Historia opowiedziana w Lesie duchów zaczyna się jak przygoda Pana Samochodzika z cyklu powieści Zbigniewa Nienackiego. Narrator wchodzi na strych Muzeum Etnograficznego w Krakowie – musi przejrzeć i uporządkować karty katalogowe tak zwanej kolekcji syberyjskiej. Składają się na nią artefakty przywiezione w XIX i na początku XX wieku przez Polaków, którzy zostali zesłani na daleką Północ, wyjechali tam dobrowolnie w celach naukowych, tak jak antropolożka i etnografka Maria Czaplicka, bądź po prostu ruszyli w tę podróż w poszukiwaniu przygód. Dzięki nim do Krakowa trafiły przedmioty należące niegdyś do rdzennych ludów Północy: elementy strojów codziennych i świątecznych, figurki, naczynia, broń.
Przeglądający dokumentację kolekcji narrator trafia na kartę z czarno-białym zdjęciem obiektu opisanego jako lalka. Jest zaintrygowany intensywnym spojrzeniem rzekomej zabawki i postanawia odnaleźć ją w magazynie. Drewniana figurka jest wielkości dłoni, ubrana w futerko wiewiórki, sprawia wrażenie tajemniczo żywej. Narrator jest przekonany, że nigdy nie była przeznaczona dla dzieci – to obiekt kultowy, opiekuńczy duch. W tym świecie stanowi nieruchomy kawałek materii, ale w innym jego egzystencja jest intensywna – jest zdolny do zapewnienia szczęścia dbającej o niego rodzinie i do sprowadzenia klątwy na tych, którzy zasłużyli na karę. Jak trafił do muzeum? Kto zabrał go z należnego mu miejsca i uwięził w kartonowym pudełku? Narrator wyrusza na Syberię, aby się tego dowiedzieć.
Dybczak to doświadczony podróżnik i wykształcony etnolog, nie jedzie na Północ po raz pierwszy. Wcześniej mieszkał wśród Ewenków w Kraju Krasnojarskim, napisał o tym reportaż Gugara, nakręcił też z Jackiem Nagłowskim film dokumentalny pod tym samym tytułem. Być może fakt, że Syberia nie jest dla niego nowością, wpłynął na szczególną perspektywę Lasu duchów. U Dybczaka nie ma często występującego w polskim reportażu schematu opowiadania, w którym osoba z zewnątrz przybywa na miejsce badań/wydarzeń i dziwi się światu, poświęcając kategorii zdumienia sporą część tekstu. Przebieg syberyjskiej misji świadczy o dużej pokorze autora – nie deklarowanej, a widocznej w sposobie pisania i zachowania Dybczaka. Mimo że jest on człowiekiem z zewnątrz, stara się funkcjonować w sposób adekwatny do miejsc, w których się znajduje. Olbrzymie odległości do pokonania oraz trudne warunki pogodowe sprawiają, że na Syberii czas płynie inaczej. Jeżeli trzeba czekać godzinami na otwarcie muzeum, biura, kasy biletowej – autor czeka. Jeżeli trzeba wypić to, co gospodarz postawił na stole – pije. Jeżeli ktoś wiezie go saniami w głąb lasu i zostawia w zasypanej śniegiem chacie na kilka dni bez wyznaczonej jasnej daty powrotu – tak widocznie musi być. Trzeba włożyć dodatkowe swetry i cierpliwie oczekiwać na rozwój wydarzeń.
Narrator Lasu duchów porusza się po terenie trudnym nie tylko pod względem przestrzennym. Niezwykle skomplikowany jest także psychologiczny aspekt odtwarzania historii lalek, związany z procesem „cywilizowania” Syberii i jej grup narodowych przez Imperium Rosyjskie, a potem Związek Radziecki. Jak mówi Dybczak w wywiadzie dla „Dwutygodnika”:
Przede wszystkim potraktowano je [zamieszkałe na tych terenach ludy – red.] w klasycznych kategoriach kolonializmu, czyli chciano ucywilizować. Szamanów leczono w zakładach psychiatrycznych. Generalnie zmiana, którą Sowieci chcieli wprowadzić, albo przynajmniej to mieli na sztandarze, polegała na tym, żeby zmienić sposób życia na sposób produkcji. Mieli produkować dobra, jak każdy normalny obywatel Związku Radzieckiego: mięso, futra soboli. A przy tym ich kultury były po prostu miażdżone i zostały zmiażdżone. Dzieci powyżej szóstego roku życia trafiały do internatów, zabraniano im używania języków rodzinnych, nastąpiła wymuszona rusyfikacja. Kiedy słuchasz opowieści tych ludzi, pęka ci serce. Kiedy wracają do swojego dzieciństwa, ludzie na Czukotce mówią ze łzami w oczach: „My do cywilizacji trafiliśmy w wieku ośmiu lat”. A cywilizacja to dla nich rozciągnięty na całe życie spacer po pustce […]. Koczownicy dryfujący wolno po dużych, nieucywilizowanych obszarach byli dla Sowietów nie do przyjęcia, trzeba było poddać ich kontroli. Najpierw zapędzono ich do małych osad, potem, w latach 60. nastąpiło „ukrupnienie”, czyli komasacja osad. Łączono kilka mniejszych w jedną dużą. Stworzyło to klasę ludzi kompletnie odciętych od swoich korzeni, rodziców od dzieci, dzieci od rodziców[1].
