Pomiędzy mną a profesor Gabrielą Matuszek-Stec na konferencji Przybyszewski i inni. Początki społecznego ruchu naukowego humanistów w Gdańsku 1923–2023 (Gdańsk, 4‒5 czerwca 2023) wybuchł intensywny spór na temat roli, jaką ojciec, Stanisław Przybyszewski, odegrał w życiu córki, Stanisławy Przybyszewskiej. Ja mówiłam – wydawało mi się to oczywiste – że modernistyczny twórca zrobił córce krzywdę, że życie pisarki w Gdańsku, zwłaszcza po śmierci męża, świadczy o tym, iż przeżyła traumę. Twierdziłam, że można u niej odnaleźć wyraźne symptomy PTSD. Mówiłam i wiązałam to psychiczne zranienie z czynami ojca.
Na moje tezy profesor Matuszek-Stec odpowiadała kilkukrotnie, że nie mam przekonujących argumentów na to, co głoszę, i że sama nie zna żadnych dokumentów dotyczących tej, rzekomej dla niej, sprawy. Krakowska badaczka broniła Przybyszewskiego, mówiąc, że nie zrobił swojemu dziecku nic bardzo złego (słaby był tylko i tchórzliwy), że taka była epoka, że pisarz nie dopuścił się krzywdzenia, a zwłaszcza nadużycia seksualnego, wobec córki.
A tego rodzaju oskarżenie wisi – i co charakterystyczne, zawsze wisiało – w powietrzu1.
Na co ja znów odpowiadałam (i mam zamiar nadal odpowiadać) mniej więcej w tym sensie: jasne, że nie odkryliśmy zapisu, w którym Przybyszewski wyznawał(by): „Dnia tego i tego, tam i tam, obcowałem seksualnie z córką”. Tego nie ma, ale nie oznacza to ani tego, że do kazirodztwa nie doszło, ani tego, że Przybyszewski o tym nie pisał. Pośrednio sugerował nieraz, że coś takiego się wydarzyło. Ciągle kogoś krzywdził – a co najmniej dramatycznie zawodził – i ciągle się potem kajał (nie wkładając przy tym żadnego starania w rzeczywiste, choć częściowe, naprawienie zła). Mógł więc i to zrobić – i co więcej, mógł to wyznać, więc takie świadectwo może jeszcze wypłynie.
Nie możemy być pewni, ale zachowało się tak wiele śladów i poszlak, że przemawiają one wręcz jaskrawo, gdy przyjmiemy hipotezę pojawienia się bardzo silnego zdarzenia traumatyzującego psychikę kilkunastoletniej dziewczyny, a takim czynnikiem bywa bardzo często przestępstwo seksualne popełnione na zależnej od sprawcy i bezbronnej wobec niego, emocjonalnie i społecznie, młodej osobie.
1
Przypomnę w największym skrócie: w czerwcu 1899 roku we Lwowie malarka Aniela Pająkówna słucha wykładu słynnego pisarza, Stanisława Przybyszewskiego. Potem poznaje go osobiście i przez kilka pierwszych miesięcy ich relacja polega na tym, że stosunkowo stabilna finansowo kobieta opiekuje się o kilka lat od siebie młodszym, żonatym, nieodpowiedzialnym mężczyzną. W pewnym momencie ta opieka przeradza się w krótki związek (z jej strony miłosny), Pająkówna zachodzi w ciążę i po dziewięciu miesiącach rodzi się Stasia.
W tym samym czasie i po tym samym odczycie, na którym była malarka, Stanisław Przybyszewski poznaje żonę wielbionego przez siebie poety Jana Kasprowicza i uwodzi ją.
Dramatyczne w skutkach zdarzenia kilkunastu miesięcy – od czerwca 1899 do października 1901 roku (1 października rodzi się Stasia) ‒ mają niezwykle intensywny charakter. W tym czasie smutny szatan „zarządza” chaotycznie swoimi związkami z żoną Dagny Juel, z Jadwigą, żoną Kasprowicza, i z Anielą Pająkówną. Przybyszewski, żeby mieć czas dla zazdrosnej Jadwigi (z łatwowierną Anielą Stach nie liczył się zupełnie, starał się tylko, żeby Kasprowiczowa nie dowiedziała się o istnieniu jeszcze jednej kochanki i ich wspólnym dziecku), stara się jakoś pozbyć żony i wpada na pomysł wysłania jej w podróż: organizuje wyjazd Dagny i syna Zenona do Tyflisu (dzisiejszego Tibilisi). Udaje, że zamierza jechać tam z rodziną oraz ze swoim akolitą, Władysławem Emerykiem:
W dniu wyjazdu obładowana bagażami [Dagny – E.G.] zostaje wepchnięta przez Stacha do wagonu pociągu zmierzającego na Kaukaz. Ma jej towarzyszyć jedynie Władysław Emeryk. Stach coś załatwi i wkrótce do nich dojedzie. Oniemiała, z niedowierzaniem patrzy przez okno opuszczającego peron pociągu2.
W Tyflisie niezrównoważony i zakochany w Dagny Emeryk zabija najpierw ją, a potem siebie. Możemy przypuszczać, że desperat działał pod wpływem wrażenia, iż autor Synagogi Szatana, powierzył/przekazał mu żonę. Emeryk sięgnął więc po upragnioną (przyrzeczoną?) kobietę: możemy spekulować, że gdy mu się sprzeciwiła, popełnił rozszerzone samobójstwo.
