Im dalej cofamy się w czasie, tym większy jest nasz świat, o ile tylko bez reszty nie pochłonęła nas teraźniejszość. Tym więcej w nim ludzi i zwierząt, zdarzeń, słów, od których jeszcze drga powietrze, ale które nie zawsze są dla nas zrozumiałe. Im dalej wybierzemy się w tę podróż, tym więcej wśród naszych towarzyszy będzie zmarłych. Im głębiej wejdziemy w ten świat, tym trudniej będzie z niego wrócić, a może w ogóle nie będziemy chcieli wracać, bo oto się okaże, że zawędrowaliśmy już tam, skąd nikt nas nie przegoni, a rytuał przejścia odbył się niepostrzeżenie i bezboleśnie, jakby mimochodem. Więc oto jesteśmy: niedawno zmarli, a niby jeszcze żywi; wciąż żywi, a jakby nienależący już do tego świata, coraz mniej pewnego jutra. Zamieszkać w minionym, zamieszkać żywym pośród umarłych, przebojem wejść do ich domu i się rozgościć, zanim zdążą nas wyprosić – to nie jest wcale zbytnio dziwaczne, rzadkie ani karkołomne. To niekiedy się udaje.
Udało się Magdalenie Bielskiej w tomie wierszy Poradnik dla niedawno zmarłych, którego tytuł powinien zaciekawić każdego, kto jest wrażliwy na paradoksy i pułapki języka. Wyobrażam sobie, że mógłby zaintrygować nawet osoby wobec poezji obojętne, by nie powiedzieć wrogie, o ile tylko pozwoliłyby wprowadzić go w swoje pole widzenia. Czy stało się tak choć w jednym przypadku – nie wiem, ale niezmiernie mnie to ciekawi. Miłośnikom horrorów i popkultury Poradnik… może skojarzyć się z dylogią Tima Burtona, złożoną z filmów Sok z żuka (Beetlejuice, 1988) oraz Sok z żuka 2 (Beetlejuice Beetlejuice, 2024), osobom celującym w kulturę w większym stopniu elitarną (jak Iwona Smolka na antenie Polskiego Radia) – na przykład z Tybetańską księgą umarłych. Niemniej potencjalny czytelnik, który podąży jednym z sugerowanych powyżej tropów, by otrzymać jeszcze więcej tego samego, będzie zawiedziony. Powinowactw dla tej książki szukałbym raczej w obrębie poezji, choćby w znakomitym tomie Wszyscy nasi drodzy zakopani Dariusza Suski z 2000 roku, w twórczości Jarosława Mikołajewskiego czy niektórych wierszach Anny Szołtysek. Wszystkie przykłady podaję z zastrzeżeniem, że między nimi a tomem Bielskiej nie występuje istotne podobieństwo formalne.
Z jednej strony, patrząc na ów tytuł, w pierwszej kolejności trzeba zdroworozsądkowo zauważyć, że nic nie dowodzi, by zmarli czytali kierowane do nich listy, dedykowane im wiersze, a tym bardziej – poradniki. Z drugiej strony: nie mamy przecież niepodważalnych dowodów, że tak nie jest. Co więcej, udzielanie przez żywych rad zmarłym byłoby przejawem ogromnej pychy i braku wyobraźni, nawet gdyby te rady miały dotyczyć wznowienia relacji z dopiero co opuszczonym światem; ani o jedno, ani o drugie nie posądzam poetki. A gdyby ten poradnik brał się nie z chęci doradzania, lecz z przywiązania i miłości: zawiedzionej za życia, ale realnej, za tegoż życia poddawanej różnym próbom, a teraz – próbie czasu i nieistnienia? Gdyby dotyczył w równej mierze umarłych co pozostałych (jeszcze) przy życiu?
Więcej: gdyby objął również tych, którzy tkwią na granicy światów, jakby się wahali, czy to już właściwa pora, ponieważ śmierć porzuciła ich – stojących jedną stopą na progu – odwołana do pilniejszego przypadku?
Albo gdyby był próbą szlachetnego oszustwa, jak cofnięcie uzdrowiskowych zegarów w Sanatorium pod Klepsydrą Schulza? Cóż, wtedy trzeba by nam zmienić pogląd w kwestii jego wiarygodności i być może uznać, że jest to rzecz również dla nas.
W wierszu Cielesne, przedostatnim w tomie, Bielska zapisała:
wspomnienia nie są wspomnieniami;
są szczątkowym, autentycznym przeżyciem,
podróżą w czasie realną jak flan,
jak meduza,
jak każda inna galaretka.
Co to znaczy, że wspomnienia „są szczątkowym, autentycznym przeżyciem”? Chyba to, że wspominając, przeżywamy po raz drugi, potem znów kolejny, i że ten teraźniejszy stan obcowania z „wczoraj” jest równie jak owo „wczoraj” realny, choć z nim nietożsamy i od niego odmienny. Wspomnienia są bowiem trochę jak galaretka: barwne, ale półprzezroczyste; delikatne, a przecież nawet okaleczone zachowują swoją treść i konsystencję.
