Mimo że przedstawiam się wszem wobec jako poeta, to z zamiłowania, czy może właściwiej byłoby stwierdzić: z pierwotnego chowu, jestem metalowcem. Przeleciały mi przez uszy setki albumów, minialbumów i demówek, byłem na wielu koncertach (wielu dla mnie, bowiem w tym środowisku zawsze znajdzie się ktoś, kto widział ich więcej); ogólnie rzecz biorąc, w odniesieniu do tego tematu z różnych pieców chleb mi się zdarzyło jeść i wiele z tą muzyką przeżyłem. Bardzo również wzbogaciła ona moją wyobraźnię. Głównie jeśli chodzi o dźwięki, bo przez szereg lat wyznawałem – i dalej wyznaję – zasadę, że tekst śpiewany do muzyki aż tak bardzo się nie liczy jako osobny liryk. Dla mnie tekst taki jest po prostu swoistym zapisem nutowym dla głosu: coś tam ma się dziać w melodyce, ma ona jakoś korespondować z tym, czego dostarczają instrumenty, ale nie do końca (wyjątki na końcu niniejszego tekstu) dowartościowuję taki liryk na równi z lirykiem choćby poetyckim. Nie uważam też, że sami autorzy tekstów metalowych porówują swoje teksty z Ziemią jałową, Patersonem czy – na naszym podwórku – z tekstami Tadeusza Peipera lub Stanisława Barańczaka. I tu zbliżamy się do mojego właściwego zatrudnienia w fabryce fraz. Jako że doświadczenie składacza liryków w sensie ścisłym daje mi możliwość wejrzenia w materię tekstu, także wykonywanego do muzyki, postanowiłem tę na ogół wywrzaskiwaną, wyrykiwaną magmę – która jest komunikatem, czy mi się to podoba czy nie – podzielić na kilka kategorii tematycznych i odpowiedzieć sobie na pytania o to, jakie mechanizmy rządzą tekstami w „muzie metal”, jakimi środkami oddziałują one na czytelnika, jak korespondują z muzyką, jaka energia działa w poszczególnych podgatunkach – słowem: jak to wszystko działa tam w środku.
1. Ludowy okultyzm, magia, wizja
Pod koniec lat 60. XX wieku powstały takie zespoły jak choćby amerykański Coven, który dość otwarcie przyznawał się do inspiracji okultyzmem, magią ceremonialną, o której można było poczytać nie tylko w przedrukach średniowiecznych i renesansowych grymuarów, ale także w nowożytnych podręcznikach tego typu praktyk. Sto lat temu przodował w tej tematyce Aleister Crowley i bliski mu Zakon Złotego Brzasku, ale także poeta William Butler Yeats – słynny „pojedynek magiczny” obu magów-literatów na ulicach Londynu opisywany był później w na poły legendarny sposób. W latach 60. tradycję okultyzmu (wówczas już dookreślanego przymiotnikiem „satanistyczny”) wskrzesił – bądź wyniósł ku światłu powszechnej świadomości – Anton Szandor LaVey, herszt tak zwanego Kościoła Szatana i autor Biblii Szatana.
Pod koniec hipisowskiej dekady modyfikowane przestery gitarowe i ewolucja technik bębniarskich dawały nowe możliwości w zakresie „dociążania” rockowego brzmienia, a energia w ten sposób wyzwalana potrzebowała nowej tematyki tekstowej. Nie wystarczyły już opisy kalifornijskiej swawoli The Beach Boys, utopijne fantazje The Beatles (choć ich Helter Skelter akurat odegrał swoim ciężarem pewną rolę w naszej historii) czy miłosna mgiełka roztaczana przez dziesiątki nafaszerowanych kwasem tekściarzy-instrumentalistów z kwiatami we włosach. Wówczas z pomocą przyszły imaginarium LaVeya, europejskie filmy grozy, ale i folkowo-balladowe zespoły, które dominowały w scenerii popularnej muzyki anglosaskiej około połowy lat 60. XX wieku.