Po tym wszystkim Przybyszewski ożenił się z Kasprowiczową i żył z nią do swojej śmierci w 1927 roku. Jadwiga przeżyła go o miesiąc. Od 1901 do chwili przedwczesnego zgonu w 1912 Aniela Pająkówna wychowywała dziecko najpierw we Lwowie, gdzie mieszkała do 1907 roku, potem ruszyła w podróż przez Europę, która zakończyła się dla niej w Paryżu, gdy jej córka miała jedenaście lat.
Jednym z najbardziej dokuczliwych aspektów życia malarki po urodzeniu Stasi, oczywiście oprócz nieustannych prześladowań panny, która urodziła nieślubne dziecko (nieznośnych zwłaszcza we Lwowie), okazała się niemożność jakiegokolwiek uregulowania stosunku z Przybyszewskim: korespondencyjnie obiecuje on wszystko, co się da, ale spełnia tylko to, co mu w danej chwili pasuje. Sprawa uznania ojcostwa Stasi, kwestia chrztu i nazwiska, wyrobienie dokumentów, zapewnienie w miarę regularnych kontaktów ojca z dzieckiem (co się zupełnie nie udaje ‒ przeraża zwłaszcza zupełna nieobecność ojca w życiu córki po nagłej śmieci Pająkówny w 1912 roku, gdy decyzje dotyczące losów Stasi podejmowane są poza nim) ‒ wszystko toczy się pod widzimisię kochanka. Skazuje to obie Pająkówny, matkę i córkę, na ciągłe żebranie o trochę uwagi ze strony Przybyszewskiego
Stanisława Przybyszewska ponownie spotyka swojego ojca po przeszło dziesięcioletniej przerwie jako osiemnastoletnia dziewczyna: tak jak matka słucha jego gościnnego odczytu, tym razem w Krakowie, i tak jak na jej matce, starszy już mężczyzna robi na młodej kobiecie ogromne wrażenie. Tak jak matka w chwili spotkania wydaje się całkowicie bezbronna wobec wpływu słynnego artysty.
Od momentu poznania w Krakowie Stacha ciągle znajduje się w pobliżu ojca. Gdy Stanisław Przybyszewski przeprowadza się do Poznania, Stanisława jedzie za nim, poznańscy znajomi i przyjaciele córki to wyłącznie osoby z kółka artystycznego ojca. Gdy Stanisław Przybyszewski dostaje pracę w Gdańsku, Stacha też ląduje w Wolnym Mieście.
Dwóch pierwszych mężczyzn, z którymi nawiązuje relacje seksualne, poznaje przez ojca w Poznaniu. Najpierw to zamożny człowiek interesu, Wacław Dziabaszewski. Po latach pisarka nie może się nadziwić, jak wytrzymywała sadystyczne zachowania kochanka (a i tak, mimo rozpoznania przemocy, przez lata wymieniała z nim listy). Potem wiąże się z malarzem Janem Panieńskim, pogrążonym w ciężkiej depresji. Ten ostatni w dwa lata po zawarciu małżeństwa ze Stachą umiera przedwcześnie w Paryżu: Anna Kaszuba-Dębska, autorka Przybyszewskiej/Pająkówny. Głuchego krzyku, przytacza opinię przyjaciela z dzieciństwa, który twierdził, że Jan popełnił samobójstwo3. Trudno nie rozpoznać pewnego wzoru, patrząc na te dwa związki: ktoś, kto interesuje się problematyką traumy, bez trudu rozpoznaje autodestrukcyjną logikę doboru partnerów seksualnych przez zranioną młodą osobę.
Wszyscy troje, ojciec, córka i jej mąż, byli morfinistami. Stanisław Przybyszewski zdawał się zażywać morfinę sporadycznie (pozostawał przede wszystkim alkoholikiem), Jan Panieński i Stanisława Przybyszewska byli od tego narkotyku zależni totalnie.
Szczególnie jedno ze spotkań córki z ojcem w Gdańsku ma niepokojący przebieg. Zanim do niego doszło, Przybyszewski długo namawiał Stachę, żeby przyjechała odpocząć nad morze. Kaszuba-Dębska wspomina, że pisarz zachwala córce piękno nadmorskiego krajobrazu, po jej przybyciu jednak okazuje się, że Przybyszewski do tego stopnia obawia się zazdrosnej Jadwigi, że gdy jego dziecko przyjeżdża, cały czas pobytu Stachy nad morzem spędzają w czterech hotelowych ścianach:
Córka nie może gościć w mieszkaniu ojca, to zbyt ryzykowne. Nie pójdą na spacer do sopockich parków ani na plażę, spędzą trzy dni w gdańskim hotelu. Tu, w wynajętym pokoiku, ojciec zaproponuje córce seans „dobroczynnej trucizny”4.
Dalszy przebieg zdarzeń Anna Kaszuba-Dębska relacjonuje, posługując się cytatem z książki Krystyny Kolińskiej:
Obraz pobytu mógł kierować pamięć Stasi jedynie ku blademu oszczędnemu światłu w hotelowym pokoju, lśnieniu szkła epruwetek na szafce nocnej z lampką owiniętą tanim niebieskim jedwabikiem, ku drżeniu rąk jej ojca, ku jego zwężonym źrenicom, rozszerzającym się hipnotersko nadnaturalnym światłem, gdy zaczynały działać „dobroczynne trucizny”, ku jego słowom: Stachu! Stachulek, ty moje bóstwo, moje wszystko, Syjonie szczęścia, raju mój!, będącym zarazem wyznaniem do odsłonięcia wzajemnego, o erotycznym zabarwieniu, uczucia. Uczucia, które wydawało się im całkiem naturalne, a w którym postronni mogli dopatrzyć się niezdrowego rozedrgania, płynięcia ku sobie prądów i fal o kazirodczym kształcie.
