Krzysztof Hoffmann: Przygotowując się do rozmowy, sprawdziłem historię naszych wcześniejszych wywiadów. Zdarzają się nam co kilka lat i aż nie chce się wierzyć, ale pierwszy raz spotkaliśmy się dwadzieścia lat temu. Pamiętasz na przykład rozmowę, której celowo nie chciałeś autoryzować? Zdaje się, że potem nie byłeś do końca zadowolony z tego faktu.
Szczepan Kopyt: Pamiętam. To było chyba pięć lat temu. Wtedy raczej chodziło mi o to, jak wywiad zredagowała „Gazeta Wyborcza”. W tytule znalazło się słowo „komunista”, które nie do końca oddawało sens naszej rozmowy.
A ten wywiad będziesz chciał autoryzować?
Nie. Wtedy też nie chciałem tego robić, ponieważ myślałem, że powstanie trend – a widzę, że nie powstanie – żeby wszystkie rzeczy były mniej wygładzone, bardziej żywe, a więc bardziej dla ludzi, pokazujące, jak rzeczywiście ludzie mówią i myślą. Teraz już nie mam wątpliwości, że to się nie uda, że wygra chęć autoprezentacji, podpicowania, podkręcenia, usunięcia czegoś, co mogłoby być nieładne, co można powiedzieć piękniej albo mądrzej. Więc została główna przesłanka: jeśli ci ufam, no to nie ma powodu, żebyśmy się zastanawiali, gdzie postawić przecinek. Nie o to chodzi w rozmowie.
Wtedy twoim argumentem było też to, że to jest moja praca, a nie twoja.
Z pewnością miałbym z tego kolejną robotę. Taką, którą wykonuję codziennie. Podwójną nawet, bo tutaj musiałbym się dodatkowo zastanawiać, na pewno coś bym chciał rozwinąć.
Bo przecież nie chodzi mi o to, aby ktoś, kto się zajmuje słowem, za każdym razem brzmiał jak żyleta. Niech sobie tak brzmi w wierszach, a poza tym niech będzie człowiekiem.
I właśnie o tę pracę chciałem zapytać – redaktora w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Czym jest ona dla ciebie dzisiaj?
Pracuję tam od ponad czterech lat. Hmm… To bardzo esencjalistyczne pytanie. Chyba staram się przed sobą na nie nie odpowiadać, a potrafi ono pojawiać się co kilka dni. Praca jest różna. Obecnie nie jest tym, czym była na samym początku, kiedy byłem najmłodszy w składzie redakcji. Teraz – stażowo – jestem drugą osobą po Mariuszu [Grzebalskim – K.H.]. Więc to też jest inna perspektywa…
W większym stopniu chodziło mi o pozycję poety redagującego wiersze innych poetów i poetek.
To polega raczej na tym, że próbuję wspólnie z nimi się czegoś nauczyć i wymyślić coś nowego. W tych oczywiście skromnych miejscach, gdzie jako redaktor mam coś do powiedzenia. Tam, gdzie coś nie gra, gdzie coś chrzęści. Za każdym razem daję z siebie sto procent. Prawie za każdym. Są mimo wszystko rzeczy, które mniej mnie angażują. W tym momencie jest dwójka, trójka autorów, z którymi naprawdę bardzo lubiłem pracować. Mimo tego w tym roku poprosiłem, żeby robił to ktoś inny.
Dlaczego?
Ponieważ w tym wszystkim staram się być też sobą, to znaczy poetą, i to takim, który przez cztery lata nic nie napisał. Działo się tak, bo wyprztykiwałem się z tej samej energii, którą zarządzam, gdy sam piszę wiersz. Czytając wiersze innych w sposób przynajmniej nieobojętny, dawałem z siebie tyle, że nie czułem potrzeby pisania. Na to złożyło się parę innych rzeczy – na przykład obrzydzenie do środowiska.
Słyszałem już wcześniej od osób piszących, że albo redagują, albo piszą. Czyli albo wykonujesz niepłatną pracę na rzecz własnej twórczości, albo wykonujesz tę samą pracę na rzecz czyjejś twórczości i to pozwala ci opłacić rachunki.
Są też przypadki osób, które z góry wiedzą, że na loterii nagród zawsze będą miały trochę więcej szczęścia. Dzieje się tak, ponieważ istnieje pewna przewidywalność w przyznawaniu tych nagród. Jedne wyróżnienia pociągają za sobą następne. Więc nie jest tak, że ta praca jest zawsze niepłatna. Ale mówimy o bardzo małej liczbie osób.
Czy nagroda, na przykład w konkursie, powinna być formą wynagrodzenia?