Wspomniany już zespół Coven wraz ze swoim albumem Witchcraft Destroys Minds & Reaps Souls z 1969 roku pod względem warstwy muzycznej utworów nie różni się wiele od pop-folkowych zespołów drugiej połowy lat 60., jest może odrobinę bardziej od nich minorowy. Różnice dotyczą również rekwizytów używanych przez zespół podczas realizacji oprawy wizualnej albumu – czaszki, świeczniki, odwrócone krzyże – i tematyki tekstów. Ta ostatnia w przypadku Coven wyraźnie przesycona jest ludowymi bądź quasi-ludowymi podaniami o czarownicach i obrzędach z zamierzchłych dziejów (tytuły utworów, takie jak White Witch of Rose Hall, Coven in Charing Cross czy Satanic Mass, mówią same za siebie).
Stąd już prosta droga do innego albumu, który zawładnął i wciąż włada wyobraźnią słuchaczy. Rok po albumie Coven ukazał się Black Sabbath (1970) debiutującego w ten sposób zespołu o tej samej nazwie. Ten nowy projekt łączył to, co dotychczas już znaliśmy – bladą wiejską wiedźmę na okładce, szatana zmuszającego ludzi do ucieczki (Is it the end, my friend? / Satan’s coming ’round the bend / People running ’cause they’re scared), kobietę pełną zła (Evil Woman) – ale z dodatkiem instrumentarium ciężkiego i hałaśliwego jak nigdy. Rzężące i sprzęgające gitary Tony’ego Iommiego, maniakalne bębny Billa Warda, prześladujący, snujący się wokal Ozzy’ego i dociążający to wszystko do ziemi bas Geezera Butlera. Była to mieszanka do tej pory niespotykana, podlana jednocześnie grozą wojny atomowej; ta ostatnia tematyka będzie dominować w następnych albumach zespołu – Paranoid i Master of Reality.
Mrok Black Sabbath nie był jednak całkowity i wszechogarniający. Członkowie zespołu przez lata deklarowali, że są wierzącymi chrześcijanami, nosili na piersiach wielkie krzyże, niektóre teksty zespołu były wręcz otwarcie chrześcijańskie (patrz: After Forever z albumu Master of Reality). Nawet przedstawienia rzeczy strasznych i demonicznych opowiadane były z perspektywy kogoś, kto czuje przed ciemnymi siłami strach i respekt. Podejście twórców do tematyki okultystycznej zmieniło się dopiero w następnych dekadach. Zmiany te spowodowały zaś, że osoby postronne wielokrotnie musiały się zastanawiać nad kondycją psychiczną artystów metalowych.
Mowa oczywiście o black metalu. Nadszedł on wraz z albumem o tej samej nazwie, wydanym przez zespół Venom na początku lat 80., ale naprawdę niebezpieczny tekstowo i muzycznie stał się dopiero za sprawą szwajcarskich gówniarzy z grupy Hellhammer. Ci ostatni, balansując na granicy szaleństwa, wykręcili w nisko strojoną, mroczną stronę to, co w przypadku Venom było jedynie sztafażem. Co więcej, już kilka lat po pierwszych nagraniach Hellhammer w roku 1987 norweski Mayhem wypuścił minialbum Deathcrush, który na zawsze odmienił oblicze metalu.
W zakresie tekstów zmiana może wydawać się subtelna, ale jest zasadnicza. Nie są to już opowieści Black Sabbath o szatanie, przedstawiane z perspektywy bogobojnego chrześcijanina. Teksty Venom, Hellhammer czy później Mayhem i Darkthrone to wyobrażenia rytualnych praktyk snute przez postaci usytuowane w centrum wydarzeń, aktywnie w nich uczestniczące i tworzące w ten sposób rzeczywistość wokół siebie. Można też je nazwać (na przykład teksty Darkthrone) filozoficznymi refleksjami czy manifestami metafizycznego zła. Ta zmiana nastawienia, a także działania będące jej skutkiem, szczególnie na norweskiej scenie muzycznej – podpalenia zabytkowych drewnianych kościołów i dwa morderstwa dokonane przez prominentnych, cenionych w środowisku twórców – zaważyły na długi czas na wizerunku muzyki metalowej w umysłach sporej części „profanów”.
2. Problemy społeczne
Punk przenikał się z metalem przez cały przełom lat 70. i 80., właściwie od momentu, gdy ten drugi wybuchł w drugiej połowie lat 70. XX wieku. Obie sceny w sposób podziemny, obserwowalny dopiero po jakimś czasie, wpływały na siebie, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Mówiąc o tej ostatniej, mam na myśli rosnącą wrażliwość, także społeczną, dojrzewających mentalnie i emocjonalnie twórców.
