Byłem ankieterem, pływałem z Małgorzatą Rozenek i wygłaszałem pogadanki dla biznesmenów. Zarabiam na książkach, ale też reklamuję rzeczy, pod którymi mogę się podpisać – mówi Łukasz Orbitowski w rozmowie z Katarzyną Kachel.
Katarzyna Kachel: Miałeś dwadzieścia dwa lata, kiedy debiutowałeś. Z czego wtedy żyłeś?
Łukasz Orbitowski: Mieszkałem jeszcze u rodziców, miałem więc dach nad głową i jedzenie. Ale już wtedy dorabiałem sobie na różne możliwe sposoby; kopałem doły, czyściłem meble w misie pełnej ługu, byłem ankieterem. Robienie ankiet było wówczas bardzo dobrym źródłem dochodu. Dostawałem teczkę i adresy, pod które jeździłem. W miarę możliwości wybierałem sobie podkrakowskie wsie. Wtedy wpadał jeszcze dodatek za dojazd, którego nie wykorzystywałem, bo zwykle jeździłem stopem. Co więcej, zdarzało mi się wracać z jajkami, chlebem czy serem. Ludzie przyjmowali mnie chętnie, spotykałem się z sympatią; wizyta ankietera na wsi to było wówczas wydarzenie.
Od kiedy czujesz się pisarzem?
Myślę, że od książki Wigilijne psy. Czyli strzeliło mi właśnie w tym roku dwudziestolecie pracy twórczej.
Pamiętasz, co kupiłeś za pierwszą książkę?
Chleb. Pieniądze poszły na życie, nic specjalnego sobie nie kupiłem. Na samym początku miałem bardzo niskie stawki. Pamiętam, że zaliczka za pierwszą powieść wynosiła jakieś pięć tysięcy złotych. Oczywiście, to było wiele, wiele lat temu, ale nawet wtedy nie był to ekstra zarobek.
Na której książce zarobiłeś najwięcej?
Na Kulcie, najlepiej się sprzedała. Myślę, że zarobiłem na niej kilkaset tysięcy złotych.
Starasz się o stypendia?
Kiedyś, gdy byłem na innym etapie swojej kariery, to tak; teraz już nie. Uważam, że należą się młodym twórcom, którzy nie mają możliwości utrzymania się z pisania. Nadużyłbym swojej pozycji, gdybym po nie sięgał. Nie pogardziłbym za to wypasionym stypendium zza granicy. Marzy mi się twórczy wyjazd na miesiąc albo dłużej w jakieś ładne miejsce, ale na razie to nierealne. Mam osiemnastoletniego syna, nie zostawiłbym go na tak długi czas samego.
Znałeś się na umowach, kiedy podpisywałeś pierwszą książkę?
W ogóle się nie znałem, nauczyłem się ich tak naprawdę dekadę temu. Dziś czytam je dokładnie i daję do sprawdzenia prawnikowi. Są rzeczy, na które jestem wyczulony, czyli procenty od sprzedaży, różnice między ceną okładkową a ceną zbytu i oczywiście prawa zależne, które muszą zostać przy autorze. Posiadłem zdolność czytania umów ze zrozumieniem i radzę wszystkim autorom, aby to w sobie wykształcili, nawet wtedy, kiedy wydaje się to potwornie nudne. Można w ten sposób zaoszczędzić wiele pieniędzy i nerwów.
To, co zarabiasz na książce, wystarcza ci dziś do życia?
Nie, ale to książki są moim głównym źródłem dochodu. Na nich zarabiam, choć jest to raz mniej, raz więcej. Więcej wtedy, kiedy uda się sprzedać prawa do adaptacji. Do tego dochodzą nagrody, spotkania autorskie, z którymi wiąże się gratyfikacja. Mam menadżerkę, która za takimi spotkaniami biega. Są także inne źródła dochodu; pracuję przy scenariuszach, a o ich wybitności świadczy liczba filmów nakręconych na ich podstawie.
Czyli?
Wynosi ona na dziś zero, ale pieniądze dostałem i wierzę, że coś w końcu nakręcimy. Pracuję także przy grach komputerowych, zdarzają mi się jednak też absolutnie niepowszednie fuchy, jak pływanie z Małgorzatą Rozenek. Był to pierwszy odcinek programu telewizyjnego Pokonaj mnie, jeśli potrafisz, w którym rywalizowałem z Małgorzatą, ścigając się zimą w Bałtyku. Zgodziłem się, ponieważ bardzo szanuję Małgorzatę, choćby za jej mocne stanowisko w sprawie in vitro. Inną niecodzienną pracą, na jaką się zdecydowałem, było wygłaszanie pogadanek dla biznesmenów na eventach. Umiem sięgnąć po pieniądz do różnych dziupli.
Widziałam, że reklamowałeś ostatnio diety pudełkowe.