[…] W takim morfinicznym odrętwieniu odnajduje ich Jadwiga Kasprowiczowa, która niespodziewanie zmienia plany podróżne i wraca z Warszawy do domu. Następuje seria awantur, 19 lipca Stachna pakuje sakwojaż i w fatalnej kondycji psychicznej wraca do mieszkania przy ulicy Staszica w Poznaniu5.
Warto zwrócić uwagę, w jak szczególny sposób cytowana w książce Anny Kaszuby-Dębskiej Krystyna Kolińska opowiada o tym epizodzie. Szokuje zwłaszcza zdanie o „wzajemnych” kazirodczych emocjach obojga. Relacja Kolińskiej nie jest może wprost oskarżeniem dziecka, „które lgnie do starszego mężczyzny i gubi godnego litości kapłana”, ale nie jest od kościelnych opowieści tak bardzo odległa. Tymczasem trudno nie zauważyć, że młoda kobieta wpadła w pułapkę: spodziewała się spotkania w mieszkaniu Przybyszewskich (oczywiście pod nieobecność Jadwigi), a tymczasem pisarz zaciągnął ją do hotelu; zaprosił na nadmorski wypoczynek w otwartej przestrzeni, a potem zamknął się z nią (i z morfiną) na trzy dni w ciasnym „gniazdku”.
Stacha ma dwadzieścia lat i jest emocjonalnie uzależniona od dopiero co poznanego ojca, który po raz kolejny nadużywa zaufania tej, która znalazła się w pułapce oczarowania. W twórczości pisarki kilkakrotnie pojawia się temat kazirodczego związku ojca i córki: staje się on pierwszoplanowy w autobiograficznym fragmencie Eine realistische Studie (Studium realistyczne), a także w pierwszym z trzech dramatów pisarki, w Dziewięćdziesiątym trzecim6. Najmocniejszą jednak poszlaką świadczącą o traumie (seksualnego?) nadużycia w młodym wieku jest konsekwentnie i skrajnie autodestrukcyjny sposób życia dorosłej Stachy po śmierci męża, Jana Panieńskiego. To życie składa się, poza pisaniem, z morfiny, nędzy, głodu, zimna, prawie zupełnej samotności. Zamknięta w czterech ścianach szkolnego baraku autorka Sprawy Dantona ukrywa się przed otoczeniem, jednocześnie marząc o przyszłej światowej sławie. Umiera w wieku trzydziestu czterech lat.
Jeden z byłych uczniów Gimnazjum Polskiego ukazał efekt trwającego latami samookaleczania się pisarki, kreśląc przeraźliwą postać wyniszczonej kobiety:
Wiadomo było, że to biedne, nieśmiałe widmo o niepewnym kroku, nieskoordynowanych ruchach i zgasłej twarzy jest córką Przybyszewskiego i wdową po profesorze gimnazjalnym. Mówiono wśród uczniów, że jest albo alkoholiczką, albo narkomanką, albo i jedno, i drugie.
Wtóruje mu gimnazjalny profesor, Zbigniew Rynduch:
Pamiętam, że kilkakrotnie widziałem ją, jak w rannych godzinach przechodziła ze swojego mieszkania (w baraku) przy dziedzińcu Gimnazjum Polskiego, tak jakoś bokiem i chyłkiem, tak że nawet trudno było dojrzeć Ją z twarzy7.
I uczeń, i nauczyciel kreślą przejmujące obrazy znikania za życia, kadry psychicznego umierania.
2
Dla kogoś, kto, tak jak ja, czytał z wypiekami na twarzy listy Przybyszewskiej w chwili ich ukazania się w latach 70. XX wieku taki obraz twórczyni był – i nadal jest – prawdziwym wstrząsem. Kiedy porównuję go z mocnym, zwycięskim głosem pisarki przemawiającej w listach, nie mogę się nadziwić, że to ta sama osoba. Z jednej strony życie i śmierć ćpunki (nie mam co do tego wątpliwości), a z drugiej wspaniały, zazwyczaj wręcz triumfalistyczny, ton korespondencji i Sprawy Dantona. Zadziwia współobecność dwu tak odmiennych tonacji, tak radykalnie sprzecznych obrazów.
Ta zdumiewająca dwoistość ma niewątpliwie związek z inną niezwykłą cechą pisarstwa autorki Asymptot: w twórczości Przybyszewskiej aspekt intelektualny, zimny, duchowy – pisarka powiedziałaby: mentalny – przechodzi nagle, w błyskawicznej eksplozji, w halucynacyjne rojenia. Gdy zapoznajemy się z całym dziełem pisarskim autorki – z dramatami, prozą i listami – widzimy, że mogły powstać na klasycystycznym gruncie. Sprawa Dantona, i w mniejszym stopniu Thermidor (czy nawet Dziewięćdziesiąty trzeci), a także niezwykłe analizy fenomenów społecznych, psychicznych i kulturowych zawarte w korespondencji, cała jasna strona triumfującego rozumu sprzęga się (kontaminuje) z fantastyczną i fantazmatyczną prozą satanistyczną, z mrocznymi wybuchami strachu, nienawiści, z przenikniętymi autodestrukcją pożądaniami. O ile w dramatach rozmaite zwidy i powidoki widać tylko pod pewnym kątem i tylko gdy się intensywnie w nie wpatrujemy (co robiłam w Ćmie8), to czytając opowiadania i powieści Przybyszewskiej, mamy okazję pogrążyć się w pełnym, mrocznym halunie, który zajmuje całą scenę, cały świat przedstawiony. Nie ma tam światła, demon zwycięża.