Autor styka się z ludźmi, których stosunek do przeszłości i ich własnego pochodzenia jest w najlepszym wypadku niejednoznaczny. Nadal żyją w Federacji Rosyjskiej i paradygmacie rosyjskiego turbopatriotyzmu, o czym przypominają wszechobecne monumenty, transparenty i kalendarze z wizerunkiem Putina. Mają jednak świadomość tego, co stracili. Niektórzy z nich znajdują się w rozkroku między teraźniejszością a przeszłością, jak Matriona, kustoszka z muzeum w Nowosybirsku wyznaczona przez dyrekcję do współdziałania z polskim naukowcem. Jest wykształconą kobietą na stanowisku, pracującą i żyjącą w mieście, prowadzi oddział muzeum poświęcony Selkupom. Pochodzi z Osady Między Jeziorami, gdzie w prymitywnych (z naszego punktu widzenia) warunkach nadal mieszka jej brat. Ich dziadek był szamanem, jednak nie sprawia to, że kobieta, która prawdopodobnie zna odpowiedź na większość zadawanych przez Dybczaka-narratora pytań, ma ochotę opowiadać o skomplikowanej historii swojej rodziny, ludu czy wreszcie figurek w wiewiórczych skórkach.
Podobną rezerwę wykazuje prawie każdy z rozmówców i każda z rozmówczyń. Na widok zdjęć lalek milkną, zmieniają temat, opowiadają o rzeczach pozornie tylko związanych z poruszaną przez etnografa kwestią, ale oderwanych od osobistych emocji czy doświadczeń. Dybczak zaczyna rozumieć, że dotyka wielkiej traumy, przerastającej każdy aspekt osobowości. Ludzie, z którymi ma kontakt, być może sami nie do końca pojmują jej rozmiar – a może psychologizowanie własnych doświadczeń nie jest wpisane w ich kulturę i znajduje inny wyraz, dla ludzi Zachodu niewidoczny czy nieadekwatny. Dybczak pyta, ale wie, że może nie usłyszeć odpowiedzi, jest na to gotowy.

Kwestia ta skłania z kolei do refleksji nad funkcjonowaniem etnografii we współczesnym świecie. Klasyczne ujęcie tej dziedziny zakłada wyższość spojrzenia badającego: naukowiec z naszego świata odkrywa „innych”, nazywa ich, opisuje, kategoryzuje, mierzy i interpretuje, odnosząc do obserwowanych społeczności własne, arbitralne kategorie. Do tego dochodzi wspomniane już gromadzenie artefaktów. W jaki sposób opiekuńcze duchy zamknięte w drewnianym ciele, pielęgnowane i karmione krwią, trafiły do rąk Polaków, a potem do magazynu krakowskiego muzeum? Kto się z nimi rozstał i za jaką cenę? I jakie powinny być ich dalsze losy, a w konsekwencji – losy potężnych kolekcji etnograficznych, składających się z przedmiotów często zrabowanych lub pozyskanych w sposób nieodpowiadający dzisiejszym normom etycznym?
W cytowanym wyżej wywiadzie Dybczak mówi, że zwrot tych przedmiotów ludom, do których należały, byłby pustym gestem. Kultowe figurki czy rytualne stroje stanowiły własność konkretnych rodzin i były związane z koczowniczym trybem życia, bezpowrotnie zniszczonym przez radzieckie praktyki. Przedmioty te w każdym muzeum będą obce, czasem w dodatku opatrzone mylącym opisem („lalka” zamiast figurki kultowej lub „śniegowa osłona na oczy” zamiast skórzanych pieluch z Kamczatki). Co więc zrobić z etnografią?
Druga część książki, zatytułowana Dziewczyna z północnego kraju, jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Ma odmienną od Lasu duchów strukturę narracji, koncentryczną i szkatułkową. W centrum opowieści znajduje się dom dwóch kobiet, babki i wnuczki, a kluczowym motywem jest tu futrzane okrycie panny młodej, zwane „piena pany” lub „panica”, wraz z towarzyszącym mu czepcem ze skóry rosomaka, ozdobionym metalowymi kółkami. Marta Igoriewna i Nina opowiadają gościowi o dawnym życiu, szamanach, pasterzach reniferów i kołchozach, a on rewanżuje się historiami o skazańcach zesłanych na Syberię, muzealnych zbiorach czy o tym, co dzieje się stosunkowo niedaleko – to od narratora kobiety dowiadują się o śmierci dawnej znajomej. Sednem tak rozumianej etnografii jest rozmowa i wymiana. Przedmioty są jej katalizatorem i chociaż ważne, schodzą na dalszy plan. Tło Dziewczyny z północnego kraju stanowią natomiast folklorystyczne, centralnie organizowane wydarzenia, które mają podkreślić znaczenie tradycji ludów Północy, ale są sztuczne, martwe niczym lalki w magazynie instytucji naukowych.
Las duchów opowiada nie tyle o odmienności, ile o możliwości porozumienia, do którego niezbędne są jednak empatia, otwartość, rezygnacja z chęci sprawowania kontroli i z pełnego wyższości patrzenia na inność. To książka przemyślana w każdym aspekcie, misternie skonstruowana, a jednocześnie zostawiająca czytelnikowi dużą przestrzeń na refleksję. Opowieść Dybczaka zostaje na długo w pamięci; pobudza i emocje, i intelekt, odsłaniając przed odbiorcą swoje kolejne sensy i warstwy.
[1] To nie lalki, z A. Dybczakiem rozmawiała O. Wróbel, „Dwutygodnik” 2024, nr 402, online: https://www.dwutygodnik.com/artykul/11653-to-nie-lalki.html [dostęp: 9.06.2025].