Dalej to robię. Mieszkam razem z synem, całkiem sporo we dwóch jemy, a że chcemy dobrze się odżywiać i mieć dobrze zbilansowane posiłki, wybrałem taką formę. Świetnie się po tym czujemy, więc promuję pudełka bez żadnego oporu. Zresztą zegarek, który mam teraz na ręce, również jest efektem współpracy reklamowej. Ważne jest przy tym, by rzeczy, które polecam, były ze mną zgodne. Mogę się pod nimi podpisać. Dlatego też wiele propozycji odrzucam. Ostatnio miałem możliwość za pieniądze zareklamować książkę jednego z bliskich przyjaciół. Odmówiłem, choć rekomendacja byłaby uczciwa. Ale ludzie wiedzą, że się lubimy, więc kto by nam uwierzył?
Piszesz też blurby.
Piszę, biorę za to pieniądze i uważam, że są uczciwe zarobione. To jest wysiłek: muszę przeczytać książkę, której nie miałem zamiaru przeczytać, i napisać o niej tekst. Nie polecam za to czegoś, do czego nie jestem przekonany, co mi się nie podoba.
Parę lat temu zarabiałeś też w telewizji, dobrze ci płacili?
Tak, miałem program w TVP Kultura, brałem tam jakieś trzy koła za nagrany odcinek. Dziesięć lat temu były to dla mnie duże pieniądze. Czułem się wtedy człowiekiem popularnym.
Przyglądasz się dyskusji wokół Chłopek i zarobków pisarzy?
Przyglądałem się, ale w pewnym momencie przestałem, bo nabrała takich rozmiarów, że samo śledzenie wszystkich wątków okazało się ponad moje siły. Cieszę się, że ktoś podjął ten temat i mam nadzieję, że nie zostanie szybko przemilczany. Dochód pisarzy z książki wynosi od pięciu do dziesięciu procent, a przecież bez nas książka by nie powstała. Wkład wydawcy, redaktora jest niewspółmiernie niższy od twórcy, co nie przekłada się na wynagrodzenie. Czy da się coś z tym zrobić? Odpowiadam – niewiele da się z tym zrobić. W dyskusji tymi złymi zostali wydawcy, ale znam świetnie kilku wydawców i nie są wampirami. Połowę ceny książki bierze dystrybutor hurtowni. Można by spróbować zawalczyć o to, by te marże obniżyć. Obawiam się jednak, że wtedy dystrybutorzy hurtowi znaleźliby do rozprowadzania inne rzeczy niż książki. Skończyłoby się na tym, że nikt naszymi książkami nie chciałby handlować. Podniósłby się wielki lament, że nie da się ich nigdzie kupić, bo brakuje dystrybucji albo jest bardzo kulawa. To, co dobrego może przynieść ta dyskusja, to uważniejsze czytanie umów przez pisarzy; więcej z nich zacznie dbać o swoje interesy, chętniej sięgną po pomoc z zewnątrz. Nie jestem w Unii Literackiej, ponieważ dawno temu przyrzekłem sobie, że nigdzie nie będę przynależał. Ale z tego, co się orientuję, jest naprawdę pożyteczną sprawą i oferuje bazową pomoc dla pisarzy, choćby prawną. Warto z niej korzystać.
Niektórzy pisarze narzekają na brak ubezpieczenia i składek. Prowadzisz działalność gospodarczą?
Tak i dzięki temu mam ubezpieczenie. Płacę biedaskładkę i jeśli będę ją płacił przez kolejne dwadzieścia lat, dostanę biedaemeryturę. Pewnie mnie państwo do niej dopłaci, bo nie uzbiera się nawet minimalna kwota. Mówiąc szczerze, złości mnie lament pisarzy, podkreślanie, że są nieubezpieczeni, i nie wiedzą, co z tym robić. Ja im mogę poradzić, że wystarczy założyć firmę. Zajęło mi to pół dnia – tyle wystarczyło, żebym podszedł do jednego okienka w urzędzie i wypełnił papiery. Da się. Prowadzenie firmy to godzina w tygodniu, a koszty nie są astronomiczne.
Co jest najważniejsze w dyskusji o dochodach autorów?
Po pierwsze czytelnik teraz już wie, jak rozdysponowane zostaje pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt złotych, które zapłacił za książkę. Po drugie, mam nadzieję, że autorzy nauczą się czytać umowy. Nie wierzę natomiast w wielką zmianę losu pisarzy, który odmieni się nagle, z dnia na dzień. Jestem przekonany, że serce żadnego z dystrybutorów ani drgnęło przy lekturach tej całej jeremiady. Marże zostaną takie, jakie są. Na paletach, na których leżą książki, równie dobrze można położyć odżywki dla sportowców albo skarpety.
Piszesz, bo…?
Niczego innego nie umiem, dobrze na tym zarabiam, nie miałbym pieniędzy, gdyby nie książki. Nie było tak jednak zawsze. Pamiętam, że kiedy w 2016 roku dawali mi Paszport „Polityki”, pomyślałam sobie: koniec z pieprzonymi felietonami. To była pierwsza myśl, kiedy go odbierałem. Dziś to ja wybieram, co chcę pisać, a jedyne, czego pragnę, to żyć uczciwie i zarabiać pieniądze na tym, co umiem robić.