A wszystko to – w jeszcze jednym obrocie interpretacyjnym – można wiązać z tym, że w biografii i pisarstwie autorki Sprawy Dantona czas płynie i nie płynie zarazem. Przybyszewska powraca ciągle do tego samego punktu, do nieustannych repetycji sceny okaleczania, powtarzania destrukcji. I znów: trudno nie powiązać tego zjawiska z rozległymi skutkami traumy.
Niepokojącym sygnałem (symbolem) zatrzymania, krążenia w kółko może być historia nazwisk Stachy: najpierw jest Pająkówną, potem Przybyszewską, żeby po mężu stać się Panieńską. Także z powodu groteskowości takiego obrotu spraw pisarka decyduje się zachować nazwisko ojca w domenie literackiej. Wtedy jednak więzi ją lustrzane odbicie onomastyczne i literackie: Stanisława Przybyszewska styka się, konfrontuje i ciągle miesza ze Stanisławem Przybyszewskim.
Ojciec wcale nie znika z życia córki, nawet gdy pisarka wyraża się wyłącznie źle lub bardzo krytycznie o autorze Dzieci szatana, nie oznacza to, że się od niego uwalnia. Jej krytyka nie jest tożsama ze wzruszeniem znieruchomiałego czasu psychicznego: Stacha nieustannie przerabia prozę Przybyszewskiego. Ojciec pozostaje czarnym lustrem poczynań córki, co wcale nie oznacza, że autorka Ostatnich nocy ventôse’a niczego nie osiągnęła w swoim dążeniu do usamodzielnienia: w przeciwieństwie do autorki Sprawy Dantona odrzucam alternatywę albo-albo. Wiele jest dróg pośrodku, można coś, można wiele stworzyć, nie osiągając wszystkiego, nie dochodząc do celu.
3
Warto przyjrzeć się także innym aspektom niezwykłego losu autorki Thermidora. To jeszcze inne widzenie zyskać możemy, uwzględniając fakt, że Stanisława Przybyszewska była efektem zadziwiającego eksperymentu społeczno-klturowo-rodzinnego.
Jedno pokolenie wcześniej, w losach ojca i matki, Stanisława i Anieli, doszło do błyskawicznego awansu społecznego obojga rodziców. Stanisław Przybyszewski, dziecko wiejskiego nauczyciela z Kujaw, stał się w ekspresowym tempie wielką gwiazdą środkowowschodniej cyganerii. Jako dwudziestokilkulatek brylował już w środowiskach artystycznych Berlina, a potem Krakowa.
Aniela Pająkówna awansowała społecznie i artystycznie jeszcze radykalniej: córka chłopa, Władysława Pająka, stangreta Pawlikowskich z Medyki, dzięki opiece znakomitych mecenasów została świetnie wykształconą malarką, reprezentantką pierwszego pokolenia profesjonalnych polskich artystek.
W losie autorki Sprawy Dantona odnaleźć możemy, jak sądzę, ciąg dalszy, odleglejsze konsekwencje oddziaływania czynników kształtujących biografie i twórczości rodziców. Zdaje się, że procesy społeczne, wzorce genderowo-klasowe – działające poprzez ludzkie praktyki konkretnych osób – które ukształtowały Anielę i Stanisława, formowały/destruowały również ich córkę. Zakres życiowych możliwości ojca i matki ‒ przypominam: dwojga awansujących prowincjuszy ‒ były jednak zupełnie inne. Stanisław Przybyszewski wykorzystał bez zahamowań możliwości „hulania”, przewidziane kulturowo dla charyzmatycznego lidera europejskiej bohemy, którym, jak wiemy, stał się bardzo szybko. Wedle modernistycznych wyobrażeń wielkiemu „geniuszowi” „należały się” hołdy, a tym samym datki ze strony filistrów, „należał się” nieustający strumień alkoholu i narkotyków oraz, oczywiście, seks ze wszystkimi kobietami, które wielki artysta zdołał uwieść.
We wcześniejszym fragmencie artykułu opowiedziałam w skrócie przebieg najsłynniejszego z „tańców miłości i śmierci”, które rozpętał Przybyszewski. Wracając do tego wątku, dodam, że tamta burza pochłonęła dziesięć martwych i zranionych psychicznie egzystencji ludzkich: była wśród nich oszukana i zabita Dagny, zmanipulowany, zbrodniczy (i również martwy) Emeryk, osierocone dzieci z małżeństwa Przybyszewskiego i Norweżki – Iwi i Zenon. Do tego Jan Kasprowicz, porzucony mąż Jadwigi, i ich dwie córki, Anna i Janina. No i oczywiście Aniela i Stacha. Można zaliczyć do ofiar kataklizmu również Jadwigę, bo choć ta przeżyła i zawarła małżeństwo z Przybyszewskim, to latami znosiła od wyszarpanego męża kłamstwa, manipulacje i oszustwa.
Nie ma wątpliwości, że pożywką dla tego rodzaju męskich czynów są wzmocnione, „podkręcone” patriarchalne przywileje dla politycznego lidera, duchowego guru czy literackiego i artystycznego geniusza. Zwróćmy uwagę, jak zdumiewająco podobny jest opowiedziany przeze mnie (za wieloma innymi gawędziarzami) ciąg skandalicznych wydarzeń, podobny do tego, co zdarza się współcześnie „charyzmatycznym” liderom ruchów politycznych, przywódcom wielu sekt, gwiazdom zespołów rockowych czy bohaterom innych wydarzeń medialnych. Z perspektywy ruchu #metoo to podobieństwo uderza9.
Gdy postawimy obok siebie Anielę i Stanisława, porównamy ich losy i drogi, zobaczymy, że skala i logika napięć i sprzeczności, które kształtowały los Przybyszewskiego jako mężczyzny i artysty, oraz skala i logika napięć i sprzeczności determinujących życie i twórczość Pająkówny jako kobiety i artystki dały dwa bardzo odmienne scenariusze.