Oczywiście, że nie. Ale chodzi mi o realia. Sądzę, że wiele osób tak myśli i nawet się nad tym nie zastanawia.
A jak jest z redagowaniem tekstów?
To daje jakiś tam dochód, ale jak już powiedziałem, ma też swoje konsekwencje. By zachować równowagę, można posłużyć się paroma fortelami. Na przykład aby odpocząć od autorów tobie współczesnych, piszących rzeczy, które jakoś cię interesują, można wziąć na siebie rzeczy niewzbudzające zainteresowania. Choć to jest bardziej przykre niż inny fortel, polegający na wzięciu na siebie rzeczy związanych z tłumaczeniami. Jestem zdecydowanie zdania, że przekład wiersza jest twórczością poetycką.
A co cię nie interesuje?
No przecież nie będę rzucał nazwiskami.
A ja przecież o nie nie pytam.
Chodzi mi o zupełnie inne rejestry językowe, którymi posługują się młodzi autorzy, debiutanci. Rzadko kiedy tak to wygląda, że tom debiutancki traktuje się na równi z drugą książką poetycką. Rzadko tak jest, że ktoś przychodzi z czymś rzeczywiście gotowym. Choć teraz akurat pracuję nad wierszami zebranymi Konrada Góry, odświeżyłem sobie jego pierwszy tom poetycki, Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem – widać, że Góra od razu wiedział, czego chce. Fenomen tamtego czasu. Więc takie przypadki też się zdarzają. I może będziemy też mogli o nich porozmawiać, gdy już się wydarzą w wydawnictwie. Coś się szykuje.
A co miałeś na myśli, mówiąc o obrzydzeniu do środowiska? Znów nie pytam o konkretne postaci.
Może powiem tak: bardzo się cieszę, że przestałem się zajmować – co należało na początku do moich obowiązków – mediami społecznościowymi. Nie wiem, czy jest sens więcej komentować.
Jeśli zajmujesz się i mediami społecznościowymi, i poetami, to jest to za dużo dla jednego człowieka. W efekcie wszystkie detale i pierdoły nabierają trochę zbyt dużego znaczenia.
Prywatnie odszedłem z mediów społecznościowych na początku lutego tego roku. Mam konto na Pixelfedzie, który ma charakter niekomercyjny, nie ma algorytmów, które cię gdzieś popychają. Trochę ma się wrażenie, że się jest w Internecie 1.0. To lepsze niż obserwowanie pewnych powtarzalnych zjawisk. Moje obrzydzenie miało charakter ponadjednostkowy. Po ukłonie wobec Trumpa wykonanym przez multimiliarderów, którzy mają największy wpływ na to, jaki kształt przyjmują te media, ich media, nie wiążę już żadnej nadziei z tą formą komunikacji.
Co się zdarzyło, że postanowiłeś wydać nową książkę, Riddim na stypie neolibu?
Odpocząłem od mediów społecznościowych i pomyślałem: może moim medium jest wiersz. Zapominamy, że sam wiersz i książka poetycka są mediami. Coś też domagało się reakcji na rzeź w Gazie, ludobójstwo i sytuację światową. Nie komentuję rzeczywistości, poszczególnych faktów, ale sądzę, że nastąpiły pewne zmiany jakościowe. Z ich powodu żyjemy w świecie na tyle innym, że jest sens o nim pisać, podjąć na nowo płynące z niego bodźce.
Sam tytuł można zrozumieć dwojako. To riddim na stypie należącej do neolibu czy stypie dla neolibu? To jest projekcja czy opis?
Jeśli przyjmiemy teorię wyrażoną chyba najjaśniej przez Alvina Tofflera w Trzeciej fali, że dana formacja społeczno-gospodarczo-kulturowa nie niknie, ale staje się częścią następnej, to oczywiście jest to stypa po neolibie i jednocześnie jest to stypa zarządzana przez tych, którzy już troszeczkę ewoluowali. Choć nie zajmuję się tym tematem, wskazałbym na pojęcie technofeudalizmu, które ukuł Yanis Varoufakis. Tytuł zresztą jest z wiersza, który tak się nazywa i trochę o tym mówi.
To będzie klasyczny tom, nie płytomik, jak ci się zdarzało?
Może pojawi się jakaś epeczka. Bardziej jednak w tym momencie zajmuje mnie praca nad projektem muzycznym z Piotrem Kowalskim i Pauliną Michnikowską, który się nazywa Brystol. Na razie zapowiedzieliśmy się jednym utworem. Ale niedługo pojawi się też płyta z singlem, która jest dorocznym projektem Poznania: My name is Poznań 4.0. Wyda ją Kayax.