Wspomniane problemy społeczne możemy rozumieć szeroko – jako wojnę, biedę, niesprawiedliwość, chciwość jednostek na szczycie ludzkiego „łańcucha pokarmowego”. Opowieść o złu tego świata, bankructwie i powierzchowności jego deklarowanych wartości była zasadniczą częścią punkowego buntu. A gdy w pierwszej połowie lat 80. z połączenia elementów wczesnego heavy metalu z Europy (Iron Maiden, Mercyful Fate, Angel Witch, żeby wymienić choć kilka nazw) i coraz bardziej przyspieszającego punka powstał thrash metal, stał się on najwdzięczniejszym muzycznym nośnikiem buntowniczego tematu.
Teksty pochodzące z pierwszych płyt takich zespołów, jak Metallica, Exodus, Slayer, Anthrax czy Sepultura, były czymś na styku gloryfikacji awanturniczego stylu życia – tematyki znanej już z tekstów na przykład Motorhead – i tematów nastrojowych: obrazów biblijnych, opowieści o dawnych mordercach, historii mrocznych i niepokojących. Dopiero na drugich, trzecich, czwartych albumach wymienionych zespołów pojawiły się teksty nieco głębsze, wrażliwsze, w większym stopniu przywodzące na myśl swego rodzaju humanizm i współczucie w obliczu obserwowanego w świecie, dotykalnego zła, cierpienia i niesprawiedliwości.
Znamiennym przykładem jest choćby tekst utworu One Metalliki z czwartego albumu zespołu (…And Justice for All). Bezpośrednio inspirowany filmem Johnny Got His Gun, adaptacją książki o tym samym tytule, opowiada o wojnie w Wietnamie i żołnierzu, który w wyniku eksplozji miny przeciwpiechotnej traci nie tylko wszystkie kończyny, ale i wzrok. Staje się to zaczynem poruszającej wizji i silnie oddziałującego utworu, w którego warstwie muzycznej znajdziemy zarówno środki wyrazu bliższe balladzie, jak i atakujące, przesterowane riffowanie.
Trudniejszym przykładem takiej ewolucji jest Exodus, którego większość tekstów pisana była na zawadiacką modłę (imprezy, koncertowe życie, tożsamość „hellraisera”), ale i tu znajdziemy wyjątki. Charakterystyczny bełkotany początek drugiego albumu zespołu, Pleasures of the Flesh, to głos prawdziwego bezdomnego z problemami psychicznymi, którego zespół zaprosił do studia i poprosił, by powiedział kilka słów. Tak zaczyna się utwór Deranged, który jest dość powierzchowną fabułą o niezdrowym psychicznie człowieku skazanym za morderstwo – nie wiadomo, czy słusznie czy nie. Niezbyt wyszukana historia, ale potwierdza ogólny kierunek, w którym podążają zespoły „dojrzałego” thrashu. Podobnie jak traktujący o przemocy domowej tekst do utworu Like Father, Like Son z następnego albumu – Fabulous Disaster.
Slayer otwiera swój najbardziej znany, pomnikowy trzeci album Reign in Blood utworem Angel of Death, opowiadającym o doktorze Josefie Mengelem, eksperymentującym na więźniach w KL Auschwitz. Tekst zarówno z opisami męki więźniów w samym obozie, jak i z przykładami tortur-eksperymentów dokonywanych w gabinetach Mengelego, świadczy o przygotowaniu merytorycznym autora tekstu, gitarzysty Jeffa Hannemana. Ale prawdziwa rewolucja w sposobie pisania tekstów przez członków grupy Slayer, a także w zakresie kompozycji muzycznej ich utworów nadeszła wraz z następnym albumem, South of Heaven. Tu na uwagę zasługuje tekst do Silent Scream, inspirowany antyaborcyjnym filmem o tym samym tytule, i Mandatory Suicide, traktujący o tragicznym losie posyłanego na śmierć żołnierza.
3. Ciało i krew
Wraz z rozwojem sztuki filmowego horroru na początku lat 80. także muzyka ekstremalna – wówczas jeszcze raczkująca – dostawała paliwo do zmiany kierunku, jeśli idzie o nastrój, który usiłowała wywołać w słuchaczach.
W 1981 roku Sam Raimi wypuścił na świat film Martwe Zło (Evil Dead) – półamatorską, ale opowiedzianą w brawurowy technicznie sposób historię o grupie przyjaciół odwiedzających starą chałupę w odludnych górach, gdzie panują złe moce, które pod postacią żywych trupów manifestują swoją obecność, aby zniszczyć niechcianych przybyszów. Film niewątpliwie bezkompromisowy w ukazywaniu lejącej się strumieniami krwi, wypadających flaków, gnijących ciał.