W biografii Stanisława Przybyszewskiego niewiele było elementów, które zatrzymywałyby jego pragnienia i konsumpcję, hamowały nieograniczoną eksploatację zasobów przez „geniusza”. Droga samozwańczego „guru” była wprawdzie dla niego samego na dłuższą metę wyniszczająca (zdrowotnie i etycznie), ale dość długo składała się z aktów triumfalnego używania. Orszak nowego Dionizosa przetaczał się zwycięsko najpierw przez Berlin, potem przez Kraków, a także inne miasta (w tym Lwów), choć wraz z upływem czasu korowód ten składał się z postaci coraz bardziej pokracznych, zniszczonych licznymi nadużyciami10. Świadomy, że w jednym miejscu, po pewnym czasie, znają już repertuar dionizyjskiej trupy, „geniusz” powtarza impuls uwiedzenia w kolejnych miastach, „dając koncerty na prowincji”.
Za to analizując biografię Anieli Pająkówny, natrafiamy na głęboki konflikt wzorów i praktyk, skutkujących paraliżem życiowych i twórczych możliwości artystki. Odkrycie tej blokady zawdzięczam wspomnianej książce Anny Kaszuby-Dębskiej Głuchy krzyk. To dzięki niej uświadomiłam sobie, że na losach Pająkówny, oprócz spektakularnych skutków zarówno samej „przygody”, jak i całej znajomości z Przybyszewskim, zaciążyła inna potężna, choć dużo dyskretniejsza postać: była nią wieloletnia opiekunka artystki. Nazywała się Helena z Dzieduszyckich Pawlikowska (1837‒1918) i była żoną innego słynnego dobroczyńcy artystów, Mieczysława Gwalberta Pawlikowskiego (1834‒1903)11.
Od jedenastego roku życia Aniela Pająkówna wychowuje się pod kuratelą arystokratycznej „matki”. Dziewczynka zamieszkuje w krakowskim domu Pawlikowskich, chodzi tam do seminarium nauczycielskiego i kształci się artystycznie, najpierw na miejscu, a potem za granicą.
W macierzyńsko-córczyńskiej relacji, która zawiązuje się między dwiema kobietami, miłość splata się z ogromnym klasowym dystansem. Pawlikowska określa się w listach do Anieli jako jej półmatka. Młodsza kobieta do końca życia zwraca się do starszej per „pani”. Warto uwzględnić dezorientujący, skrycie i fundamentalnie destrukcyjny, wymiar sytuacji, w której znalazło się utalentowane chłopskie dziecko. Helena Pawlikowska, złośliwie powiem „dobra pani”, dokonała czegoś w rodzaju „kulturowego porwania”: wyrwała z rodzinnego domu młodą chłopkę i kształciła ją latami jak dobrze urodzoną (na dobrze urodzoną) pannę. Aniela Pająkówna pobierała w domu Pawlikowskich lekcje francuskiego, savoire-vivre’u, tańca i gry na pianinie. A przecież „porwana” jako kilkulatka, Aniela pamiętała dobrze chłopski dom rodziców, rodzeństwo, trudno więc, żeby nie czuła się wśród arystokratów jak lalka w cudzych piórkach; trudno, żeby nie odbierała siebie samej jako komediantki (oszustki) grającej kogoś, kim nie jest. Trudno sobie wyobrazić, żeby inne panny z dobrych domów nie wyśmiewały się z niej, nie dawały do zrozumienia, jak bardzo jest od nich gorsza.
Wyobrażam sobie, że musiała czepiać się spódnicy „dobrej pani”, bo tylko ona mogła ją obronić zarówno przed wszechogarniającą dezorientacją, wewnętrzną i zewnętrzną, jak i przed skrytym i/lub jawnym szyderstwem otoczenia. Ochrona arystokratki była jednak iluzoryczna, bo to ona była przecież sprawczynią tożsamościowego zamętu, w którym Aniela żyła, którym się stawała. Klasowego miejsca dla kobiet takich jak malarka Pająkówna jeszcze wtedy nie było. Z pierwszego pokolenia wykształconych polskich artystek plastycznych tylko ona była chłopką. Los artystki był pionierski w dosłownym sensie tego słowa i można go było szczęśliwie (do pewnego stopnia) kształtować, tylko wiążąc się z przyszłością, zagarniając – dla siebie teraz – okruchy, zapowiedzi demokratycznego, otwartego jutra. Trzeba było mieć mnóstwo energii, żeby uczynić taki skok, a te właśnie siły marnowała w Anieli „dobra pani”. Helena Pawlikowska rozdarta między dobrym sercem a zupełnym brakiem empatycznej wyobraźni społecznej ze środka hierarchicznych norm i reguł wskazywała i kształtowała urojone (poronione) miejsce społeczne dla swojej wychowanki tak, jak je SOBIE roiła12.