W tomie będzie też wiersz1 stojący w kontrze do Adama Zagajewskiego?
Tak. Ale to nie jest wiersz w kontrze do Zagajewskiego, ponieważ Zagajewski nie żyje, a w kontrze do wiersza tego poety Spróbuj opiewać okaleczony świat. Przede wszystkim w kontrze do tego, jaki kontekst wokół jego publikacji wytwarzano po atakach na World Trade Center.
A to jest twoim zdaniem dobry wiersz, lubisz go?
Nie. Znam kilka lepszych wierszy Zagajewskiego. Najbardziej lubię ostatni przygotowany przez niego tom, Prawdziwe życie. Jasne, jest tam kilka tradycyjnie nabzdyczonych kawałków, ale jest też kilka dobrych. A tamtego po prostu nie lubię. Uważam go za słabiutki. Tylko że w moim wierszu nie chodzi o to, aby szargać pamięć poety, który nie może się odwinąć, ale o to, że tamten utwór stał się symbolem pewnego poruszenia. Dzisiaj umiemy ocenić to, czemu owo poruszenie służyło. Wiersz stał się budulcem atmosfery politycznej, bicia w dzwony humanizmu, które jedyny raz w historii uruchomiło artykuł 5. NATO i sprawiło, że bombardowano namioty [chodzi o inwazję wojsk Zachodu na Afganistan – K.H.]. W konsekwencji tego trzy lata później rozpoczęto wojnę pod fałszywym pretekstem używania przez Irak broni masowego rażenia. Oczywiście nie jest to wina tego wiersza, ale miał on wpływ na to, co towarzyszyło czołowej prasie liberalnej Stanów Zjednoczonych, a co nazywamy ideologią. Po latach stwierdziłem, że ten wiersz może mi posłużyć do powiedzenia czegoś innego. Nie jest przecież tak, że tylko go szturcham. W ten osobliwy sposób oddaję hołd temu, co z nim zrobiono, temu, że stał się niezbywalnym elementem kultury. Pytam jednak: czy aby na pewno słusznie?
W przypadku Zagajewskiego była to jeszcze próba odgrzania pewnej funkcji społecznej poety. Ale dzisiaj nie ma już sławnych poetów.
To po co poeta społeczeństwu?
A po co społeczeństwo poecie? Nie jestem historykiem literatury, nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek sytuacja poety w społeczeństwie wyglądała inaczej. Ale mam podejrzenie, że mogło tak być. Ze względu na nakłady, na sposób, w jaki poezja krążyła wśród jej odbiorców, na media. Jeżeli ktoś decyduje się pisać wiersze, to wie, że trafi do niewielkiego grona osób, ale też wie, że one potrzebują poezji. Żeby nie brzmieć za poważnie, przypomnę krążącą gdzieś po sieci rozmowę z Januszem Palikotem, który powiedział, że w więzieniu – czytaj: w areszcie śledczym, gdzie siedział cztery miesiące – ratowały go tylko wiersze. Nie wiem czyje, ale niebawem ma się ukazać jego książka o Józefie Czechowiczu. Palikot mnie nie interesuje, ale rzeczywiście w pewnych okolicznościach zostają tylko wiersze. I niektórym osobom one coś robią. Może to tylko mniej ładny sposób na ujęcie tego, co powiedziała noblistka: że niektórzy je lubią. Istnieje funkcja społeczna poezji. Teraz napisałem wiersz, ponieważ nie chciałem pisać artykułu, bo to, co chcę powiedzieć, jest tabu i pewnie pojawia się tylko w rozmowach. Wydaje mi się, że wiersz zawsze stanowi medium osób najbardziej wrażliwych na tekst. Dlatego podkreślam, że sam wiersz jest medium.
A co jest tematem tabu?
Kompletne sprzeciwienie się militaryzmowi. Tematem tabu jest pacyfizm. Tematem tabu jest liczba ofiar po stronie Ukrainy. Tematem tabu w Polsce jest geopolityczne umiejscowienie tego konfliktu i udział Stanów Zjednoczonych w Majdanie. I co ciekawe, jeśli już, to ten temat podejmuje głównie skrajna prawica. W Polsce tabu są stosunki dyplomatyczne z Rosją. Moim zdaniem to są rzeczy, o których musimy myśleć, bo inaczej będzie o tym myślał za nas ktoś inny.
1 Zob. PP 2025: Szczepan Kopyt „Nie próbuj opiewać okaleczonego świata”, online: https://www.zamekczyta.pl/pp-2025-szczepan-kopyt-nie-probuj-opiewac-okaleczonego-swiata/ [dostęp: 1.11.2025].