Młodym ludziom z florydzkich bagien, którzy grali wówczas thrash na modłę Slayera, a w kwestii tekstów balansujących raczej między pierwszą a drugą częścią prezentowanego wyżej podziału, nie trzeba było podpowiadać wiele więcej. Nastała epoka death metalu, który od połowy lat 80. zaczął dominować w krajobrazie sceny metalowej.
Mówiąc o Florydzie, myślałem przede wszystkim o zespole Death, który od 1984 roku – jeszcze jako Mantas – szlifował warsztat na kolejnych demówkach. Na jednej z owych taśm, zatytułowanej Death by Metal, znalazł się właśnie utwór Evil Dead, niejako poświęcony filmowi Raimiego. Trzy lata później utwór ten znalazł się na debiutanckim albumie Death, przewrotnie ochrzczonym Scream Bloody Gore, gdzie „gore” nie tylko oznacza dosłownie krew, lecz także odnosi się do słynnej Tipper Gore, żony ówczesnego wiceprezydenta USA, prowadzącej cenzorską kampanię przeciwko metalowym zespołom.
Po podziemnym sukcesie Death jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne ekstremalne składy, prześcigające się w tworzeniu chorych i wywołujących mdłości opisów kaźni, zwłok, zwyrodnienia, obrzydliwości. Jednym z czołowych przykładów jest tu chyba zespół z północno-wschodniego krańca USA, mianowicie Cannibal Corpse z Buffalo. Powstały rok po debiucie Death, Cannibal Corpse nie hamował się w niczym, nie tylko opisując zastane, ale i wymyślając własne groteskowe obrzydliwości na kolejnych albumach, których tytuły – Eaten Back to Life, Butchered at Birth czy Tomb of the Mutilated – mówią same za siebie. Sugestywna jest zarówno ich warstwa tekstowa, jak i wizualna – niemal wszystkie okładki projektowane przez utalentowanego grafika Joego Petagno. Towarzyszyła temu szybka, technicznie dopracowana i skomplikowana muzyka – forma, która znalazła prawdziwe legiony naśladowców i kontynuatorów. Elementami owego zbożnego dzieła były nie tylko coraz krwawsze horrory, ale także prawdziwe historie seryjnych morderców nawiedzających amerykański kontynent, piszące się same, nagłaśniane w mediach i zapładniające nastawioną na szokowanie wyobraźnię twórców deathmetalowych liryków. Był to w końcu czas – osadzonego już wówczas w celi śmierci – Teda Bundy’ego, Richarda „Night Stalkera” Ramireza czy Jeffreya Dahmera. Wiele wymyślać nie było trzeba.
4. Język samozwrotny
Poetyka tekstu metalowego opiera się głównie na historiach i ciągach skojarzeń opowiedzianych dość prostym językiem. Wiele zależy oczywiście od stopnia dojrzałości autora i od jego znajomości własnego (jeśli mówimy o kręgu anglojęzycznym, bo w miażdżącej większości utwory w tym gatunku powstają w języku angielskim) czy obcego języka. Tematyka dotyczy jednego z trzech wymienionych zagadnień, ich styku bądź krainy fantazji (power metal), która to akurat mnie osobiście interesuje nieco mniej.
Istnieją jednak także takie metalowe teksty, które teoretycznie spełniają warunki jednego z trzech opisanych wyżej zakresów tematycznych, jednak w praktyce jakoś im się wymykają, na pierwszy plan w utworach tych wysuwają się bowiem energia samego języka i słowa, nie zaś serwowanie słuchaczowi historii czy komentarzy do rzeczywistości, które dość łatwo można by prześledzić.
Chciałbym tu przede wszystkim wymienić dwa kompletnie różne, ale zasadniczo „językowe” zespoły – przynajmniej na pewnym etapie ich twórczości – brytyjski Carcass i polską Furię.