Możemy więc widzieć Anielę Pająkównę jako istotę hybrydyczną, rodzaj syreny, kobiecego frankensteina: zarazem niewinną dziewicę, arystokratyczną córkę stangreta, jak i nowoczesną, swobodną artystkę; tę, która zamiast iść mozolną, nauczycielską drogą siłaczek, znalazła się nagle na Parnasie. To ostatnie, jak wiemy dzisiaj, musiało oznaczać, że nowoczesna artystka, twórczyni, bada/badała i eksploruje/eksplorowała własne pragnienia, swoje zasoby libidynalne. Jednak dla Heleny z Dzieduszyckich ten aspekt pozostawał ślepą plamką: dobra pani nie miała wątpliwości, że artystka Pająkówna ma świetnie malować i żyć jak zakonnica. Dla hrabiny życie miłosne mogła mieć jej półcórka Pająkówna tylko w małżeństwie ‒ a za kogo miałoby wyjść dziecko Władysława Pająka i wychowanka Heleny z hrabiów Dzieduszyckich? I jak miałaby pogodzić Aniela małżeństwo z zaprojektowanym dla niej uprawianiem fachu zawodowej portrecistki?13
Anna Kaszuba-Dębska pisze w swojej książce, że pojawiały się pogłoski, jakoby Jan Pawlikowski (syn obojga mecenasów) kochał się w Anieli w czasach ich młodości. Nawet gdyby to była prawda, możemy się domyślać, że Pająkówna nie mogła w żadnym razie liczyć na małżeństwo z synem Heleny, z kolei ekonom Pawlikowskich, Wacław Kolbe (o nim też plotkowano), był dla wychowanicy Pawlikowskiej za słabą partią.
Kto jednak kochał, kto decydował, kto oceniał, co właściwe? Czy wszystkie te rozważania mają jakikolwiek sens, czy w ogóle ktoś kogoś mógł pragnąć w tak ekstremalnych sprzecznościach społecznych i kulturowych? Anna Kaszuba-Dębska prowadzi swoją narrację w taki sposób, że nie wiemy, kto i co czuje14.Wychowanka zdaje się czytać w myślach półmatki i wyprzedzać jej życzenia: jak pisze Bessel van der Kolk, gdy matka nie potrafi nadawać z dzieckiem na tej samej fali, gdy nie umie zsynchronizować się z nim, ono „uczy się, jak być wyobrażeniem matki o tym, jakie powinno być dziecko”15. Z listów Anieli i Heleny i z tego, co dzieje się w życiu (i z życiem) Pająkówny, możemy wywnioskować, że tak właśnie zachowuje się „półcórka”: staje się wyobrażeniem arystokratycznej matki o sobie, wciela się w jej wyobrażenia. Wydaje się więc, że krótki związek malarki z Przybyszewskim można potraktować (także) jako ‒ bardzo nieszczęśliwy ‒ bunt prawie córki przeciw „dobrej pani”.
Sztywność hierarchiczna mecenaski, brak rozumienia sfery uczuć i pragnień ujawnia się również w innych sytuacjach: kiedy Pawlikowska po śmierci Anieli wybiera opiekunów dla Stasi, decyduje się na Zofię i Wacława Moraczewskich, a nie na Helenę i Marcina Barlińskich. Możemy przypuszczać, że arystokratce znów chodzi o pozycję społeczną, tym razem dla „półwnuczki”: podwójne doktorostwo medyczne Moraczewskich to dużo więcej niż urzędnicza rodzina chłopskiej siostry, Heleny z Pająków Barlińskiej. Z dalszych losów Stachy wiemy jednak, że ci ostatni, których dziewczynka dobrze znała i z którymi była mocno związana, byliby dużo lepszymi opiekunami. Małżeństwo medyków w chwili rozwodu zajęło się sobą, a nie dzieckiem, natomiast ciotka, odrzucona przez Helenę z Dzieduszyckich siostra matki, troszczyła się o siostrzenicę całe życie.
Najgorsze jednak było to, iż za radą „dobrej pani” Aniela Pająkówna przez wiele lat przedstawiała się w różnych miejscach swojej europejskiej ucieczki jako niania, a nie matka Stasi.
4
Dwie ciążące nad Anielą postacie nie szanowały potencjalnej rodzącej się autonomii kobiety i artystki. Paraliżowały jej sprawczość, utrudniały fortunne rozgrywanie rozdzierających sprzeczności procesu konstytuowania się kobiecej, plebejskiej podmiotowości twórczej. I „dobra pani”, i „smutny szatan” widzieli Anielę Pająkównę jako swoją własność, jako figurę prywatnego imaginarium. Ich związki z artystką przeniknięte były społeczną, symboliczną i dosłowną, przemocą.
Przy czym seksualne nad/użycie Pająkówny, którego dopuścił się Przybyszewski, miało tradycyjnie patriarchalny charakter: jak o tym pisałam, dokonało się ono w rycie praw charyzmatycznego geniusza do wszystkich kobiet, które ten zechce posiąść. Zawłaszczenie życia Anieli przez Helenę Pawlikowską było w dużym stopniu jej własnym, pracowicie dzierganym, haftem kulturowo-społecznym (też, oczywiście, patriarchalnym). Z jednej strony czujne, hierarchizujące i konwencjonalne oko Heleny Pawlikowskiej, które uwięziło rozwój Anieli, a z drugiej prawo do swobodnego zaspokajania chuci (patriarchalne i wysokoartystyczne pozwolenie) wydane Stanisławowi Przybyszewskiemu zdecydowało najpierw i przede wszystkim o losie matki, ale potem, bardziej pośrednio, zaciążyło na życiu ich dziecka. Możemy się domyślać, że Stanisława Przybyszewska po wszystkich nadużyciach i eksperymentach kształtujących życie rodziców pozostawała głęboko zdezorientowana (przez całe krótkie życie), na czym miałaby polegać podmiotowa autonomia dorosłej i twórczej osoby i czym jest doświadczenie korzystnej symbiozy, w którą warto/trzeba wchodzić16.
