra­ban-Pomir­ska, K. Cie­rzan, P. Bicz­kow­ska, Kra­ków: Libron, 2011.

7 Oba świa­dec­twa, kolej­no Oska­ra Jana Tau­schin­skie­go i Zyg­mun­ta Ryn­du­cha, cytu­ję za „Punkt. Alma­nach gdań­skich śro­do­wisk twór­czych” 1979, nr 8, s. 117‒119.

8 E. Gra­czyk, Ćma. O Sta­ni­sła­wie Przy­by­szew­skiej, War­sza­wa: Open, 1994.

9 Jed­nym z punk­tów kon­fe­ren­cji Przy­by­szew­ski i inni. Począt­ki spo­łecz­ne­go ruchu nauko­we­go huma­ni­stów w Gdań­sku 1923‒2023 były teatral­ne wystę­py lice­ali­stek i lice­ali­stów. Przed­sta­wi­li one i oni krót­kie mono­lo­gi Mar­ty Foer­der, Dagny Juel, Jadwi­gi Kaspro­wi­czo­wej – kolej­nych kobiet Przy­by­szew­skie­go. Te wystę­py peł­ne były gnie­wu skie­ro­wa­ne­go prze­ciw smut­ne­mu sza­ta­no­wi; przede wszyst­kim dziew­czy­ny oskar­ża­ły ojca Sta­chy.

10 W pew­nym momen­cie Gabrie­la Zapol­ska napi­sze o „mistrzu” i gru­pie go ota­cza­ją­cej: „z p. Przy­by­szew­skim, zaśli­nio­nym, pija­nym na cze­le, wstręt mnie ogar­nia. To ani arty­stycz­ne, ani pięk­ne. Prze­ciw­nie, robi wra­że­nie ban­dy pija­nych plu­skiew”. H.I. Rogac­ki, Żywot Przy­by­szew­skie­go, War­sza­wa: PIW, 1987, s. 81.

11 Opo­wieść o roli Hele­ny z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­skiej w życiu mat­ki i cór­ki zawdzię­czam autor­ce książ­ki o nich, ale inter­pre­tu­ję dzia­ła­nia ary­sto­krat­ki wobec wycho­wan­ki i jej cór­ki zupeł­nie ina­czej.

12 Wyda­je się, że ele­ganc­ka postać z auto­por­tre­tów Pają­ków­ny wycze­ku­je apro­bu­ją­ce­go spoj­rze­nia pół­mat­ki.

13 Eli­za Orzesz­ko­wa w cie­ka­wy spo­sób ana­li­zu­je pro­blem draż­li­wych, nagle skró­co­nych, rela­cji mię­dzy oso­ba­mi z góry i dołu hie­rar­chii spo­łecz­nej, Pamię­ta­my dobrą panią z opo­wia­da­nia o tym tytu­le (moje zapo­ży­cze­nie jest oczy­wi­ste). Tak­że w Nad Nie­mnem autor­ka uka­zu­je inną boha­ter­kę, Justy­nę Orzel­ską, jako ofia­rę nie­przej­rzy­stych prze­ta­so­wań spo­łecz­nych. Ubo­ga rezy­dent­ka nie jest wystar­cza­ją­co dobra, żeby wyjść za Zyg­mun­ta Kor­czyń­skie­go, ale jej opie­ku­no­wie zakła­da­ją, że znaj­dzie męża w śro­do­wi­sku zie­miań­skim. Gdy­by nie Janek Boha­ty­ro­wicz, pan­na z dobre­go domu powtó­rzy­ła­by los Mar­ty Kor­czyń­skiej.

14 To nie zarzut, to war­tość.

15 B. van der Kolk, Strach ucie­le­śnio­ny. Mózg, umysł i cia­ło w tera­pii trau­my, tłum. M. Zało­ga, War­sza­wa: Czar­na Owca, 2022, s. 148.

16 Psy­cho­te­ra­peu­ta Franz Rup­pert sta­wia hipo­te­zę, że dla zdro­wia psy­chicz­ne­go potrzeb­ne jest zarów­no pozo­sta­wa­nie w nie­tok­sycz­nych rela­cjach sym­bio­tycz­nych, jak i w auto­no­mii nie­bę­dą­cej izo­la­cją. Wybór albo-albo jest nie­ko­rzyst­ny. Zob. F. Rup­pert, Sym­bio­za i auto­no­mia. Trau­ma sym­bio­tycz­na i miłość wol­na od uwi­kłań, tłum. A. Lehr­ke, War­sza­wa: Czar­na Owca, 2020.

– literaturoznawczyni feministyczna i działaczka społeczna, profesora na Uniwersytecie Gdańskim.

więcej →

– polska dramatopisarka i powieściopisarka.

więcej →

Powiązane teksty

16.11.2025
Szkice

Mistrzyni kropki. Notatki na marginesie „Nocy i dnia” i „Między aktami”

Krótkie, proste, dobitne, jedno- albo dwuwyrazowe tytuły dzieł mieszczą się w swoistej metodzie, w której na pierwszy plan wysuwają się oszczędność, precyzja i geniusz kompozycyjny, jakby mistrzostwo polegać miało nie tylko na błyskotliwych opisach, ale także na rzadkiej umiejętności ich przycinania – o powieściach Virginii Woolf pisze Jakub Michał Pawłowski.

04.11.2025
Szkice

„Samotna kobieta, gdy tworzy, nie wygląda pięknie” – o czterech aktach cierpienia pisarki

Pisze się w samotności. Samotność jest niezbędna do sprawnej pracy. Ale z samotnością miało nie być kobiecie do twarzy. Już sam zbitek słów „samotna kobieta” brzmi jak obraźliwy epitet, a wyobrażenie, że kobieta może coś samotnie zdziałać, jest trudne do przyjęcia nawet dla niej samej – o zjawisku samotności w utworach artystek pisze Aleksandra Ewa Furtak.