Carcass zaczynał pod koniec lat 80. jako zespół gore-grindowy, więc właściwie tematykę tekstów tego zespołu można by włączyć do trzeciego członu zaproponowanego podziału. Specyficzny był jednak sposób powstawania tekstów, szczególnie tych, które znalazły się na drugim i trzecim albumie grupy – Symphonies of Sickness i Necroticism: Descanting the Insalubrious. Siostra basisty i wokalisty zespołu, Jeffa Walkera, studentka szkoły medycznej, miała słownik terminów medycznych, który młody Walker jej podkradał, by czerpać z niego coraz więcej skomplikowanych słów do swoich tekstów. Rezultaty znajdziemy choćby w kawałku Ruptured in Purulence z Symphonies…
Miasmic fungus infests the small intestine
Vitriolic juices burn through the stomach wall
Bursting carcinosis as chylase melts your guts
Crepitating neoplasm erupts with gore
czy Symposium of Sickness z Necroticism:
Execrations – taunting spiritual release
Exoneration – upon the perishable we feast
Excogitation – picking at the bones of convention
Exculpitation – foul verbal conflagration.
Widoczna fascynacja łaciną, skomplikowanymi do wymówienia, a co dopiero do wysyczenia w charakterystycznej manierze Walkera słowami, przybliża teksty Carcass do czegoś, co moglibyśmy śmiało nazwać wysoce sarkastyczną poezją.
Furia, polski zespół zaliczany do sceny blackmetalowej, choć w ostatnich latach dość znacząco się w tej szufladce rozepchał, poszerzając paletę inspiracji, kanalizuje w swoich tekstach energię obecną być może głównie w najdziwniejszych utworach mniej lub bardziej zapomnianych polskich poetów w rodzaju Ryszarda Milczewskiego-Bruna, Tadeusza Micińskiego albo Stanisława Czycza.
Przez całą swoją karierę, od 2003 roku, zespół konsekwentnie pisze teksty w języku polskim, co pozwala mu operować w ciekawych rejestrach językowych. Członkowie grupy eksperymentują bowiem nie tylko z materią, ale i z formą tekstu, ze składnią (nazywając chociażby jeden z albumów Księżyc milczy luty, co wywołuje konsternację, ale wyłącznie do momentu, gdy przypomnimy sobie, że „luty” to także przymiotnik) i z odniesieniami do astronomii, astrologii, okultyzmu (Zamawianie drugie z albumu Nocel). Błędność i o‑błędność tekstów Furii wywołują również skojarzenie z najbardziej mętnymi – w dobrym znaczeniu tego słowa – przykładami literatury młodopolskiej (nie bez kozery wyżej przywołałem Micińskiego). Związek ów doskonale wyczuł Jan Klata, który zaprosił zespół do współtworzenia oprawy muzycznej swojej adaptacji Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Nie bez znaczenia jest też fakt, że muzycznie zespół opiera niektóre swoje kompozycje na rytmie mazurków, oberków i innych polskich tańców ludowych. Przede wszystkim jednak teksty Furii to potężna poezja, która tworzy piękny, pewny element polskiej tradycji literackiej, co postaram się udowodnić, przytaczając w całości utwór Niezwykła nieludzka nieprzyzwoitość z albumu Nocel:
Prowadź kręta ścieżko
prosto do celu
gdzie nikt nigdy
nie był,rozlej ciężar
słodkiej prawdy,
zalej świat,
utop świat
w niezwykłej
nieludzkiej nieprzyzwoitości
przekrocz granice,
owładnij naszą mądrością,
rosnącymi oczekiwaniami,
prostym sprytem,
koleją rzeczy
i wtedy stwardniej,
utop świat
w niezwykłej nieludzkiej
nieprzyzwoitości
i na chwil kilka
miękko zamilknij,
niech ją zaleje,
niech go obleje
niezwykła nieludzka nieprzyzwoitośćTo jedyna władza,
krew i pot,
ukojenie i męka,
gnuśna radość,
wieczne koło –
niezwykła, nieludzka
nieprzyzwoitość.
Tekst uprasza się przyswajać wraz z muzyką.
Uniwersum tekstów metalowych bogate jest i szerokie. Mnie udało się dotknąć zaledwie jego powierzchni – na to pozwoliła mi objętość niniejszego szkicu. Siłą rzeczy dokonałem w nim pewnych uproszczeń i skrótów myślowych, co – mam nadzieję – wybaczą mi scenowi puryści. Ważniejsza nadzieja, którą chciałbym wyrazić, jest jednak taka, że tekst ten przyczyni się do czyjejś fascynacji sztuką metalową albo do lepszego zrozumienia tego gatunku muzycznego.