Zwłaszcza radykalna opozycja między zupełną autonomią podmiotową a niewolnictwem duchowo-psychicznym, postrzegana w kategoriach albo-albo, wydaje się kształtować/destruować życie Przybyszewskiej i w szczególny sposób przenikać jej dzieło. Była córką ojca, który nieustannie nadużywał kobiet (przeważnie), ale i mężczyzn, wywierając na nich mediumiczny i manipulacyjny wpływ. „Geniusz” przełamywał wolę innych ludzi, naruszał ich granice psychiczne, skłaniał do działania wbrew własnemu dobru, doprowadzał do tego, że zaczynali grać w teatrze jego fantazmatów, wymuszał pozostawanie ze sobą w toksycznej relacji. Na jakiś czas (zazwyczaj krótki, lecz przeważnie katastrofalny dla uwiedzionych) potrafił zrobić niewolnicę i niewolnika z każdej i z każdego, z kim wchodził w silne emocjonalne, a zwłaszcza seksualne, związki. W kluczowych momentach swego życia Marta Foerder, Dagny Juel, Jadwiga Kasprowiczowa, Aniela Pajakówna, Stanisława Przybyszewska, ale także Władysław Emeryk, Jan Panieński i wielu innych podejmowały i podejmowali autodestrukcyjne decyzje.
Stanisława Przybyszewska była również córką matki, którą w znacznym stopniu uformowały dwie relacje mające charakter nadmiernej, toksycznej relacji. Taki był, jak sądzę, zarówno związek Anieli Pająkówny z „dobrą panią”, jak i ze „smutnym szatanem”.
5
Jeżeli spojrzymy na przypadek autorki Thermidora w proponowany przeze mnie sposób, to zobaczymy, że pisarstwo Przybyszewskiej jest ciągiem wariacji na temat nadludzkiego wpływu wyjątkowych podmiotów na inne osoby: taką postacią mediumicznie dominującą w ciągu utworów o rewolucji francuskiej – w Thermidorze, Sprawie Dantona, Ostatnich nocach ventôse’a – jest Robespierre. Ten wpływ bywa tak ogromy, że zmienia – czy mógłby zmienić – status podmiotów zależnych od obdarzonego nadludzkimi zdolnościami geniusza w niewolników i niewolnice, w zletargizowane instrumenty realizujące wolę podmiotu dominującego. Przybyszewska ciągle odtwarza obrazy symbiotycznej, zacierającej ludzką autonomię dominacji; opowiada o związkach, w których przewaga jednej strony nad drugą przekracza jakąkolwiek racjonalną skalę. W utworach z dominującą postacią Robespierre’a ten nadludzki wpływ ma jednak charakter rewolucyjny, co dla Przybyszewskiej znaczy duchowy, jak sama mówi, mentalny. Wódz nie manipuluje ludźmi dla egoistycznych celów. Robi to dla ducha, dla rewolucji, która, gdy zapanuje nad światem, zaprowadzi sprawiedliwość społeczną. Stanie się widzialnością planu mentalnego przetłumaczoną na głęboko etyczny ład socjalny. Siły symbiotyczne potężnego geniusza użyte w rewolucji społecznej ostatecznie służą więc dobru, a Robespierre wydaje się emanacją Króla-Ducha z poematu Juliusza Słowackiego; co ciekawe, sama pisarka pod koniec życia (wspomina o tym w swoich listach) rozpoznała podobieństwa własnej koncepcji do wizji drugiego wieszcza.
Jednak w prozatorskich tekstach, które są przeróbkami utworów ojca, ta ogromna przewaga nieustannie ukazuje się jako potworna, sataniczna. To mroczna strona tej samej prawdopodobnie mocy.
6
Choć autorka książki Przybyszewska/Pająkówna. Głuchy krzyk eksponuje w tytule podwójnej biografii postacie kobiet, malarki i pisarki, to w książce nieustannie pojawia się także Stanisław Przybyszewski – nie sposób było tego uniknąć. Dzięki perspektywie autorki Głuchego krzyku – stawia ona pionierki, twórcze kobiety na pierwszym planie – możemy wyraźniej zobaczyć to, co dotąd albo nam umykało, albo co widziałyśmy i widzieliśmy, w fałszywym świetle, także literaturoznawczych, rojeń. Kaszuba-Dębska trzeźwo konkretyzuje sceny i obrazy, więc widzimy alkoholika i manipulanta, jak przechodzi od kobiety do kobiety, jak en passant niszczy ich życia, kłamiąc i oszukując bez końca. W kolejnych kadrach przyłapujemy smutnego szatana na gorącym uczynku: widzimy, jak wpycha on zaskoczoną Dagny do pociągu, jak wyłudza pieniądze od Anieli, jak zamyka się z dwudziestoletnią Stachą w sopockim hotelu. I widzimy, jakie to przynosi skutki, jak trudno jest odbudować się artystkom na zgliszczach emocjonalnych i seksualnych nadużyć. Jeszcze raz powtarzam: te nadużycia mają patriarchalny charakter. Stanisław Przybyszewski, geniusz, guru, mistrz, korzysta z kulturowego prawa, żeby konsumować egzystencje, ciała niższych, mniej wartych od siebie osób, przede wszystkim kobiet.
Opowiedzenie trzech biografii, mocno splecionych ze sobą, pozwala zobaczyć, jak wiele zrobił autor Krzyku, żeby twórcze życie Anieli i Stanisławy zniszczyć, żeby zapobiec swobodnemu wzrostowi kochanki i córki. Oczywiście nie taki był jego świadomy cel, po prostu mógł, więc używał i niszczył, bo należały do niego, zależały od niego, miał do nich prawo. W konkretnym przypadku Anieli i Stanisławy kanibalizowane istoty gorsze to twórczynie, których wkład w kształtowanie dzisiejszej, noszącej w sobie przyszłość polskiej kultury wydaje się o wiele istotniejszy niż zatęchła jednak do szpiku kości patriarchalna legenda i pisarstwo Przybyszewskiego. To z nimi wiążemy nadzieję, to Anielę Pajakównę chcemy pytać, jak to jest, gdy chłopska córka przenosi się z domu Pająków do artystycznego Paryża, to w jej obrazy wpatrujemy się, zastanawiając się co się w nich jeszcze kryje. Intryguje nas również, czy przede wszystkim, zagadka życia i twórczości gdańskiej samotnicy, zdumiewa dziwny status tekstualności jej literackich poczynań, szokuje radykalizm autodestrukcyjnego buntu. Oczywiście o sprawiedliwą pamięć o Marcie, Dagny, Jadwidze i wielu innych kobietach (ale nie tylko) też się trzeba upomnieć, one też nie zasłużyły na pożarcie. Nikt na to nie zasłużył.