W Poradniku… przeplatają się wątki inspirowane historią, literaturą, a także życiem samej narratorki (nie przypadkiem sięgam po termin z obszaru prozy, do czego jeszcze powrócę), mającej zapewne wiele wspólnego z autorką. Chociaż w czasie lektury te ostatnie zaczynają dominować, to jednocześnie poszczególne pasma nachodzą na siebie, tak samo jak obecne w tomie węzły czasu: od średniowiecza, przez XVII czy XVIII wiek, początek XX wieku, aż po teraźniejszość. Ponieważ czas w świecie tej poezji niełatwo daje się przerwać, ten miniony szuka miejsc, w których mógłby jak trawa na powrót przebić się do światła. Może to być zamek Wartburg w Turyngii, gdzie ukrywał się Marcin Luter i gdzie dokonał przekładu na niemiecki Nowego Testamentu, choć Poradnik… wspomina jego postać w innym kontekście: „Została sama w sali, gdzie Marcin Luter jadał smażoną wątrobę / i rozmyślał, że cisza w tym zamku jest bardzo podejrzana” (Medytacje). Podobną rolę w tej poezji odgrywają na przykład strych rodzinnego domu czy zakątek ogrodu – każde na moment zapomniane miejsce, gdzie cisza może przynieść objawienie. Ale ono – nawet w ciszy – może pozostać nierozpoznane:
Wiem, nie brzmi to zbyt wstrząsająco,
ale właśnie wtedy,
stojąc tam i słuchając, zrozumiała:
gdzieś tu ukryta jest owa maszyneria.(Medytacje)

Im jesteśmy starsi, tym więcej wokół nas śmierci, tym częściej bywamy na pogrzebach. Potrzeba rozmowy z bliskimi zmarłymi jest tak samo naturalna jak potrzeba relacji z drogimi nam żywymi, których z czasem w naszym otoczeniu coraz mniej. Szczęśliwi ci, którym dana jest szansa kontaktu poprzez wiersze. Zbiór swoich poezji Magdalena Bielska przewrotnie nazwała poradnikiem, ale to właśnie wiersz pozwolił jej zbliżyć się do przeszłości rodziny jej bohaterów (i zapewne do jej własnej przeszłości). I to wiersz również im udzielił głosu, choć nie zawsze skłonni są z tej możliwości skorzystać:
Nadaję z góralskiej chaty,
a i tak zawsze zadzieram głowę i patrzę w okno przyjaciółki
[…]
Moi zmarli bliscy milczą, może nie byli dostatecznie bliscy,
może ich nie ma
albo nie ma tu nic do powiedzenia(Poradnik dla niedawno zmarłych. Rozdział „Łuna”).
Ale czy obecni w ten sposób – poprzez słowa wiersza – nie mówią do bohaterki, nie mówią do nas?
Wspomniałem, że tytuł tej książki mógłby zaintrygować niejednego czytelnika. Być może jest jeszcze jeden powód, by nazywać ją poradnikiem. Mnogość szczegółów i imion czyni ją – żaden to paradoks, raczej dobrze znana poetom reguła – niezwykle wiarygodną w uniwersalności. Uniwersalna, jak poradnik właśnie, jest bowiem historia, która na tych imionach zaplata swoje chłodne palce. Historia umierania i uwierania czyjejś ostatecznej nieobecności, historia oczekiwania na kolejne śmierci. Również: cudu życia kogoś, kto – wydawać by się mogło – już żegnał się z nami, ponieważ, jak powiedzieli lekarze, jego śmierć to kwestia kilku godzin. Tymczasem: „[babcia – R.R.] żyła wiele lat, / leżała w łóżku, spała, / od czasu do czasu wykonywała nieznaczne ruchy dłonią” (Srebrny szum). Ten piękny wiersz, przypominający mi właściwie taką samą historię z mojego życia, może najgłębiej z całej książki ukazuje skomplikowane relacje światów żywych, umarłych i tych, którzy tak jak bohaterka wiersza, „babcia Ilony”, zatrzymali się gdzieś pomiędzy:
Nie pragnęła niczego oprócz zanurzenia – czuła, że to jest możliwe –
głębiej.
Ale rodzina łapała ją za szyję,
z troskliwym westchnieniem,
drapieżną poczciwością.
Trwała więc zawieszona, w płytkiej wodzie,
wśród szumu maszyn – obiecującego prawdziwy.
Ten, który mógłby jej pomóc, może nawet popchnąć, już nie żył.
„Pojawię się albo nie pojawię” – powiedział jej kiedyś (chyba)
we śnie.
Dla swojego Poradnika… Magdalena Bielska wybrała formę mocno sprozaizowaną. Dominują tu teksty długie, pozbawione ozdobników w formie metafor, porównań, synestezji czy zbędnych przymiotników. Niektóre, gdyby zapisać je prozą, linearnie, brzmiałyby tak samo, taki sam miałyby rytm, w czym zresztą dostrzegam pewną słabość tej poezji, której wersyfikacja nie dość mocno narzuca się jako nieprzypadkowa. Przypomina w tym Bielska poetów amerykańskich, ze współczesnych Polek podobnie pisze mieszkająca na stałe w Kanadzie Grażyna Zambrzycka.
Słów jest tu na ogół dużo, są trochę jak cicha i nieregularna melodia towarzysząca codziennej krzątaninie.
Wszak poradnik powinien być zawsze pod ręką – tak jak filiżanka herbaty, a może lepiej koniak albo nawet mezcal, przywołujący liczne literackie skojarzenia – na wypadek gdyby zdecydował się nas odwiedzić ktoś, kto niedawno odszedł…
Po drugim pogrzebie dziadka, rok później,
wyjęliśmy z barku tę starą zapieczętowaną butelkę.
[…]
I ta butelka stała u nas latami, przetrwała kosmiczne burze,
grawitacyjne szaleństwa, awantury, zamieszania,
ludzkie i zwierzęce krwiobiegi.
I jakieś dwieście osiemdziesiąt lat później robotnicy remontujący dom
otworzyli butelkę i wypili za jednym posiedzeniem, trochę się krzywiąc.(Mezcal)
Jak gdyby pili sok z żuka…