Te trzy biografie są częścią naszego dziedzictwa, ważnym aspektem emocjonalnej sceny polskiej kultury. Od momentu, gdy zobaczyłyśmy i zobaczyliśmy jasno i wyraźnie losy Anieli i Stachy, kształt biografii Stanisława uległ zmianie, czy, ostrożniej powiem, powinien ulec zmianie, bo odsłoniła się przed nami potworność uczynków pisarza. Trzeba o tym otwarcie rozmawiać, przełamując patriarchalne nakazy/rozkazy.
1 Witold Zechenter relacjonuje na przykład, jak mocno jego ciotka była zaniepokojona faktem, że po wykładzie Stanisława Przybyszewskiego córka nawiązała z nim kontakt, mimo że krewna piszącego nakazała swemu młodemu krewnemu, żeby ten chronił dziewczynę przed pisarzem i nie opuszczał jej ani na krok. Zob. W. Zechenter, Upływa szybko życie, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1975, s. 92.
2 A. Kaszuba-Dębska, Przybyszewska/Pająkówna. Głuchy krzyk, Warszawa: Marginesy, 2023, s. 77.
3 Tamże, s. 321.
4 Tamże, s. 259.
5 K. Kolińska, Córka smutnego szatana, Warszawa: Twój Styl, 1993, s. 121. Cyt. za: A. Kaszuba-Dębska, Przybyszewska/Pająkówna…, s. 258‒259.
6 Bardzo ciekawie pisze o tym Marion Brandt. Por. M. Brandt, „Czujesz się skreślona i chcesz się ocalić”. Powieść autobiograficzna Stanisławy Przybyszewskiej. Studium Realistyczne [w:] Dwudziestolecie mniej znane. O kobietach piszących w latach 1918‒1939. Z antologią, red. E. Graczyk, M. Graban-Pomirska, K. Cierzan, P. Biczkowska, Kraków: Libron, 2011.
7 Oba świadectwa, kolejno Oskara Jana Tauschinskiego i Zygmunta Rynducha, cytuję za „Punkt. Almanach gdańskich środowisk twórczych” 1979, nr 8, s. 117‒119.
8 E. Graczyk, Ćma. O Stanisławie Przybyszewskiej, Warszawa: Open, 1994.
9 Jednym z punktów konferencji Przybyszewski i inni. Początki społecznego ruchu naukowego humanistów w Gdańsku 1923‒2023 były teatralne występy licealistek i licealistów. Przedstawili one i oni krótkie monologi Marty Foerder, Dagny Juel, Jadwigi Kasprowiczowej – kolejnych kobiet Przybyszewskiego. Te występy pełne były gniewu skierowanego przeciw smutnemu szatanowi; przede wszystkim dziewczyny oskarżały ojca Stachy.
10 W pewnym momencie Gabriela Zapolska napisze o „mistrzu” i grupie go otaczającej: „z p. Przybyszewskim, zaślinionym, pijanym na czele, wstręt mnie ogarnia. To ani artystyczne, ani piękne. Przeciwnie, robi wrażenie bandy pijanych pluskiew”. H.I. Rogacki, Żywot Przybyszewskiego, Warszawa: PIW, 1987, s. 81.
11 Opowieść o roli Heleny z Dzieduszyckich Pawlikowskiej w życiu matki i córki zawdzięczam autorce książki o nich, ale interpretuję działania arystokratki wobec wychowanki i jej córki zupełnie inaczej.
12 Wydaje się, że elegancka postać z autoportretów Pająkówny wyczekuje aprobującego spojrzenia półmatki.
13 Eliza Orzeszkowa w ciekawy sposób analizuje problem drażliwych, nagle skróconych, relacji między osobami z góry i dołu hierarchii społecznej, Pamiętamy dobrą panią z opowiadania o tym tytule (moje zapożyczenie jest oczywiste). Także w Nad Niemnem autorka ukazuje inną bohaterkę, Justynę Orzelską, jako ofiarę nieprzejrzystych przetasowań społecznych. Uboga rezydentka nie jest wystarczająco dobra, żeby wyjść za Zygmunta Korczyńskiego, ale jej opiekunowie zakładają, że znajdzie męża w środowisku ziemiańskim. Gdyby nie Janek Bohatyrowicz, panna z dobrego domu powtórzyłaby los Marty Korczyńskiej.
14 To nie zarzut, to wartość.
15 B. van der Kolk, Strach ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy, tłum. M. Załoga, Warszawa: Czarna Owca, 2022, s. 148.
16 Psychoterapeuta Franz Ruppert stawia hipotezę, że dla zdrowia psychicznego potrzebne jest zarówno pozostawanie w nietoksycznych relacjach symbiotycznych, jak i w autonomii niebędącej izolacją. Wybór albo-albo jest niekorzystny. Zob. F. Ruppert, Symbioza i autonomia. Trauma symbiotyczna i miłość wolna od uwikłań, tłum. A. Lehrke, Warszawa: Czarna Owca, 2020.
